Reklama

To był cud, że zobaczyłam tego maila. Zapomniałam nawet, że mam to konto w internecie. Założyłam je, gdy byłam na studiach. Czyli prawie trzydzieści lat temu. Nie wiem, dlaczego sobie teraz o nim przypomniałam? W każdym razie okazało się, że czeka tam na mnie ponad tysiąc maili. Głównie reklam. Kasowałam je w rządkach po dwadzieścia pięć. Jeden, drugi, trzeci…. Robiłam to już kilkanaście minut, aż dotarłam do wiadomości od Nathana. Nie mogłam uwierzyć. Od niego? Od tego Nathana?

Reklama

Poznaliśmy się, gdy byłam na rocznym stypendium w Belgii. Byłam jedną z lepszych studentek, bardzo dobrze znałam angielski. Usiedliśmy obok siebie na wykładzie z zarządzania i… coś zaskoczyło. Wkrótce staliśmy się nierozłączni. To była miłość, której nie jestem w stanie do niczego porównać. Byliśmy jak dwa ciała z jednym sercem. Gdy na chwilę musieliśmy się rozstać, coś w nas umierało i odradzało się dopiero wtedy, gdy znów byliśmy razem.

Na miesiąc przed moim powrotem do Polski Nathan się oświadczył. Na moim serdecznym palcu pojawił się śliczny złoty pierścionek z delikatnym rubinem.

– Niech jego intensywna czerwień symbolizuje moją miłość – powiedział mój ukochany, klękając przede mną.

Nie miałam żadnych wątpliwości, że mnie kocha. Przyjęłam oświadczyny. Kolejnym krokiem było poznanie jego rodziców. Mieszkali w innej miejscowości. Gdy tam pojechaliśmy, okazało się, że to bardzo bogaci ludzie – właściciele fabryki farmaceutycznej. Przyjęli mnie chłodno. Szczególnie matka Nathana nie kryła rozczarowania moją osobą. Dla niej byłam dzikuską z kraju, gdzie smród, brud i ubóstwo. Nie miało znaczenia, że jestem jedną z najlepszych studentek i że w Polsce nie chodzą po ulicach białe niedźwiedzie. Nathan przekonywał matkę, że jak mnie lepiej pozna, zmieni zdanie.

Zobacz także

Nigdy nie wyleczyłam się z tej miłości

W dniu mojego powrotu do Polski, nie mogliśmy się rozstać na dworcu kolejowym. Oboje płakaliśmy. Umówiliśmy się z Nathanem, że za tydzień przyjedzie do Polski, pozna moją rodzinę i zaczniemy planować ślub. Przyjechał po dwóch tygodniach. Wszyscy byli nim oczarowani. Ja jednak czułam, że coś się zmieniło. Niby tak samo na mnie patrzył, tak samo przytulał, całował, ale… coś było nie tak. Trzy miesiące później telefonicznie zerwał zaręczyny. Powód? Jego rodzina mnie nie zaakceptowała. Matka nie wyraziła zgody na ślub.

– Bardzo cię kocham, ale nie mogę przeciwstawić się rodzicom – prawie wył z bólu, gdy to mówił.

Odesłałam pierścionek i pół roku przepłakałam. Potem jeszcze przez kilka lat leczyłam złamane serce. Skończyłam studia, dostałam świetną pracę, później poznałam Tomasza, urodziłam dwoje dzieci…

Dziś, gdy znalazłam tego maila, byłam rok po rozwodzie, dzieci studiowały za granicą, ja awansowałam. Nathan napisał, że wciąż mnie kocha, że nie było dnia, żeby o mnie nie myślał. Właśnie rozstał się z drugą żoną i wie już, że tak naprawdę wciąż szuka w innych kobietach mnie. Spytał, czy nie przyjechałabym do Belgii, abyśmy zaczęli wszystko od nowa?

Wysłał ten list ponad rok temu. Siedziałam i czytałam go kilka razy pod rząd. Ja też często myślałam, jakim bylibyśmy małżeństwem? Jak potoczyłoby się nasze życie, gdybyśmy byli razem? Nie byłam szczęśliwa z mężem. Tomasz zawsze czuł, że w moim sercu jest inny mężczyzna. Nic na to nie mogłam poradzić. Tak jak Nathan chciałam zacząć wszystko od początku, ale nikt nam nie zwróci straconych lat. Zresztą minął rok, może nie doczekawszy się mojej odpowiedzi, ożenił się już po raz trzeci?

Napisałam, że dziękuję za list, że dobrze było się dowiedzieć, co u niego, że go pozdrawiam i tyle. Serce mi biło, gdy naciskałam ikonkę „wyślij”. Dwadzieścia minut później przyszła odpowiedź. Czułam, że jeśli przeczytam ten list, moje życie się zmieni. Czy nie byłam na to za stara? Napisał, że rozumie moją wstrzemięźliwość, że może po prostu spotkajmy się i zobaczmy, czy nadal coś do siebie czujemy? Szybko odpisałam: „dobrze, ale spotkanie musi być w Polsce”. Za kilka minut Nathan napisał, że za tydzień będziemy pić szampana.

Znów było tak jak kiedyś…

To był zwariowany tydzień. Właściwie nic z niego nie pamiętam, byłam nieprzytomna ze szczęścia, lęku i złości. Tej ostatniej było najwięcej. Bo dopiero teraz sobie przypomniałam, że przecież ten facet złamał mi serce. Planowałam, że jak tylko go zobaczę, uderzę go w twarz. Niezależnie od tego, bałam się, co o mnie pomyśli. Nie byłam już dwudziestolatką tylko prawie pięćdziesięciolatką. Zastanawiałam się, jak on się zmienił? Kiedyś był szczupły, śniady, z szopą potarganych włosów. Ubierał się na luzie. „Czy dziś był poważnym biznesmenem? Przejął fabrykę po rodzicach?”.

– Wyglądasz lepiej niż kiedyś – powiedziałam, gdy pojawił się w hali przylotów.

Wiem, że miałam go zdzielić na odlew, ale najpierw musiałam się przytulić.

– Tęskniłem za twoim ciałem – wyszeptał wzruszony, mocno mnie ściskając.

Pachniał papierosami i wodą kolońską. Włosy wciąż miał gęste, potargane, tylko lekko szpakowate. Zachował młodzieńczą sylwetkę. Raczej nie w sposób naturalny, tylko ćwicząc na siłowni, bo wyczuwałam twarde mięśnie. Za to jego oczy zupełnie się nie zmieniły. Patrzył na mnie z taką samą miłością jak kiedyś. Pojechaliśmy do hotelu i kochaliśmy się całą noc. Czas nie miał znaczenia, znów mieliśmy po dwadzieścia lat, tylko byliśmy ciut mądrzejsi.

– Może nie powinienem tego proponować tak szybko, ale chyba czujesz to, co ja...

– Coś czuję – uśmiech nie schodził mi z twarzy od kilku godzin.

Jedliśmy obiad w hotelowym łóżku. Znów nie byliśmy w stanie rozstać się nawet na chwilę.

– Przeprowadź się do Belgii – usłyszałam. – Weźmiemy ślub. Z twoimi kwalifikacjami znajdziesz pracę.

On nie mógł zamieszkać w Polsce. Zarządzał fabryką rodziców, którzy przeszli na emeryturę. Ja miałam doskonałą pracę i wiedziałam, że nikt nie da mi tak wysokiego stanowiska za granicą.

– Daj mi tydzień na decyzję.

– Niechętnie i tylko pod warunkiem, że powiesz „tak” – pocałował mnie.

Gdybym jednak powiedziała „nie”, czy nie zachowałabym się jak Nathan trzydzieści lat temu? Już raz jedno z nas wyrzekło się miłości, nie mogło teraz drugie. Zgodziłam się na nisko płatną pracę w Belgii. Sprzedałam swoje mieszkanie w Polsce, żeby mnie nie korciło wziąć nogi za pas przy pierwszej sprzeczce. Wprowadziłam się do Nathana jesienią, która tam zaczynała się później niż u nas. Liście na drzewach jeszcze były zielone…

Dobrze się nam mieszkało razem. Stopniowo poznawałam jego znajomych. Jedynym zgrzytem była praca. Po latach bycia panią dyrektor, z własnym gabinetem i asystentką – ciężko się przestawić na niższe stanowisko. Wszystko mi jednak rekompensowało życie z Nathanem. Co weekend robiliśmy wypady za miasto. Chodziliśmy po zielonych Ardenach, kąpaliśmy się w ciepłych źródłach, jeździliśmy rowerami po turystycznych szlakach. Nocą kochaliśmy się w przytulnych schroniskach. Dni powszednie głównie spędzaliśmy w pracy, ale wieczorem byliśmy tylko dla siebie. Nathan wyjaśnił mi czemu odwołał nasz ślub. Kiedyś matka postawiła mu warunek: jeśli się ożeni z tą brudną Polką (tak mnie postrzegała), to ona nigdy się już do Nathana nie odezwie, cała rodzina się od niego odwróci, zostanie sam. Rodzina zawsze była dla niego bardzo ważna. Nie było mu łatwo zdecydować. Żałował tej decyzji przez następne trzydzieści lat.

– Znienawidziłaś mnie? – spytał, gdy szliśmy za rękę niebieskim lasem, turystyczną atrakcją znajdującą się trzydzieści minut od Brukseli.

Pomiędzy drzewami po horyzont rozpościerał się dywan z niebieskich dzwonków. Słońce wpadało poprzez wysokie, stare drzewa i punktowo oświetlało kwiaty, które układały się na wzór morskich fal.

– Nie. Za bardzo cię kochałam.

Nie rozmawialiśmy o jego rodzicach, dziś już kompletnie nie miało znaczenia, co o mnie sądzą.

Nie był wart tego, by go kochać!

Moje szczęście skończyło się nagle. Nie przewidziałam, że pewnego dnia Nathan wróci z pracy i powie, że musimy się rozstać. Myślałam, że się przesłyszałam. Między nami przecież bardzo dobrze się układało. Jedyne, co zauważyłam, to to, że ostatnio Nathan dłużej pracował. Tylko tyle.

– Nie rozumiem.

– Zakochałem się. To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Kocham ciebie i ją... ale ją bardziej.

Ta ona okazała się stażystką w jego firmie. Dwudziestoparolatka. Patrzył na mnie bezradnie, jakby to nie była jego wina, że tak się stało. Schowałam twarz w dłoniach, ale wcale nie po to, żeby płakać. Wszystkie myśli ode mnie odpłynęły, pogrążyłam się w ciszy, słysząc tylko bicie mojego serca. Nadal biło, więc nie pękło.

– Możesz powtórzyć? – poprosiłam, patrząc mu prosto w oczy.

Zaniepokoił go mój spokojny ton. Mimo to powtórzył. Zakochał się niespodziewanie, może to jest przelotne, ale nie chce mnie oszukiwać. Za bardzo mnie szanuje. Swoje żony zdradzał, mnie nie ma zamiaru.

– Aha – uśmiechnęłam się.

Nie byłam już dwudziestolatką, która wierzy w takie farmazony. Prawda była taka, że po raz drugi ten facet zabawił się moimi uczuciami. Dostał w nos. Gdy on walczył z krwotokiem, ja zbierałam swoje rzeczy. Ale nie zamierzałam się od razu wyprowadzać. Po prostu sprzątanie zawsze mnie uspokajało.

Mieszkałam z nim jeszcze przez miesiąc, aż do wygaśnięcia próbnej umowy w pracy i wynajęcia mieszkania w Polsce. Przez ten czas traktowałam go jak powietrze, chociaż facet ze spuchniętym nosem bardzo skupia na sobie uwagę. Gdy przyszedł dzień wyjazdu, spytał jak w niebieskim lesie, czy go nienawidzę.

– Nie. Jestem ci nawet wdzięczna. Tyle razy zastanawiałam się, czy wtedy, trzydzieści lat temu, mogłam coś zrobić, żebyś mnie nie zostawił? Na przykład jechać do twoich rodziców i błagać ich na kolanach, żeby mnie zaakceptowali. Wydawałeś mi się najcudowniejszym facetem na świecie i nie mogłam sobie darować, że pozwoliłam ci odejść. A teraz już wiem, że wcale nie jesteś cudowny. Dobrze, że wtedy o ciebie nie walczyłam. Czuję ogromną ulgę.

– Nie rozumiem.

– Trudno.

Reklama

Wróciłam do Polski. Nie udało mi się już odzyskać stanowiska, ani mieszkania. Zaczynam wszystko od nowa.

Reklama
Reklama
Reklama