Reklama

Zawsze marzyłem, żeby mieć coś swojego. Po latach harówki na cudzych warsztatach, gdzie liczyła się tylko ilość zrobionych godzin, a nie człowiek, postanowiłem zaryzykować. Z bratem. Z Leszkiem. Zawsze byliśmy inni – on gaduła, kombinator, ja konkretny i do roboty pierwszy – ale byliśmy blisko. On rzucił pomysł: „Otwórzmy swój warsztat”. Zainwestowaliśmy razem. Ja kupiłem sprzęt, on ogarnął lokal. Na początku szło jak z płatka – ja grzebałem pod maską, on „latał z papierami”. Tylko że z czasem, coraz częściej zamiast dwóch par rąk do pracy, była tylko jedna. Moja.

Reklama

Wpadł jak gość, nie jak współwłaściciel

– Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłeś tu cały dzień – rzuciłem do Leszka, opierając się o brudny podnośnik.

– Bo ty nie rozumiesz, jak działa biznes. Ja robię rzeczy, których ty nie widzisz – odpowiedział nonszalancko, nawet nie patrząc mi w oczy.

Stał w drzwiach warsztatu w białej koszuli, której rękawy nie widziały smaru. Telefon w dłoni, kluczyki od auta w drugiej. Wpadł jak gość, nie jak współwłaściciel.

– I te twoje „rzeczy” to co konkretnie? Bo ja tu od rana do wieczora, a ty... ciągle coś załatwiasz. Klientów coraz mniej, roboty coraz więcej, a ja sam jak głupi.

– Ty widzisz tylko śrubki i oleje. A ja planuję, rozmawiam z kontrahentami, rozwijam firmę. Myślisz, że skąd wziął się tamten deal z leasingiem?

Zacisnąłem zęby. Faktycznie, samochody z tej firmy były niezłą robotą, ale czy to wystarczało, żeby nie przychodzić do warsztatu całymi dniami?

– Może i nie rozumiem… – mruknąłem. – Ale czuję, że coś tu śmierdzi.

Spojrzał na mnie, uniósł brwi i wzruszył ramionami, jakby mówił: „Twoja sprawa, rób se dalej”.

Patrzyłem, jak odjeżdża, zostawiając za sobą kłęby kurzu i więcej pytań niż odpowiedzi. Chciałem wierzyć, że wszystko jest w porządku. W końcu to mój brat. Tylko dlaczego od jakiegoś czasu, kiedy słyszałem słowo „zaufanie”, czułem się jak naiwniak?

Nie zrobiłby mi tego

– Karol, a ty w ogóle wiesz, ile zarabiacie? Widziałeś jakieś papiery? – zapytała Aneta, stawiając przede mną talerz z parującą zupą.

Westchnąłem. Było już po dwudziestej, a ja wróciłem z warsztatu tak zmęczony, że nawet nie miałem siły się przebrać. Pachniałem smarem, potem i zmęczeniem.

– Znam Leszka. Nie zrobiłby mi tego – odpowiedziałem odruchowo, zanim zdążyłem się zastanowić.

– Ale kochanie, ja nie mówię, że zrobił. Tylko pytam, czy w ogóle sprawdzasz coś. Bo jak słyszę, że wszystko „ogarnia Leszek”, to mam ciarki. On nigdy nie był porządny w takich sprawach.

– Daj spokój. Mamy wspólne konto firmowe, wszystko idzie przez nie.

– Ale kto robi przelewy? Kto ma hasła?

Zamilkłem. Nie dlatego, że nie znałem odpowiedzi. Po prostu nie chciałem jej powiedzieć.

– Karol, nie bądź dzieckiem. To, że to twój brat, nie znaczy, że nie może... no wiesz. Wykorzystać sytuacji. Ciebie tam nie ma przy fakturach. Ty tylko pracujesz.

– Tylko pracuję... – powtórzyłem, a w gardle zaschło mi na dobre.

Wyszedłem do kuchni po wodę, ale tak naprawdę chciałem uciec przed wzrokiem Anety. Miała rację. Leszek zawsze był mistrzem w mówieniu, a ja w robieniu. Tylko że teraz, kiedy chodziło o firmę, nasze różnice zaczynały być niebezpieczne.

Może powinienem poprosić Leszka o jakieś zestawienia. Dla spokoju. Dla siebie.

To nie może być prawda...

Zbyszek zawołał mnie, gdy przypadkiem wpadliśmy na siebie pod sklepem motoryzacyjnym.

– No chłopaki, to wam się kręci ten interes. Leszek mówił, że zeszły miesiąc to rekord – zaśmiał się, kładąc mi rękę na ramię.

– Tak mówił? – zapytałem, próbując utrzymać neutralny ton. – Bo ja... nie zauważyłem.

Zbyszek zmarszczył czoło.

– A nie rozliczacie się razem? Myślałem, że to wspólny biznes.

– No niby tak – odpowiedziałem, ale coś już zaczęło we mnie buzować. – Dzięki za info, Zbyszek. Lecę, bo mam klienta.

Po powrocie do domu zasiadłem przed starym laptopem, którego używaliśmy z Leszkiem do „formalności”. Znałem hasło, ale jakoś nigdy nie czułem potrzeby wchodzić. Do wczoraj.

Folder z fakturami był ukryty. Jakby ktoś specjalnie próbował go zasłonić. Kliknąłem. Kolejny. I kolejny.

– Nie... to chyba jakiś błąd – szepnąłem, przeglądając zestawienia.

Zyski były dwa razy wyższe niż te, które Leszek mi podawał. Do mnie trafiała niecała połowa. A on…? On najwyraźniej miał całą resztę.

– To nie może być prawda – mówiłem sam do siebie, serce waliło jak młot. – Może jakieś inne rozliczenie? Może coś inwestował? Albo zapomniał mi powiedzieć...

Tylko że w głębi duszy już wiedziałem. To nie była pomyłka.

To było oszustwo.

Brat na wagę złota

Leszek pojawił się w warsztacie po dwunastej, jakby nigdy nic. Akurat wymieniałem sprzęgło w dostawczaku, ręce miałem w oleju, ale nie czekałem ani chwili.

– Musimy pogadać – rzuciłem, zrzucając rękawice na blat.

– No to mów – Leszek skrzyżował ręce i oparł się o drzwi biura.

Wyciągnąłem z kieszeni wydruki. Tabelki, faktury, zestawienia. Podałem mu je bez słowa.

– O co chodzi? – spytał po chwili, udając, że nie wie, co trzyma.

– O to, że okradłeś mnie, Leszek. Mnie!

Zbladł, ale szybko się otrząsnął.

– Zainwestowałem więcej niż ty! I kto zdobywał klientów?! Ty tylko grzebiesz w silnikach! To ja zbudowałem markę!

– Co zbudowałeś?! Bez mojej roboty nikt by tu nie wrócił! To ja siedziałem po nocach, jak tobie „wyskakiwały spotkania”! – wrzasnąłem.

– Ryzykowałem, pożyczałem pieniądze, załatwiałem leasingi! A ty myślisz, że wszystko ci się należy, bo jesteś zmęczony?!

Należy mi się uczciwość, Leszek. I braterska lojalność!

Zamilkł. W tej ciszy słyszałem tylko kapanie z przeciekającego kranu. Patrzył na mnie z mieszaniną wstydu i buty.

– Ojciec by cię pokazał, gdyby to zobaczył – powiedziałem cicho.

– Ojciec nas zawsze traktował inaczej. Ciebie kochał, mnie tylko ganiał – wycedził przez zęby.

I wtedy zrozumiałem. To nie była tylko kasa. To był żal ciągnący się latami. Ale nawet to nie usprawiedliwiało tego, co zrobił.

Dni rozliczeń

– Nie wiem, czy chcę jeszcze tam wrócić. Nie wiem, kim on jest – powiedziałem Anetcie, siedząc na łóżku.

Nie odpowiedziała od razu. Patrzyła przez okno na sąsiedni blok, jakby próbowała znaleźć tam odpowiedź. W końcu westchnęła.

– Ty jesteś człowiekiem pracy, Karol. I choćby ci się świat walił, to nie pozwól, żeby cię to zniszczyło. To wszystko, co zbudowałeś, powstało dzięki tobie. Nie oddawaj tego z żalu.

– Myślisz, że mogę mu jeszcze zaufać? – zapytałem, choć sam nie wierzyłem, że to możliwe.

Zamiast odpowiedzi podała mi telefon. Na ekranie widniała wiadomość.

„Możemy to jeszcze naprawić. Leszek”.

Wpatrywałem się w te słowa jak w zagadkę bez rozwiązania. Co on przez to rozumiał? Ugodę? Nowe warunki? Przeprosiny? A może tylko próbę wyciszenia sprawy, zanim pójdę z tym dalej?

– Nie musisz odpowiadać od razu – powiedziała cicho Aneta. – Ale nie działaj w gniewie. To nie ty masz się wstydzić.

Kiwnąłem głową. Nie wiedziałem, co zrobię. Czułem się jak człowiek, który przez lata budował dom, cegła po cegle, a teraz stoi przed ruiną. Wszystko było moje – warsztat, reputacja, wysiłek. Tylko że ktoś, komu ufałem najbardziej, przewiercił fundamenty.

Jeszcze nie podjąłem decyzji. Ale wiedziałem jedno – cokolwiek zrobię, tym razem to ja będę trzymał wszystkie klucze.

Na moich zasadach

Stałem przed warsztatem. Tym samym, który przez dwa lata był moim drugim domem. Wciąż pachniało tu olejem silnikowym i kawą z ekspresu, który Aneta kupiła nam na otwarcie. Zamek nie był wymieniony, tak jakby wszystko czekało, aż zdecyduję, czy wracam, czy zostawiam to za sobą.

W kieszeni miałem telefon z nieodczytaną wiadomością od Leszka. Drugą w ciągu tygodnia. „Porozmawiajmy, zanim wszystko się posypie”. Ale czy nie było już za późno?

Pomyślałem o dzieciństwie. O tym, jak Leszek potrafił rozśmieszyć mnie w najgorszym momencie. Jak w liceum sprzedał swoją konsolę, żeby dołożyć mi na pierwszy zestaw narzędzi. Jak to się stało, że dziś stoimy po przeciwnych stronach?

Zdrada boli najbardziej wtedy, gdy przychodzi od tych, którym najbardziej ufałeś. Kiedy nie chodzi tylko o pieniądze, ale o to, że ktoś przekreślił wszystko, co was łączyło, w imię „więcej dla siebie”.

Czy mogłem mu wybaczyć? Może. Ale nie zapomnieć. Nie wrócić do tego samego. Jeśli miałem iść dalej, to już na moich zasadach. Wiedziałem, że nie pozwolę, by ktoś więcej decydował za mnie.

Karol, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama