„Wróżka potwierdziła: jesteśmy sobie pisani. Dopiero wtedy powiedziałam Andrzejowi >>tak
„Kompletnie nie rozumiałam, po co moja babcia ze wszystkimi pytaniami gania do wróżki. Nie wiem też, dlaczego sama poszłam, żeby mi karty powiedziały, czy dokonuję dobrego wyboru męża. Po latach odkryłam, że to nie wróżka mnie oszukała”.

- Barbara, lat 31
Moja babcia nie podejmowała żadnych życiowych decyzji bez konsultacji z wróżką Lorettą. Chodziła do niej po radę co najmniej raz w miesiącu. Bardzo często zabierała mnie ze sobą.
– Pamiętaj, do tej pani mówi się „madame” – przypominała mi za każdym razem przed wejściem.
Kaczka czy sznycle?
Pracownia madame Loretty jednocześnie mnie fascynowała i przerażała. W środku panował półmrok. Babcia zawsze kazała mi zostawać w poczekalni. Siedziałam jak trusia na krzesełku i wpatrywałam się dziwne ilustracje porozwieszane na ścianach. W powietrzu unosił się duszący aromat olejku różanego. Z niewidocznych głośników dobiegała cicha, monotonna muzyka. W końcu drzwi się otwierały i stawała w nich madame Loretta. Kładła mi rękę na głowie albo łapała mnie za brodę i zaglądała w oczy.
– Nie bój się, wejdź, poczęstuj się karmelkiem – zapraszała.
Wsuwałam się bezszelestnie do środka. Babcia czasem wycierała oczy chusteczką. O nic nie pytałam. Grzecznie brałam z wielkiego słoika cukierka. I dyskretnie rozglądałam się po pokoju. Wszystko tam było niezwykłe. Czarny kot śpiący na purpurowej poduszce, lampa nakryta czerwonym szalem, dziwne książki w skórzanych oprawach ustawione na półce, toaletka pełna kolorowych flakonów. Więcej nie miałam nigdy czasu zobaczyć. Babcia wyciągała z torebki zwitek banknotów i po uściśnięciu ręki madame Loretty wypychała mnie na korytarz.
– No już, rusz się, nieładnie się tak gapić – strofowała mnie, jakby próbując pokryć zakłopotanie.
– Po co tu dziś byłyśmy? – pytałam.
– Musiałam się poradzić w pewnej sprawie.
W jakiej – zazwyczaj nie udawało mi się dowiedzieć. Gdy byłam starsza, parę razu odważyłam się przyłożyć ucho do drzwi gabinetu. Okazało się, że babcia pyta się wróżki o rady w dość przyziemnych sprawach. Raz o mało nie zostałam nakryta, bo nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy usłyszałam, jak babcia pyta się, czy w niedzielę na imieninowy obiad podać kaczkę czy sznycle.
Obiecałam, że więcej nie będę podsłuchiwać
Gdy miałam osiem lat, usłyszałam, jak babcia zapytała madame Loretty, czy powinna córce (czyli mojej mamie) powiedzieć, że jej mąż (mój tata) ją zdradza. Odskoczyłam od drzwi jak oparzona. Nie wiedziałam, co odpowiedziała wróżka.
Zaczęłam się bać. Przyglądałam się codziennie rodzicom i zastanawiałam się, czy zaraz się rozwiodą, a ja będę musiała zamieszkać z babcią, jak jedna moja koleżanka z klasy. Albo trafię do domu dziecka, jak to zdarzało się w książkach, które czytałam. Wpatrywałam się w tatę i szukałam dowodów na to, że nie kocha już mamy. Ani mnie. W nocy nie spałam, bo nasłuchiwałam, czy tata nie wykrada się z domu na schadzkę. Gdy poszłam na wagary, żeby go śledzić, telefon ze szkoły na szczęście odebrała babcia.
– Od kilku tygodni widzę, że coś jest z tobą nie tak. Mów!
Nie miałam wyjścia. Powiedziałam babci prawdę. Ku mojemu zdziwieniu zaczęła się śmiać.
– Oj, nieładnie podsłuchiwać, nieładnie. A szczególnie podsłuchiwać niedokładnie! Pytałam madame Loretty, czy powiedzieć córce naszej dozorczyni, że jej mąż ją zdradza. Wróżka powiedziała, że ta dziewczyna zaraz mu się znudzi i wszystko będzie dobrze. Miała rację.
Obiecałam, że więcej nie będę podsłuchiwać. A w końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam, czemu babcia się tej wróżki o wszystko pyta. Nawet o to, co podać obiad…
– O obiad? Dobre! Kochanie, o obiad nie pytałam się kart. Madame Loretta jest doskonałą kucharką i czasem przy okazji rozmawiamy o różnych przepisach. Wtedy zastanawiałam się, czy skoro na imieniny wprosiła się kuzynka Krysia z mężem, to starczy dla wszystkich kaczki. I czy lepiej nie zrobić sznycli.
To te same karty
Babcia powiedziała mi, że mama madame Loretty – Mirella – też była wróżką. I to ona przekonała babcię, że dziadek Lolek będzie dobrym mężem i ojcem.
– I jak wiesz, byliśmy bardzo szczęśliwi. Zawdzięczam jej też, że jeszcze żyję. Tak, tak… Byłaś wtedy malutka, miałaś może trzy lata. Moja siostra Jadzia mieszkała wtedy w Sztokholmie. Opowiadałam ci o niej. Zadzwonił jej mąż. Jadzia miała wylew. Błagał, żebym przyleciała, bo siostra bardzo chce mnie zobaczyć, a lekarze nie dają jej zbyt wiele czasu. Nigdy wcześniej nie leciałam samolotem, bardzo się bałam. Chciałam popłynąć promem, choć wiedziałam, że to mi zajmie dużo dłużej. Poszłam do madame Mirelli. Spojrzała w karty. I kazała mi lecieć samolotem. Następnego dnia zatonął na Bałtyku prom Jan Heweliusz. Wszyscy pasażerowie zginęli. Moja siostra zmarła w nocy, trzymając mnie i swojego męża za ręce.
Siedziałam na krawędzi krzesełka i musiałam mieć wypieki na twarzy. Babcia mówiła dalej.
– Gdy Mirella zmarła, zostawiła swoją talię kart córce. To te same karty, które uratowały mnie od śmierci. Ufam im. A teraz biegnij odrabiać lekcje. Jak będziesz grzeczna, to może nie powiem o twoich wagarach rodzicom.
Babcia chodziła do madame Loretty do końca życia. Mama trochę się z niej zawsze podśmiewała, ale babcia znosiła to z godnością.
Dzień przed śmiercią zawołała mnie do siebie. Już nie wstawała z łóżka.
– Kochanie, podaj mi tamto pudełeczko. Zawsze chciałam, żebyś miała ten wisiorek. Pora, żebyś go wzięła.
Podałam babci szkatułkę. Wyjęła piękny wisiorek z szafirową łezką i zapięła mi go na szyi. Mocno mnie przytuliła i pocałowała.
– Będziesz miała dobre życie, wiem to.
Dopiero rano, gdy okazało się, że babcia odeszła we śnie, zrozumiałam, że to było pożegnanie. I że babcia dokładnie wiedziała, że widzimy się po raz ostatni. Wisiorek od babci wkładam na specjalne okazje. Miałam go na maturze, na egzaminie na studia, na obronie pracy magisterskiej. To mój talizman.
Nie wiedziałam, co robić
Andrzeja poznałam na studiach. Przeniósł się nasz wydział, gdy byłam na drugim roku. Szybko dołączył do paczki moich przyjaciół. Była nas piątka. Czarek i Magda byli parą jeszcze w liceum. Reszta z nas się tylko kumplowała. Na pierwszym wyjeździe po tym, kiedy przygarnęliśmy Andrzeja, okazało się, że Kaśka i Maciek też są parą, tylko nie wiedzieli, jak nam o tym powiedzieć.
– No nieźle, to zostaliśmy tylko my – zaśmiał się Andrzej.
„Zakochana para, Andrzej i Barbara” – zaczęły skandować moje przyjaciółki.
– Wygląda na to, że jesteśmy sobie przeznaczeni – Andrzej zrobił poważną minę, położył rękę na sercu i zapytał:
– Czy zrobi mi pani ten honor i zostanie moją damą?
– O tak, przyjmij na znak mojej miłości tę oto wstążkę i noś ją zawsze przy sobie – szybko wskoczyłam w rolę. Wyciągnęłam z trampka sznurówkę i zawiązałam ją na ręku Andrzeja.
Kilka tygodni później, po kolejnej długiej nocnej rozmowie z Andrzejem, zaczęłam zauważać, że coś, co zaczęło się jak żart, zamienia się w rzeczywistość. W ogóle się nie zdziwiłam, gdy po następnym spacerze Andrzej mnie pocałował.
– Zobacz, mam ciągle twoją wstążkę – wyszeptał i pokazał mi zamotane na przegubie sznurowadło.
Byliśmy razem do końca studiów. Rok po obronie zaczęłam podejrzewać, że Andrzej będzie chciał mi się oświadczyć. A ja, szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy jestem już na to gotowa. Kochałam go, to wiedziałam, ale ślub, razem aż do śmierci – na to było jeszcze moim zdaniem za wcześnie. Nie byłam pewna, czy znam go już na tyle dobrze, żeby zaryzykować. Nawet razem nie mieszkaliśmy! A jak się okaże, że tak naprawdę nie jesteśmy w stanie z sobą wytrzymać?
Zrobiłam się nerwowa. Na każdym spotkaniu bałam się, że lada chwila sięgnie do kieszeni po pierścionek. Nie wiedziałam, co robić.
No i oczywiście powiedziałam wszystko
Pewnego dnia skłamałam, że nie możemy się spotkać, bo się źle czuję i zostaję w domu. Naprawdę poszłam na długi spacer. Szwendałam się po ulicach zupełnie bezmyślnie. Nagle zorientowałam się, że znam to miejsce. Stara kamienica, zielona brama… To tu była kiedyś pracownia madame Loretty! Spojrzałam na ścianę, gdzie kiedyś wisiał szyld. Ale była pusta. Postanowiłam jednak wejść. Brama był otwarta. Weszłam na pierwsze piętro. Na drzwiach zamiast nazwiska, tylko złota tabliczka z imieniem: „Loretta”. Zupełnie jak 20 lat temu! Najpierw nacisnęłam dzwonek, a chwilę później zaczęłam się przeklinać za to w duchu. Było późno, ciemno, jeśli madame Loretta rzeczywiście jeszcze tu mieszka, to tylko ją wystraszę. Już chciałam uciekać, gdy usłyszałam szczęk odsuwanej zasuwki.
– Czekałam na ciebie, Basiu. Wejdź.
Madame Loretta wyglądała jak dawniej. Na głowie miała czarny zawój, na palcach wielkie srebrne pierścienie. Jakby czas się zatrzymał i z gabinetu usłyszę głos babci…
– Dobry wieczór, przepraszam za najście. Nie mam pojęcia, skąd się wzięłam pod pani domem. Spacerowałam i coś mnie podkusiło, żeby zajrzeć. Ale jak to niedobra pora…
– Przecież mówię, że na ciebie czekałam, dziecko. Wiesz, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Chciałabyś mi zadać pytanie, prawda?
Zatkało mnie. Skąd ona wie, że mam dylemat? Zareagowałam agresją.
– Pytanie? A gdyby nawet, to nie w moim stylu powierzać życie talii kart. Nie jestem moją babcią!
– Oj, jesteś nią, jesteś, tylko jeszcze nie wiesz, jak bardzo. Chodź, napijemy się herbaty. Opowiesz mi, co u ciebie.
Usiadłyśmy w gabinecie. Ja na krzesełku, na którym zawsze siedziała babcia. Czarny kot – ten sam, albo taki sam – tkwił na swoim posterunku. Lampa, książki, flakoniki – wszystko było na miejscu. Piłyśmy herbatę z rumem, chrupałyśmy ciasteczka, a ja opowiadałam. O mamie, tacie, studiach. W końcu zaczęłam też mówić o Andrzeju. No i oczywiście powiedziałam wszystko.
– Masz jego zdjęcie? – zapytała madame Loretta.
Wyciągnęłam komórkę i podsunęłam jej pod nos nasze selfie.
– Przystojniak. Ale wróć z papierowym zdjęciem. Wtedy zapytamy kart.
Nic nie odpowiedziałam. Nie chciałam być kolejny raz nieuprzejma.
Karty się nie mylą, to my się mylimy
Gdy dwa dni później, wbrew sobie, nacisnęłam dzwonek do drzwi madame Loretty, otworzyła natychmiast.
– Wiedziałam, że wrócisz – uśmiechnęła się. Chyba po raz pierwszy odkąd ją znałam.
Podałam jej fotkę z wyjazdu do Krynicy. Andrzej obejmował mnie i oboje szczerzyliśmy się do kamery. Bardzo ją lubiłam, stała oprawiona w ramki przy moim łóżku. Loretta rozłożyła karty. Patrzyła w nie, przekładała je, coś do siebie mruczała. W końcu spojrzała mi w oczy.
– Karty nie zostawiają wątpliwości. Z tego zdjęcia bije siła. Bliskość. Coś, na czym można budować. Trzymaj się tego, a będziesz szczęśliwa.
Jeszcze gdy wyszłam na dwór trzęsły mi się nogi. Wiedziałam już, co odpowiem Andrzejowi.
Gdy zaprosił mnie do siebie na kolację, czułam, że to ten dzień. Założyłam wisiorek od babci. Udałam zaskoczenie, gdy Andrzej sięgnął po pierścionek. I powiedziałam „tak”. Obudziłam się nad ranem, w jego łóżku, spóźniona do pracy. W łazience zauważyłam, że nie mam wisiorka. „Poproszę Andrzeja, żeby poszukał w sypialni, musi tam być” – pomyślałam, bo nie chciałam go budzić. Gdy zamykałam drzwi, poczułam coś pod stopą. Wisiorek leżał na wycieraczce. Musiałam go zgubić wczoraj wieczorem. Zrobiło mi się smutno, że babci nie było ze mną w tym tak ważnym dniu.
Potem sprawy potoczyły się szybko. Ślub, miesiąc miodowy, nowe mieszkanie, szczęście, wspaniałe wspólne życie, znużenie, kłótnie, drobne kłamstwa… Andrzej zaczął wracać coraz później do domu. W jego samochodzie znalazłam nie moją szminkę. I w końcu padły te słowa: „Basiu, poznałem kogoś”. Andrzej wyprowadził się tydzień później. W dwa lata od ślubu byliśmy już po rozwodzie.
Gdzieś pod koniec tej szarpaniny, gdy byłam wściekła i wyczerpana, pojechałam do madame Loretty. Wpadłam do niej jak furia i wywrzeszczałam jej w twarz całą swoją frustrację.
– Karty się nie mylą, Basiu, to my się mylimy – próbowała mi tłumaczyć, ale trzasnęłam drzwiami i wybiegłam.
Nasza paczka, jeszcze zanim nasze małżeństwo zaczęło się rozpadać, trochę się posypała. Kasia rzuciła Maćka i wyjechała do Londynu. On zaczął się szlajać po nocnych klubach, sypiać z coraz młodszymi dziewczynami, dla nas nie miał czasu. Po rozwodzie Czarek, który był drużbą Andrzeja, w naturalny sposób zniknął z mojego życia. Magda, wtedy już jego żona, niby dzwoniła, mówiła, że musimy trzymać się razem, ale skończyło się na jednym wyjściu do pubu.
Maciek to wie i rozumie
To były walentynki. Nigdy ich nie lubiłam. I nie świętowałam, nawet gdy miałam z kim. Ale teraz nagle poczułam się wyjątkowo samotna. W telewizji leciał jakiś smutny romantyczny film. Popłakałam się, bardziej nad swoim losem niż bohaterki… I wtedy ktoś załomotał do drzwi.
– Basieńko! – usłyszałam głos Maćka. Tak się ucieszyłam, że otworzyłam mu, jak stałam. Zapłakana, w podziurawionej, dość kusej koszulce. Rzuciłam mu się na szyję.
– No już, spokojnie – Maciek próbował mnie od siebie odkleić. – Już będzie dobrze, wujek Maciek jest na miejscu – zaczął błaznować.
Spojrzałam w lustro. Zakłopotana zaczęłam obciągać koszulkę, bo zorientowałam się, że nie mam nawet majtek.
– No, marsz do łazienki. Ubierasz się, myjesz twarz i idziemy na kolację.
Dopiero tamtego wieczoru zauważyłam, że Maciek jest doskonałym słuchaczem. Zawsze był naszym nadwornym błaznem i bawidamkiem. Uwielbiałam go, ale nie traktowałam poważnie. Dzielnie zniósł moją huśtawkę nastrojów. Bo na przemian śmiałam się i płakałam. Aż w końcu się urżnęłam. Obudziłam się w swoim łóżku w samej bieliźnie. Gdy już doszłam do siebie, zadzwoniłam do Maćka.
– Bardzo cię przepraszam, nic nie pamiętam, czy my…?
– Maleńka, gdybym ja to z tobą zrobił, to byś pamiętała – wyrecytował i się zaśmiał. – To cytat z jednego serialu, kiedyś go razem obejrzymy. Spokojnie, nic się nie stało. Ze mną. Próbowałaś za to pocałować taksówkarza i mu się oświadczyłaś. Powiedział nie.
Przez kolejnych kilka miesięcy widywałam Maćka prawie codziennie. Niby ciągle opowiadał o randkach, pokazywał zdjęcia ślicznotek na Tinderze, ale zaczęłam podejrzewać, że to tylko na pokaz. Gdy w końcu mnie po raz pierwszy pocałował, odsunęłam się i zapytałam:
– A co na to twój harem?
Z poważną miną odpowiedział:
– Przestań, skończyłem z tym dawno temu. Na ostatniej randce z kimś innym niż ty byłem ze dwa tygodnie przed walentynkami.
Uwierzyłam mu. Jesteśmy razem już ponad rok. Nie rozmawiamy o ślubie, nie spieszy nam się. Nie jestem pewna, czy w ogóle będę kiedyś chciała znowu wyjść za mąż. Maciek to wie. I rozumie.
Obejrzałam zdjęcie uważniej
Sylwestra spędzaliśmy w schronisku w Tatrach. Przed północą wzięliśmy pochodnie i poszliśmy na spacer. Padał śnieg. Było naprawdę jak w bajce. Maciek zatrzymał się i sięgnął do kieszeni. Gdy zobaczył moją minę, uśmiechnął się.
– To nie jest to, co myślisz. To klucz. Do mojego mieszkania. Zamieszkamy razem? Chyba już pora.
Zanim się zgodziłam, sięgnęłam ręką pod szalik i upewniłam się, że mam na szyi wisiorek babci. Był, tym razem wszystko będzie dobrze.
Dopiero kilka dni temu miałam czas, żeby rozpakować po przeprowadzce resztę pudeł. Książki, płyty, pamiątki. Na dnie jednego z kartonów znalazłam album. Na studiach jeszcze mi się chciało bawić w takie rzeczy. Usiadłam na dywanie i zaczęłam oglądać zdjęcia. Bieszczady, Hel, Krynica. Ja, Andrzej i cała paczka. I nagle zobaczyłam to zdjęcie. Wszystko stało się jasne. Jak mogłam tego nie pamiętać?
Żeby się upewnić, pogrzebałam w kolejnym pudle. Znalazłam ramkę ze zdjęciem moim i Andrzeja, tym, które zaniosłam wtedy do pani Loretty. Przyjrzałam mu się uważnie. Na moim lewym ramieniu wyraźnie widać rękę. Kogoś innego niż Andrzej. Jak mogłam zapomnieć, że na tym zdjęciu w oryginale oprócz naszej dwójki byli jeszcze Maciek i Kasia? I że tak mi się spodobało, że je wykadrowałam. Zostałam tylko ja i Andrzej… Teraz w albumie znalazłam zdjęcie przed obróbką. Z mojej lewej strony stoi na nim Maciek. Lewą ręką obejmuje Kasię, a prawą trzyma mi delikatnie na ramieniu. Tak jakby mnie uspokajał.
Siedziałam i patrzyłam na to zdjęcie przez kilka minut. Nagle za moimi plecami wyrósł Maciek. Nie usłyszałam, jak wszedł.
– Wspominasz dawne dobre czasy? – zażartował. Spoważniał, gdy zobaczył, że mam łzy w oczach. – Coś się stało?
– Nie , tylko widzisz, karty naprawdę nie kłamią – wydukałam.
– Przestań płakać, bo nic nie rozumiem – Maciek na szczęście nie usłyszał, co mamrotałam. Opanowałam się, wytarłam łzy.
– Oj, na wspominki mi się zebrało. Przepraszam. Wiesz, napiłabym się wina. Poszukasz korkociągu?
Maciek zniknął w kuchni. Wyjęłam z albumu oryginalne zdjęcie i schowałam do torebki. Jutro kupię wielki bukiet kwiatów, czekoladki i pójdę przeprosić madame Lorettę.