Reklama

W tym roku wybraliśmy się do Norwegii. Mieszkająca tam nasza przyjaciółka chciała zabrać nas w sentymentalną podróż wspomnieniową, którą mieliśmy odbyć w jej domu w Hammerfest w czasie białych nocy.

Reklama

Inę i Lakiego poznaliśmy na studiach w Polsce. Ona była z Narwiku, on przyjechał z Oslo. Do Polski przygnała ich chęć poznania naszej kultury. Spotkali się na pierwszym roku. Oboje czuli się nieco osamotnieni i to ich pchnęło ku sobie…

Podobnie jak Ina na pierwszym roku studiów poznała Lakiego, tak ja poznałam Huberta. On pochodził z małego miasteczka we wschodniej Polsce, ja z miejscowości na zachodzie kraju. Wszyscy czworo przypadliśmy sobie do gustu i staliśmy się polsko-norweską grupą przyjaciół. W akademiku ja zamieszkałam z Iną, a Hubert z Lakim. Trochę szpanował na wikinga, i rzeczywiście, z rozwianą grzywą blond włosów i solidną budową ciała mógł za niego uchodzić. A Hubert miał taką urodę, że czasem i jego brano za gościa ze Skandynawii.

Znalazłam list od sekretarki

Przez cztery lata nauki bywaliśmy razem na obozach letnich i zimowych. Na jednym z nich ja zakochałam się w Hubercie, a Laki w Inie. Po studiach nasze drogi na jakiś czas się rozeszły. Rok później Ina z Lakim przyjechali na nasz ślub, a po dwóch latach my wybraliśmy się do Norwegii, by być świadkami ich przysięgi małżeńskiej.

Początkowo odwiedzaliśmy się wzajemnie niemal każdego roku. Ale stopniowo okresy niewidzenia się zaczęły się wydłużać. Jednego roku, kiedy zapraszaliśmy ich do Polski, nie mogli przyjechać, bo Ina była w kolejnej ciąży. Potem mnie nie pasowało, bo opiekowałam się umierającym ojcem. A po kilku latach dotarła do nas straszna wieść: Laki zginął w wypadku samochodowym. Bardzo to przeżyliśmy, wciąż miałam przed oczami jego roześmianą twarz wikinga.

Zobacz także

Dwa lata temu otrzymaliśmy zaproszenie od Iny. Podobno w jej rodzinie, w piątą rocznicę śmierci najbliżsi i przyjaciele zbierają się w czasie jednej z białych nocy i wspominają osobę, która już nie żyje. Takie spotkanie zamierzała urządzić w dawnym domu swoich dziadków w Hammerfest, w najdalej wysuniętym na północ mieście Europy.

Wahałam się, czy tam jechać. Od jakiegoś czasu prześladowała mnie myśl, że moje małżeństwo zaczyna się sypać. Kilka dni wcześniej zadzwoniła przyjaciółka. Podobno widziała mego męża w kawiarni z jakąś dziewczyną, której zachowanie budziło podejrzenia co do charakteru ich relacji.

Któregoś dnia, gdy przechodziłam obok gabinetu Huberta, zobaczyłam leżący na jego biurku laptop. Był przymknięty, a w szparze widać było migotanie ekranu. Odchyliłam go, zobaczyłam skrzynkę mailową i mogłam przeczytać list, który się w niej znajdował.

„Musisz się zdecydować. Albo ja, albo twoja żona. Nie mam ochoty zostać kochanką kogoś, kto potem powie mi, że to było krótkie zauroczenie. Wybacz, ale ja nie jestem dziewczyną na chwilę. Jak wrócisz z tej swojej Norwegii, to powiesz mi, jaką podjąłeś decyzję. Przechodzona żona czy młoda, zgrabna i rozwinięta umysłowo laska”. List był od sekretarki, którą Hubert zatrudnił pół roku temu. Już od samego początku nie mógł się nachwalić, jaka to jest obrotna, i jaką ma intuicję.

Tydzień później pojechałam z mężem do Norwegii, bo uznałam, że niezależnie od tego, co będzie z naszym małżeństwem, powinniśmy uczcić pamięć Lakiego. Z lotnisku w Harstad/Narwik odebrała nas Ina i po wielu godzinach jazdy dotarliśmy do Neverfjord. Pogoda była fatalna, mgła, wiatr i zacinający deszcz. Musieliśmy tu przenocować i następnego dnia przedostać się na wyspę, gdzie leżało Hammerfest.

Wieczorem deszcz przestał padać. Postanowiłam się przejść. Dołączyła do mnie Ina. Wędrując ulicami, wspominałyśmy stare czasy i kilka dawnych prywatek i śpiewanych na nich przebojów. W pewnej chwili przyjaciółka zapytała wprost:

– Widzę, że coś cię gryzie – potem wskazała na szyld po drugiej stronie ulicy. – A może chcesz się dowiedzieć, co czeka cię w najbliższej przyszłości?

– Myślisz, że wróżka powie, czy jutro będzie słońce?

– Oczywiście. Poza tym, to nie jest taka polska wróżka.

– A kto?

– Chodź, to się przekonasz.

W niewielkim pomieszczeniu siedziała Laponka – staruszka o pomarszczonej skórze i czytała harlequina. Na nasz widok z uśmiechem odłożyła książkę.

– Powiedziałam jej, że chciałabyś zobaczyć słońce w Hammerfest i żeby między tobą i Hubertem się ułożyło.

– Skąd wiesz, że między nami… – nie dokończyłam.

– Trzeba być ślepym, żeby tego nie widzieć, a ja mam oczy szeroko otwarte. No i jesteście moimi przyjaciółmi i nie chcę, żeby… – uścisnęła mnie serdecznie. – Między mną a Lakim kilka miesięcy przed jego śmiercią też niezbyt dobrze się działo, dlatego chcę, żeby ta stara Laponka ci pomogła.

Piękna, ale niszczycielska niczym zorza polarna

Usiadłam na wskazanym miejscu. Kobieta wpatrywała się we mnie, a po chwili ujęła moje obie dłonie i nadal wwiercała się swoimi źrenicami w moje oczy. Miała przy tym dziwnie melancholijny wyraz twarzy. Po dziesięciu minutach, gdy zaczęłam się trochę niepokoić, czy przypadkiem kobieta nie zasnęła jak królik z otwartymi oczami, Laponka sięgnęła za siebie, wzięła coś, a następnie włożyła mi w dłoń zwykły kamyk. Potem powiedziała coś, a Ina przetłumaczyła jej słowa.

– Kiedy wyjedziemy z miasta, masz wypatrywać skały po prawej stronie drogi. Jak odnajdziesz tę właściwą, wyjdź z samochodu, pokłoń się skale i wrzuć ten kamień w szparę w głazach. Gdy usłyszysz stukot spadającego kamienia, poproś o zaufanie, którego ci brakuje.

Tylko tyle. Dziwna wróżka, rzeczywiście. Bez przekonania włożyłam kamień do kieszeni kurtki.

Nazajutrz ruszyliśmy w drogę. W nocy myśli o Hubercie i tej sekretarce znów nie dawały mi spać. Szczerze mówiąc, od momentu, gdy koleżanka powiedziała mi o tej randce w kawiarni, miałam kłopoty ze snem, a mail tej małej zdziry dolał oliwy do ognia. Kilkanaście kilometrów za miastem przejeżdżaliśmy obok wysokich skał. Patrzyłam na nie smętnie, nie chcąc widzieć siedzącego obok mnie męża, gdy nagle coś we mnie drgnęło.

– Stój – krzyknęłam.

Ina natychmiast zjechała na bok. Patrzyła na mnie z uśmiechem.

– Co jest? – spytał mąż, ale ja zupełnie go zignorowałam.

Wyszłam z samochodu, cofnęłam się kilka kroków, wyjęłam z kieszeni kurtki kamyk, który dostałam od Laponki. Naprzeciwko mnie w skale była długa pionowa szczelina. Pokłoniłam się skale i wrzuciłam do szczeliny kamyk. Kiedy rozległ się jego stukot, gdy spadał w czeluść, poprosiłam skałę o zaufanie i… pogodę.

Kiedy dotarliśmy do Hammerfest, niebo się rozjaśniło. Po krótkim dniu nastała cudowna jasna noc z mieniącymi się na horyzoncie zielono-błękitnymi firanami zorzy polarnej.

Podziwiałam je, stojąc z zapartym tchem na balkonie, gdy za moimi plecami nieoczekiwanie stanął Hubert. Objął mnie ramionami i przytulił do siebie. Poczułam się rozdarta – z jednej strony bardzo chciałam się w niego wtulić, a z drugiej… powinnam mu wydrapać oczy. W rezultacie zastygłam.

– Piękne zorze – mruknął. – Piękne, ale niszczycielskie. Á propos. Zapomniałem ci powiedzieć, że zwolniłem moją sekretarkę.

Moje serce zabiło szybciej.

– Mówiłeś, że jest taka wspaniała. Coś ci zniszczyła? – spytałam.

– Chciała – odparł. – Ubzdurała sobie, że mogłaby zostać moją kochanką, a potem żoną. Nie ukrywam, że trochę mi pochlebiało, gdy młoda dziewczyna wodziła za mną oczami i mówiła komplementy. Ale kiedy zaczęła dawać wyraźne sygnały, a potem wypisywać bzdurne oczekiwania… Coś z nią jest nie w porządku. Powiedziałem, że powinna iść do psychiatry. Mam już żonę i nie zamierzam szukać innej – powiedział i objął mnie mocno.

Reklama

Po chwili dołączyła do nas Ina. Staliśmy we trójkę na tarasie i patrzyliśmy na mieniące się nad nami niebo. Ale ja czułam, że jesteśmy we czworo, z Lakim. Zrozumiałam też, o czym myślała stara Laponka, mówiąc, żebym prosiła o zaufanie. Ono jest niezbędnym elementem miłości, a w ważnej chwili mojego życia właśnie tego zaufania we mnie zabrakło.

Reklama
Reklama
Reklama