„Wśród kartofli znalazłem skarb. Nie przyniósł mi fortuny, ale dał wiarę w to, że czeka mnie prawdziwe szczęście”
„Przez wiele lat ten srebrny amulet przynosił mi farta. Możecie się z tego śmiać. Ale ja naprawdę w to wierzyłem i wierzę do dziś. Mam nadzieję, że moja magiczna moneta nie straci swojej mocy również na tamtym świecie”.
- Rafał, lat 24
Ledwo wszedłem, natychmiast znalazłem się wśród ludzi z wioski, tłoczących się w naszym domu. Uroczyście ściskali moje ręce, w końcu zjawiła się siostra i zabierając ode mnie płaszcz, kazała iść do pokoju pożegnać się z mamą.
Wciąż miałem uczucie, że o czymś zapomniałem, czegoś nie dopatrzyłem… Na nic szukanie w pamięci, bo od chwili, gdy dostałem telefon z domu, w głowie miałem pustkę, jakby ktoś otworzył drzwi na oścież – tylko wiatr hulał.
Na największym stole, tu, gdzie ostatnio całą rodziną jedliśmy śniadanie wielkanocne, stała teraz otwarta trumna. Mama w niej wydawała się mała i krucha, niczym figurka z masy solnej, które lepiliśmy kiedyś całą rodziną na sprzedaż. Gdybym był w domu, to ja szedłbym po mleko do sąsiadów i mnie potrąciłby samochód…
– Zostań tutaj, Rafek – szwagier dotknął mojego ramienia. – Ksiądz dzwonił, że się spóźni, musimy się z Elą zająć żałobnikami. I popraw marynarkę, czy ty się w ogóle przejrzałeś dziś w lustrze?!
Aż go zawiść zżerała
Co może być nie w porządku z garniturem, który wyjąłem z szafy pierwszy raz od pół roku? Poprawiłem kołnierz, obciągnąłem rękawy. Sięgnąłem ręką do kieszeni, gdy ją wyjąłem, w dłoni zabłyszczała mi wytarta, lśniąca moneta. Mój amulet, który musiał tu tkwić od ostatniego kolokwium.
Wiatr w mojej głowie ucichł, przymknąłem oczy i znów znalazłem się na polu tamtej jesieni. Uwijałem się wraz z siostrą i kuzynami, zbierając wyorane kartofle. Na przyczepie mama w błękitnym fartuchu odbierała od nas kosze. Coś błysnęło w bruździe i natychmiast po to sięgnąłem, pamiętając o opowieściach dziadka, który wieczorami prawił nam o dobrach ukrytych w ziemi i szczęśliwcach, którzy je wykopali.
– Skarb! – rozdarłem się. – Znalazłem skarb!
– Co? Co? – wszyscy stłoczyli się wokół mnie. – Pokaż, Rafek!
– Pewnie koński pączek – nadęła się siostra, ale popatrywała mi przez ramię.
– Złoto, błyszczy się – przeciągałem chwilę chwały, pocierając monetą o barchanową koszulę.
Wpatrywaliśmy się jak urzeczeni w dwa lwy trzymające herbową tarczę, nad którą unosiła się gwiazda. Chyba gwiazda, bo góra monety była zgnieciona, pewnie przez koło traktora. Na rewersie ledwo można było dostrzec jakieś wieże i gotyckie niemieckie napisy.
– Pięć gulden – udało mi się przesylabizować napis po lepszej stronie pieniążka. – To jest starożytne – rzekłem. – Guldeny, pani nam mówiła w szkole.
– Znawca się znalazł! – prychnął któryś z kuzynów.
Aż go zawiść zżerała, że to nie on zauważył, tylko ja!
Tyle planów!
Mama wyciągnęła rękę i podałem jej skarb, który przygryzła, a potem obejrzała, orzekając wreszcie, że bardzo wiekowy, tyle że srebro chyba, nie złoto.
– Może jest ich tutaj więcej? – powiedziała i wszyscy natychmiast rzucili się kopać pod moimi nogami, mało mnie nie przewracając.
A jakie plany snuliśmy! Mama chciała pojechać do Rzymu i zobaczyć papieża, jeden z kuzynów kupić wiatrówkę, jego brat założyć stadninę koni, a moja siostra, co wszystkich kompletnie zaskoczyło, zamierzała zrobić sobie operację plastyczną nosa.
Chyba nigdy nasze ziemniaki nie były tak dokładnie wyzbierane, jak tamtego dnia. Mama powiedziała wujowi, że wcale nie trzeba bronować, ale on i tak przejechał, bo jak twierdził, warto… Jak coś znajdzie, zapowiedział, zrobi taką imprezę, że jeszcze za sto lat wioska ją będzie wspominać!
Wracałem do domu wieczorem niczym bohater, a przyjaciół miałem tylu, że ledwo się na drodze zmieściliśmy. I wszyscy pytali, co zamierzam? Robiłem tajemnicze miny, chociaż od początku wiedziałem, że jedyne, czego pragnę, to sprzedać monetę za jak najwyższą cenę i zafundować mamie ten wyjazd do papieża. Całą noc nie mogłem spać, wyobrażając sobie minę rodzicielki, gdy przyjdę, położę na stole gruby plik pieniędzy i powiem, żeby rezerwowała samolot do Rzymu. Właśnie ja, jej najmłodsze dziecko! Nie Ela, która zawsze tak obrzydliwie się podlizuje, nie Jacek, z którym wiązała wielkie nadzieje, a on zwiał do Niemiec, tylko mały Rafek.
Uszyłem małą sakiewkę i cały czas nosiłem mój skarb na piersi, żeby mi go nikt nie ukradł. Miałem nawet wrażenie, że przynosi mi szczęście, bo w następnym tygodniu dostałem piątkę z chemii, co nigdy dotąd mi się nie zdarzyło, potem wygrałem powiatową olimpiadę z polskiego, a jeszcze później, na szkolnej dyskotece, Monika S. pozwoliła mi się pocałować w usta…
Gdyby pan Karolak, który wybudował dom nad jeziorem, nie zabrał mnie na motorówkę, pewnie wciąż zwlekałbym z wyceną mojego skarbu, czerpiąc doraźne korzyści z tego, że przynosi mi fart. Jednak tamten dzień na wodzie zmienił wszystko. Kompletnie mi odbiło na punkcie łodzi! Każdą wolną chwilę spędzałem u nowego sąsiada, rąbałem mu drewno do kominka, kopałem ogród, żeby tylko zabrał mnie ze sobą na jezioro. Po prostu musiałem mieć taką motorówkę.
Niech przynosi szczęście i po tamtej stronie
Nigdy nie zapomnę dnia, gdy wreszcie spotkałem się z człowiekiem, który zajmował się skupem monet. Strasznie był napalony, gdy opisałem mu mój skarb, ale kiedy już go zobaczył, szczęka mu opadła. Tak jak przypuszczał, to było srebrne pięć guldenów z Wolnego Miasta Gdańska. Nie takie stare znów, bo z okresu międzywojnia, 1923 rok.
– Jest cenne? – zapytałem, bo nic więcej mnie nie obchodziło.
– Gdyby było doskonale zachowane, dałbym ci nawet trzy tysiące – oświadczył. – Ale to złom.
– Złom? – wydukałem. – Jak to, złom?
– Niestety – wzruszył ramionami.
Od tej pory moneta była już tylko amuletem, nie takim złym, skoro udało mi się dzięki niej dostać do liceum, a potem na studia. Niby nie wierzyłem w jej moc, ale jakoś zawsze w ważnych momentach miałem ją przy sobie. Nawet teraz, choć byłem zbyt dorosły, aby się łudzić, że jej moc może przywrócić mamie życie.
Zrobił się jakiś ruch. To pracownicy zakładu pogrzebowego wypraszali kilka kobiet, modlących się przy zmarłej, najwyraźniej ksiądz miał przybyć lada chwila i chcieli zamknąć trumnę. Wyjąłem monetę, pocałowałem ją za wszystkie dobro, które mi przyniosła i wsunąłem ją mamie pod poduszkę. Zapomniałem o swoich dziecinnych obietnicach na rzecz kosztownej zachcianki, ale i mama nie musi już jechać do Rzymu, żeby zobaczyć Jana Pawła… Być może spotkają się TAM, jeśli mój skarb i jej przyniesie szczęście.