Reklama

Wróciłam z wakacji na Kaszubach pełna nadziei, że czas spędzony z dala od domu pozwoli mi odetchnąć i na nowo spojrzeć na nasze małżeństwo. Było mi potrzebne to oderwanie – od rutyny, chłodu między nami, od jego wiecznie nieobecnego spojrzenia. Kiedy zrzucałam walizkę w przedpokoju, nie spodziewałam się, że to, co poczuję za chwilę, zburzy wszystko. Wystarczył jeden wdech. Jeden zapach. Obcy. Kobiecy. W naszym łóżku. Mój świat zamarł. A jego brak reakcji był jak policzek. Pościel. Po prostu nie wymienił pościeli. Nawet tego nie potrafił ukryć.

Reklama

Cisza po powrocie

– Cześć, już jesteś – rzucił z kanapy, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.

– No... już – odpowiedziałam, zdejmując buty i czując dziwną pustkę w żołądku.

Miałam nadzieję, że podejdzie, przytuli. Może zapyta, jak było. Zamiast tego usłyszałam dźwięk TikToka, jakiegoś śmiechu z ekranu. Przeszłam do kuchni, gdzie na stole stał pusty kubek po kawie, nie mój. Znałam nasze naczynia – ten był inny. Obcy.

– Ktoś tu był? – zapytałam mimochodem, starając się brzmieć obojętnie.

– A, Wojtek wpadł – rzucił bez namysłu. – Wziął kawę i poleciał.

Nie odpowiedziałam. Na stole leżał włos. Długi, blond. Ja miałam ciemne. Wzięłam prysznic i poszłam do sypialni. Kiedy odchyliłam kołdrę, poczułam zapach. Nie mój. Nie jego. Coś pudrowego, słodkiego, intensywnego. Jakby perfumy zostawione na poduszce. W jednej sekundzie wróciło wszystko – nasze zimne rozmowy, jego wieczne wychodzenie wieczorami „na siłownię”, zgaszone spojrzenia. Wstałam, przeszłam do salonu i usiadłam naprzeciwko niego.

– Ile trwało? – zapytałam cicho.

Podniósł głowę z opóźnieniem. Spojrzał na mnie, marszcząc brwi.

– Co? – udawał zaskoczenie.

– Zdrada. Ile to trwało? I czemu nie wpadłeś na to, żeby chociaż zmienić pościel?

Zamilkł. A potem zrobił coś, czego nigdy mu nie zapomnę – wzruszył ramionami.

– Nie przesadzaj, to tylko zapach.

Wiedziałam, że to jej zapach

Nie mogłam zasnąć. Kręciłam się w łóżku jak obłąkana, wściekłość mieszała się z bezsilnością. Każdy oddech przypominał mi o niej. Nie znałam jej imienia, nie widziałam twarzy, a czułam, jakby była obok. Jakby wciąż leżała po mojej stronie łóżka, śmiała się do niego i zostawiała po sobie to cholerne pachnidło.

W końcu wstałam. Weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Miałam rozczochrane włosy, opuchnięte oczy i minę kobiety, której świat zaczął pękać. Wróciłam po dwóch tygodniach wakacji, z planem, że porozmawiamy. Że może jeszcze coś się da uratować. A on? On miał czas, żeby ją tu sprowadzić. Do naszego domu. Do mojego łóżka.

Następnego dnia przeszukałam kosz na pranie. Była tam bluzka. Czerwona. Nie moja. I majtki. Też nie moje. Miałam ochotę wrzasnąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Jakby mój organizm nie chciał mi pozwolić okazać emocji, jakby musiałam się upewnić, że to nie sen. Zeszłam do kuchni, gdzie siedział i spokojnie jadł płatki z mlekiem, jakby nic się nie stało.

– Była tu kobieta – powiedziałam prosto z mostu.

– Coś ci się ubzdurało – odpowiedział z pełną buzią, nawet nie patrząc na mnie.

Wzięłam tę bluzkę i rzuciłam mu na stół.

– To też sobie ubzdurałam?

Wtedy po raz pierwszy spojrzał na mnie z niepokojem. Ale tylko przez chwilę.

– To pewnie siostry Wojtka. Może zostawiła, nie wiem. Przestań robić z igły widły.

Poczułam, jakby pękła we mnie jakaś tama.

Ślady, których nie zatarł

Wyszłam z domu. W kapciach. Na szczęście było ciepło, ale i tak czułam się naga. Poszłam do parku, usiadłam na ławce i zaczęłam dzwonić. Do Magdy, do Beaty, do Moniki. Musiałam słyszeć czyjś głos, który nie będzie mówił: „Nie przesadzaj”, „To tylko zapach”, „To siostra Wojtka”. Magda była pierwsza, która odebrała.

– Co się dzieje? – zapytała od razu, wyczuwając w moim oddechu panikę.

On mnie zdradził – wyszeptałam. – W naszym łóżku. Nawet nie wymienił pościeli. Bluzka tej kobiety leżała w naszych brudach.

Zapadła cisza. Długa.

– Jesteś pewna? Może... może to...

– Magda, nie. Nie tym razem. Wiem, co czuję. Wiem, co widziałam. Nawet włosy w wannie nie były moje. Ona się tam kąpała. Może spała w mojej piżamie. Może piła z mojego kubka. A on?

– Co on?

– On mnie okłamał. Znowu.

Magda westchnęła.

– Wracaj do domu, weź prysznic i przemyśl, co chcesz z tym zrobić. Jak nie chcesz być tam sama, przyjadę.

Wróciłam. W pustym mieszkaniu, z którego nawet on wyszedł – pewnie do niej – zapach wciąż był obecny. Ale to nie on był najgorszy. Najgorszy był ten we mnie – zapach upokorzenia, który czułam wszędzie: na dłoniach, we włosach, na karku. Weszłam do sypialni, zdjęłam pościel i wrzuciłam ją do kosza. Potem podeszłam do lustra i spojrzałam sobie w oczy.

– I co teraz, głupia? – powiedziałam do siebie na głos.

Nie miał w sobie odwagi

Kiedy wrócił, było już ciemno. Siedziałam w salonie z kubkiem herbaty, choć jej nie piłam. Patrzyłam przez okno, jakby coś miało się wydarzyć. Jakby miał przyjść cud i cofnąć czas. Wszedł, rzucił klucze na komodę i spojrzał na mnie z góry.

– Co tak siedzisz po ciemku?

– Czekałam – odpowiedziałam spokojnie. – Chciałabym porozmawiać.

Westchnął, jakby właśnie usłyszał, że musi wyrzucić śmieci. Usiadł naprzeciwko, nonszalancko, z telefonem w ręku.

– To mów.

– Chcę, żebyś był szczery. Nie wymagam wiele, ale przynajmniej tyle. To była jedna noc, czy coś więcej?

Przewinął coś na ekranie i dopiero po chwili spojrzał mi w oczy.

– A co za różnica?

To było jak pstryknięcie w serce. Nie krzyk, nie zaprzeczenie, nie tłumaczenie – tylko cyniczne „a co za różnica?”.

– Bo jeśli była jedna noc, mogę się jeszcze łudzić, że to przypadek. Jeśli więcej... to znaczy, że już mnie tu nie ma. Że nasze życie to teatr, w którym tylko ja gram swoją rolę.

Wzruszył ramionami.

– Co ty chcesz, żebym ci powiedział? Że się zakochałem? Nie. To nie to. Było mi dobrze. Przynajmniej ktoś mnie nie kontrolował i nie wypominał wszystkiego.

– Przepraszam, że miałam czelność oczekiwać, że będziesz lojalny – powiedziałam cicho. – Że wierzyłam, że wystarczę.

– Nie chodzi o ciebie – odparł. – Chodzi o mnie.

I wtedy pojęłam, że właśnie to boli najbardziej. Nawet nie sama zdrada. Tylko jego obojętność.

Żadnych złudzeń więcej

Wstałam przed świtem. Obudziła mnie cisza, zbyt głęboka, by była spokojna. Leżałam chwilę z otwartymi oczami, wpatrzona w sufit, próbując zrozumieć, dlaczego nie płaczę. Powinnam. Ale nie umiałam. Chyba wszystko już wypłakałam w środku. Albo się wypaliłam. Spakowałam torbę – kilka ubrań, kosmetyki, książka, którą zawsze chciałam przeczytać, ale nigdy nie było czasu. W kuchni zostawiłam kartkę, choć nie wiem po co. I tak nie zrozumie.

Muszę być gdzieś, gdzie nie śmierdzi nią. I tobą. Nie dzwoń.

Zadzwoniłam do Beaty.

– Mogę wpaść na kilka dni?

Nie pytała o nic. Zawsze była taka. Wiedziała, kiedy słowa tylko przeszkadzają.

– Drzwi otwarte, lodówka pełna, łóżko pościelone. Tylko jedź ostrożnie.

Wyszłam z mieszkania, zamykając za sobą nie tylko drzwi, ale i wszystko, co było. Nasze plany, wspomnienia, codzienność. Jego śmiech, który kiedyś kochałam. Jego ramiona, które dawały poczucie bezpieczeństwa. Wszystko. W drodze do Beaty zatrzymałam się na stacji. Weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. I coś się we mnie przełamało. Uśmiechnęłam się. Blado, słabo, ale jednak. Może dlatego, że wreszcie podjęłam decyzję. Może dlatego, że w końcu zrobiłam coś tylko dla siebie.

Tego dnia po raz pierwszy od dawna nie czułam się ofiarą. Nie czułam się nikim. Po prostu – byłam. I wiedziałam, że wrócę do domu. Ale już nie do niego.

I tak pachnie koniec

Minęły dwa miesiące. Wynajęłam małe mieszkanie. W szafie tylko moje rzeczy. W łóżku – cisza, której już się nie bałam. Nie próbował mnie szukać. Przynajmniej nie na poważnie. Były dwa SMS-y – „gdzie jesteś?” i „tak po prostu się poddajesz?”. Nie odpisałam. Może to było najtrudniejsze – nie tłumaczyć, nie usprawiedliwiać odejścia. Zostawić go z jego pustką. Z jego pościelą, którą pewnie w końcu wymienił. Albo nie.

Czasem jeszcze przychodzi wspomnienie. Jak wspólne śniadania w łóżku, kiedy oboje udawaliśmy, że jesteśmy szczęśliwi. Jak jego dłoń na moich plecach. Jak to, że kiedyś, dawno, bardzo dawno, umiał mnie rozśmieszyć. Ale to tylko obrazy. Jak z filmu, który już nie wzrusza, bo znasz zakończenie.

Kiedyś, w drogerii, szukałam szamponu. Pomiędzy półkami poczułam ten zapach. Ten sam, który czułam wtedy w naszym łóżku. I wiesz, co zrobiłam? Nic. Nie zatrzymałam się, nie spanikowałam. Po prostu poszłam dalej. Bo już nie pachniał zdradą. Pachniał końcem. A koniec to też wolność. Czasem wolność ma zapach pudrowych perfum i kosztuje więcej, niż jesteś gotowa zapłacić. Ale gdy raz ją poczujesz – nie chcesz już niczego innego.

Iwona, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama