Reklama

Zawsze uważałem się za faceta, który ma w życiu szczęście: do ludzi, do miłości, do przyjaźni. Od lat powtarzałem, że mam najlepszą paczkę przyjaciół na świecie. Takich, na których można polegać w środku nocy, gdy życie wali się na głowę, którzy przyjadą z drugiego końca miasta, tylko po to, żeby pogadać przy grillu i zimnym piwie.

Reklama

Od lat organizowałem majówkowe spotkania w naszym ogrodzie. To była nasza tradycja – ja, moja żona Anka, Michał, Kasia i cała reszta naszej wesołej bandy. Piekliśmy kiełbaski, śmialiśmy się, opowiadaliśmy głupie anegdoty, a wieczorem włączaliśmy stare hity i tańczyliśmy na trawie jak dzieciaki. To był mój sposób na życie – dzielenie się radością.

Z Anką byliśmy razem od ponad dziesięciu lat. Poznaliśmy się jeszcze na studiach – ona, piękna, wygadana, ja – trochę bardziej wycofany, ale zakochany w niej od pierwszego wejrzenia. Byliśmy takim małżeństwem, które wszyscy podziwiali: uśmiechnięci, zakochani, zawsze razem.

Od jakiegoś czasu coś zaczęło się zmieniać. Małe rzeczy: uniki, dziwne wymówki, telefon odwrócony ekranem do stołu, brak spojrzenia w oczy. Wmawiałem sobie, że przesadzam, że to przejściowe, że praca, stres, że znowu będzie dobrze.

W tym roku na majówkę przygotowałem wszystko jak zwykle: zapas mięsa, domowe lemoniady. Cieszyłem się, jak głupi, bo wierzyłem, że jeśli tylko uda się ta majówka, wszystko wróci na swoje miejsce.

Byłem podekscytowany

W dzień majówki wstałem wcześnie rano. Już od śniadania czułem w sobie to znajome uczucie, jak za każdym razem, gdy przygotowywałem nasz tradycyjny grill. Krzątałem się po kuchni, sprawdzając listę zakupów, krojąc warzywa, marynując mięso. Co chwilę zerkałem na zegarek, jakby to miało przyspieszyć przyjazd gości. Anka siedziała przy stole, popijając kawę i scrollując coś w telefonie. Odpowiadała na moje pytania zdawkowo, bez entuzjazmu, jakby była tam tylko ciałem.

– Anka, a pamiętasz, żeby wystawić krzesła z garażu? – zapytałem, wycierając ręce o kuchenny ręcznik.

– Zaraz to zrobię – mruknęła, nawet na mnie nie patrząc.

Zignorowałem to. W końcu każdy ma czasem gorszy dzień, powtarzałem sobie w głowie. Wyszliśmy razem na taras, zaczęliśmy przygotowywać ogród. Zawiesiłem lampki na drzewach, ustawiłem stoliki, przykryłem je kolorowymi obrusami. Chciałem, żeby wszystko było jak najlepiej, żeby znów poczuć tę radość, ten luz, który zawsze towarzyszył naszym majówkom.

Miało być wspaniale

Michał i Kasia przywieźli domowe ciasto, ktoś inny sałatki, a ja ucieszyłem się jak dziecko na widok znajomych twarzy. Przywitaliśmy się uściskami i żartami, ale coś było nie tak. Od pierwszych minut czułem napięcie, którego nie potrafiłem nazwać. Rozmowy były krótkie, wymuszone, jakby każdy bał się powiedzieć o jedno zdanie za dużo.

Zauważyłem, że Michał i Kasia co chwila zerkali na siebie wymownie. Anka, zamiast jak zwykle pląsać między gośćmi, stała gdzieś z boku, z kieliszkiem wina, i patrzyła w przestrzeń. Próbowałem ją wciągnąć w rozmowę, przytulić, ale odsunęła się niezręcznie, jakby dotyk mnie parzył.

– Wszystko w porządku? – zapytałem półgłosem, kiedy złapałem ją przy kuchennym blacie.

– Tak, jasne. Przestań się martwić – odpowiedziała szybko, nawet na mnie nie spoglądając.

Chciałem w to wierzyć. Odganiałem od siebie niepokojące myśli, mówiąc sobie, że przecież wszyscy czasem mają gorszy dzień, że może to kwestia zmęczenia, problemów w pracy, złego nastroju.

Atmosfera była dziwna

Grillował się boczek, karkówka skwierczała na ruszcie, pachniało przyprawami i dymem. A jednak w powietrzu wisiało coś ciężkiego, jak burza na chwilę przed uderzeniem pioruna. Michał podszedł do mnie z butelką piwa i klepnął mnie w ramię z przesadzonym entuzjazmem.

– Paweł, super, że jak zawsze wszystko ogarnąłeś – powiedział z wymuszonym uśmiechem.

Uśmiechnąłem się, ale gdzieś w środku coś we mnie pękło. Czułem się jak obcy wśród własnych przyjaciół, jak gospodarz na przyjęciu, na które nikt tak naprawdę nie chciał przyjść.

A mimo to robiłem dobrą minę do złej gry, roznosiłem talerze, dolewałem napoje, śmiałem się z żartów, które mnie nie bawiły. Wciąż łudziłem się, że może to tylko moje wyobrażenia, może zbyt wiele sobie dopowiadam. Nie miałem pojęcia, że prawda była o wiele gorsza, niż cokolwiek, co byłem sobie w stanie wtedy wyobrazić.

Kolejne dni po majówce były jeszcze dziwniejsze. W domu było cicho. Anka była coraz bardziej nieobecna, a ja nie wiedziałem, czy mam ją o coś pytać, czy lepiej udawać, że nic się nie dzieje. Wieczorami siedziałem na tarasie, patrząc na puste, jeszcze udekorowane lampkami drzewka i próbowałem sobie wmówić, że to tylko chwilowy kryzys.

Coś było nie tak

Pewnego wieczoru zadzwoniłem do Michała.

– Michał, możemy pogadać? – zapytałem, gdy tylko odebrał.

– Jasne, stary, ale teraz nie bardzo mogę. Może innym razem? – odpowiedział szybko, z wyraźnym napięciem w głosie.

Zrobiło mi się zimno. Michał zawsze miał czas.

– O co chodziło wtedy na grillu? Wydawało mi się, że coś jest nie tak… – naciskałem, ale kumpel zbył mnie kilkoma ogólnikami o zmęczeniu, problemach w pracy i rozłączył się równie szybko, jak odebrał.

Odkładając telefon, czułem, jak coś we mnie pęka. Po raz pierwszy dopuściłem do siebie myśl, że dzieje się coś, czego nie chcę wiedzieć. Nie miałem już siły wmawiać sobie, że wszystko jest w porządku. Czułem, że Anka jest zupełnie gdzieś indziej, a nasi przyjaciele patrzą na mnie z litością, której wcześniej nie umiałem dostrzec. Zacząłem składać w głowie obrazki, które przez długi czas ignorowałem. Odsuwane spojrzenia, szeptane rozmowy, to sztuczne napięcie na grillu, które przecież musiało mieć powód.

Miałem przeczucie

Nie mogłem już dłużej żyć w niepewności. Zadzwoniłem jeszcze raz do Michała.

– Musimy pogadać. Tylko szczerze – powiedziałem od razu, bez żadnych wstępów.

Spotkaliśmy się w małej knajpie na obrzeżach miasta. Michał był spięty, siadał naprzeciwko mnie i nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Widziałem po nim, że już wie, o czym chcę rozmawiać.

– Powiedz mi prawdę. Anka mnie zdradza, prawda? – spytałem wprost.

Milczał dłuższą chwilę. W końcu kiwnął głową.

– Tak. I musisz wiedzieć, że wszyscy wiedzieliśmy – powiedział w końcu, niemal szeptem.

Poczułem, jak świat zawirował mi przed oczami. Przez chwilę nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy wstać i wyjść bez słowa. Michał próbował coś jeszcze dodać, tłumaczyć się, że chcieli mnie chronić, że nie wiedzieli, jak powiedzieć, ale nie chciałem już tego słuchać.

Zdradzili mnie

Siedziałem w ciszy, patrząc w pustą przestrzeń nad jego ramieniem, czując, że z każdym jego słowem coś we mnie umiera.

Kilka dni później poprosiłem znajomych o spotkanie. Chciałem ich zobaczyć razem, spojrzeć im w oczy. Przyszli, choć wyraźnie niechętnie. Staliśmy pod moim domem, w dziwnej, ciężkiej ciszy.

– Od kiedy to trwa? – zapytałem, patrząc po kolei na każde z nich.

Nikt nie odpowiedział od razu. W końcu odezwał się Michał.

– Od paru miesięcy. Wszyscy wiedzieliśmy, ale baliśmy się cię skrzywdzić.

Parsknąłem śmiechem, który bardziej przypominał szloch. Skrzywdzili mnie bardziej niż kiedykolwiek. Zdradziła mnie nie tylko Anka. Zdradzili mnie wszyscy, którym ufałem najbardziej.

Nie powiedziałem już nic. Odwróciłem się i zostawiłem ich stojących bez słowa.

Paweł, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama