„Wspieraliśmy matkę, bo myśleliśmy, że żyje w biedzie. Udawała zbolałą staruszkę, a w szafie trzymała prawdziwy skarb”
„Z czasem ta pomoc stała się rytuałem. Irena kupiła mamie nową pralkę, bo stara Frania wreszcie się poddała. Ja dołożyłem do remontu łazienki. A ostatnio dorzuciliśmy się do jej leczenia. Operacja, leki, transport – wszystko”.

- Redakcja
Gdybym miał opisać moją mamę jednym obrazem, to byłaby to scena z jej kuchni – siedzi przy stole w starym, rozciągniętym swetrze, z kubkiem kawy rozpuszczalnej, a obok leży torba pełna paragonów i ulotek z promocjami. Mama zawsze miała na wszystko sposób, zawsze wiedziała, gdzie kupić tańsze mleko, gdzie mają rabaty i kiedy najlepiej upolować makaron po złoty dziewięćdziesiąt. Pieniądze liczyła, zanim je jeszcze wydała. Taka była – gospodarna do granic przesady.
Nie przelewało się
Mieszkała całe życie w tym samym bloku na trzecim piętrze, bez windy. Nigdy nie miała samochodu, nigdy nie wyjechała za granicę. A odkąd tata zmarł – byłem wtedy jeszcze na studiach – jeszcze bardziej zacisnęła pasa.
Z początku to rozumiałem. Wdowia renta, samotność, strach o przyszłość. Ja i Irena, moja starsza siostra, wspieraliśmy ją jak mogliśmy. Na początku drobnymi zakupami, potem opłatami za czynsz, za prąd. Na święta dostawała od nas prezenty, czasem gotówkę w kopercie. I zawsze mówiła:
– Nie trzeba było, dzieci, naprawdę…
Z czasem ta pomoc stała się rytuałem. Irena kupiła mamie nową pralkę, bo stara Frania wreszcie się poddała. Ja dołożyłem do remontu łazienki. A ostatnio dorzuciliśmy się do jej leczenia. Operacja, leki, transport – wszystko. Mama nie poprosiła, ale też nie zaprotestowała.
Zawsze miałem wyrzuty sumienia, że nie daję jej tyle, ile bym chciał. Że nie stać mnie na więcej, a ona zasłużyła na coś lepszego niż osiedlowy second-hand i obiady z Biedronki.
Pomagaliśmy jej
Parę dni po operacji mama wróciła ze szpitala i chociaż wyglądała blado, siedziała jak zwykle przy stole w kuchni i mówiła, że nie ma co panikować, bo wszystko dobrze się goi. Mimo to była słaba i ledwo chodziła po mieszkaniu, więc pojechaliśmy do niej razem z Ireną.
Zrobiliśmy zakupy, przynieśliśmy świeże pieczywo, serek, jabłka. Mama nawet nie spojrzała na reklamówkę, tylko powiedziała, że zaraz zrobi herbaty. Oczywiście nie pozwoliliśmy jej wstać.
– Mamo, coś ci trzeba? – zapytała Irena, zaglądając do łazienki. – Może piżamę? Albo nową bieliznę? Masz coś czystego?
– W szafie, w sypialni – odpowiedziała mama bez emocji.
Irena ruszyła w stronę sypialni, a ja zostałem w kuchni. Rozpakowywałem zakupy, kiedy usłyszałem:
– Karol!
Wszedłem do pokoju, stanąłem obok siostry. Stała przy otwartej szafie, w rękach trzymała metalowe pudełko, takie zwyczajne, po ciastkach. Było ciężkie. Zdjęła wieczko, a w środku – pliki banknotów. Prawdziwe, grube pliki, poukładane i spięte gumkami.
Chowała skarb
Irena nie wiedziała, co powiedzieć. Podniosła jedno z zawiniątek, rozchyliła – dwustuzłotówki. Grube, porządne sumy.
Stałem jak sparaliżowany. Serce mi biło mocniej, ale nie z ekscytacji, ale ze złości. Siostra znowu zajrzała do środka, jakby nie wierzyła, że to wszystko prawda. Tyle lat, tyle wspólnych rozmów o rachunkach, o oszczędnościach, o tym, że „nie trzeba, dzieci”, a tu – coś takiego. Przynieśliśmy puszkę do pokoju, gdzie siedziała.
– Mamo, myślałem, że ledwo wiążesz koniec z końcem – powiedziałem, ledwo panując nad tonem głosu. – A ty miałaś tyle pieniędzy i nic?
– Nie myślałam, że to ważne – odpowiedziała beznamiętnie.
Irena pokręciła głową, potem usiadła i schowała twarz w dłoniach. Przez chwilę miałem wrażenie, że to nie moja matka. Jakby przez lata grała kogoś innego. Zacząłem kwestionować wszystko. Czy naprawdę jej było trzeba tej lodówki, tej pralki, tych pieniędzy na leki? Czy w ogóle potrzebowała pomocy, czy tylko przyjmowała ją, bo tak było wygodnie?
Czułem się bezradny
Irena powiedziała, że musi iść się przewietrzyć, ale podejrzewałem, że nie wróci szybko. Usiadłem przy stole, dokładnie tam, gdzie jeszcze godzinę temu siedziała ona.
– Powiesz mi, dlaczego nigdy nic nie powiedziałaś? – zapytałem, spokojnie, ale głos miałem jakby obcy, bardziej ostry, twardy.
– Nie chciałam być ciężarem – odpowiedziała.
– Mamo, ale ty byłaś tym ciężarem. Nie dlatego, że brakowało ci pieniędzy, ale dlatego, że wszystko robiliśmy z myślą, że trzeba ci pomóc, a ty nas oszukałaś.
Milczała przez chwilę, jakby zastanawiała się, czy warto cokolwiek tłumaczyć.
– Pieniądze to bezpieczeństwo – powiedziała w końcu. – Jak są, to człowiek się mniej boi.
– Myślałem, że nie masz z czego żyć. Irena kupiła ci pralkę, bo stara się psuła, pamiętasz? Dała ci wtedy na nową. Ty tylko skinęłaś głową.
– Pralka się psuła – odparła. – A pieniądze były na coś innego.
– Na co? – zapytałem. – Na trzymanie ich w pudełku?
Nic nie rozumiała
Spojrzała na mnie uważniej, ale dalej nie było w niej emocji.
– Jak ojciec umarł, byłam przerażona. Wszystko zostało na mojej głowie. Musiałam sobie jakoś poradzić. Więc zaczęłam odkładać po trochu, jak się dało.
– Przez dwadzieścia lat?
– Nie myślałam, że aż tyle się zbierze – powtórzyła.
Westchnąłem i oparłem łokcie o stół. Nie chodziło już o pieniądze, ale o relację, którą myślałem, że mamy. My z Ireną naprawdę żyliśmy w przekonaniu, że mama potrzebuje naszej pomocy. Układaliśmy sobie życie z myślą, że musimy mieć na nią oko. Teraz wyglądało to zupełnie inaczej.
– Myślałem, że jesteśmy ci bliscy – powiedziałem cicho. – Ale wygląda na to, że byliśmy po prostu wygodni. Dawaliśmy pieniądze i z głowy.
– Nie chciałam niczego od was – powiedziała. – To wy sami się zgłaszaliście. Ja tylko nie odmawiałam.
Nie umiałem tego rozebrać na części. Nie byłem pewien, czy się złościć, czy próbować zrozumieć.
– Nie rozumiem cię, mamo – powiedziałem w końcu. – Próbuję, ale nie potrafię.
– Próbujesz zrozumieć, dlaczego nie powiedziałam o pieniądzach?
Zataiła to
Skinąłem głową. Uśmiechnęła się, ale ten uśmiech był pusty, jakby mechaniczny.
– Bo się bałam – powiedziała. – Po śmierci taty wszystko się rozpadło. Dom, codzienność, poczucie bezpieczeństwa. Miałam was, ale to nie było to samo. Chodziłam wtedy po domu i czułam, że nikogo nie ma. Że muszę się ratować sama.
Nie przerywałem jej. Mówiła cicho, spokojnie, bez patosu.
– Więc zaczęłam odkładać. Po dziesięć, po dwadzieścia złotych. Na czarną godzinę. Na sytuacje awaryjne. I zanim się obejrzałam, zrobiła się z tego suma, której się sama nie spodziewałam.
– Ale dlaczego nie powiedziałaś? – zapytałem. – Myśleliśmy z Ireną, że ledwo masz na rachunki.
– Nie chciałam być zależna, nawet od was. A pieniądze dawały mi poczucie kontroli. Że jak coś się stanie, to ja sobie poradzę.
– Mamo, ale my nie pomagaliśmy ci z litości. Nie robiliśmy tego, żebyś była wdzięczna. Robiliśmy to, bo cię kochamy. A ty ukrywałaś przed nami coś ważnego. Przez tyle lat.
Spojrzała na mnie i przez chwilę wydawało mi się, że jej twarz zmiękła. Ale zaraz znowu była kamienna.
– Nie chodziło o to, żeby was oszukać.
– To właśnie zrobiłaś.
Zamilkliśmy. Czułem się, jakbym mówił do kogoś zupełnie obcego. A przecież to była moja matka. Kobieta, która mnie wychowała, karmiła, ubierała, tuliła do snu. I która przez dwadzieścia lat trzymała w szafie pudełko pełne pieniędzy, kiedy my przekładaliśmy dla niej własne wydatki. Z jednej strony rozumiałem, dlaczego. A z drugiej – czułem, że tego nie da się już posklejać.
Karol, 41 lat
Czytaj także:
- „Teściowa zaglądała mi do talerza i do łóżka. Zamieszkałam pod jednym dachem z kimś, kto życzy mi jak najgorzej”
- „Na rocznicę ślubu dostałam od męża placek z truskawkami. Cieszyłam się, aż odkryłam, kto naprawdę upiekł mi ciasto”
- „Ponad 20 lat starałam się o ciążę, ale ta nie przychodziła. Teraz mam pół wieku i wreszcie spełniło się moje marzenie”