Reklama

Rodzinny obiad zaczął się jak zwykle.

Reklama

– Mama doskonale wie, że nie przepadam za kurczakiem – skrzywił się Rafał, spoglądając na nakryty stół.

– Ale Wojtek za to uwielbia – mama wskazała na mnie.

– I co z tego? To znaczy, że ja nie mogę dostać czegoś pysznego? – mój młodszy brat poczuł się urażony.

– Dobra, nie denerwuj się, podgrzeję ci kiełbasę.

Zobacz także

Rafał nie wyglądał na usatysfakcjonowanego, jednak po chwili skinął przyzwalająco. W związku z tym mama udała się do kuchni, aby wrzucić białą kiełbaskę do garnka.

Byliśmy sami w pokoju

– Widzę, że nie jest ci lekko w życiu – nie mogłem się powstrzymać od sarkastycznej uwagi, ale brat potraktował to poważnie.

– Nawet sobie nie wyobrażasz – przytaknął z przygnębieniem. – Chociaż w sumie na co dzień jakoś to znoszę, mama daje z siebie wszystko – ocenił z pewną wyrozumiałością. – Ale co do przyszłości, to kompletnie nie mam żadnych perspektyw – zwiesił głowę z rezygnacją. – Garażu raczej nie powiększę, sklepu też nie rozwinę. Zresztą i tak nie należą do mnie, tylko do mamy – pogrążył się w rozżaleniu. – Gdyby tata wciąż był z nami, mógłbym chociaż poszukać jakiejś sensownej roboty. A tak, jestem skazany na ten mały sklepik spożywczy.

– Przecież nikt cię nie zmusza, żebyś tam pracował – stwierdziłem.

– Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy, żebym zostawił mamę? – popatrzył na mnie zaskoczony.

– Wiesz, mama już jest w takim wieku, że spokojnie może iść na emeryturę. I mam przeczucie, że raczej by się z tego cieszyła…

– Serio tak myślisz? – zamiast radości, w jego oczach dostrzegłem niepokój. – No ale przecież ten sklep to jej całe życie, razem z tatą go otwierali, jak miałem trzy latka.

– Otworzyli go, bo oboje stracili wtedy pracę i musieli jakoś zarabiać na utrzymanie. W tamtych czasach najtańszą opcją było założenie sklepiku spożywczego we własnym garażu. No i tak już zostało do dziś. Ale teraz, gdy dookoła jest tyle supermarketów, takie małe sklepiki nie za bardzo mają rację bytu. Słuchaj, pogadaj z mamą na ten temat, poszukaj sobie jakiejś pracy, a jak coś znajdziesz, to sklep się po prostu zamknie. Zastanowisz się nad tym?

Mina Rafała wyrażała niezadowolenie, ale zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, do pokoju weszła mama. Nie byłem zaskoczony jego zachowaniem. Od jakiegoś czasu odnosiłem wrażenie, że chociaż sytuację, w jakiej się znalazł, uważał za beznadziejną, to tak naprawdę mu ona pasowała. Być może wynikało to z jego pesymistycznego usposobienia i przekonania, że i tak nic mu nigdy nie wyjdzie? A może po prostu tak mu było najwygodniej? Czy znalazłby inną kobietę, która prałaby mu rzeczy, prasowała koszule i przygotowywała wszystkie ulubione dania?

Pozwalała mu znikać nawet na cały tydzień, kiedy tylko chciał się gdzieś wyrwać z kumplami. Jakby tego jeszcze było mało, „zapracowywał” sobie na to, stercząc po kilka godzin dziennie za ladą w sklepiku, ale tylko przez parę dni w tygodniu. W nagrodę dostawał niezłe wynagrodzenie, na które gdziekolwiek indziej musiałby tyrać minimum dwa razy więcej. Ale mama nie chciała, żeby pracował dłużej, bo sądziła, że się zmęczy.

Zupełnie jakby sama, pomimo swego wieku, nie robiła więcej od niego. Rafał mówił, że zazdrości mi tego, że przyszedłem na świat dwanaście lat wcześniej. Bo kiedy ja i moi rówieśnicy wchodziliśmy w dorosłość, ludzie mieli przed sobą możliwości, mogli błyskawicznie dorobić się sporych sum i być niezależni.

On to ponoć pokolenie bez perspektyw

Kiepskie widoki na godziwie opłacalną fuchę, a co za tym idzie – brak szans na stworzenie rodziny. W takiej sytuacji nie warto angażować się na poważnie w związek z jakąkolwiek panną. Sam ich nazywałem „pokoleniem starych kawalerów”. Co prawda, mój brat kiedyś miał dziewczynę, z którą nawet przez jakiś czas mieszkał. Ale z tego co mi wiadomo, ona znalazła gościa, który nie leci do mamusi, żeby mu przyszyła każdy oderwany guzik. I nie ma się co dziwić dziewczynie. Od tamtej pory Rafał mówił, że jego wybranka jeszcze się nie urodziła. No i w związku z tym stanie na ślubnym kobiercu najwcześniej za dwie dekady.

– No i jak? Gadałeś z nim w końcu? – spytała moja żona, kiedy przekroczyłem próg mieszkania.

– No gadałem, gadałem… – westchnąłem zrezygnowany. – Ale to jest bez sensu. On chyba do końca życia będzie na garnuszku mamusi. Zresztą, jak prawie wszyscy jego kumple.

– Tak, masz rację… – przytaknęła smętnie Magda. – Słuchaj, Wojtusiu, nie chcę nic złego twojej mamie życzyć, ale Rafałowi przydałoby się, jakby zachorowała i musiałby wziąć sprawy w swoje ręce.

– Akurat, już to widzę. Zamknąłby sklep i co najwyżej robił zakupy, żeby mama miała z czego mu coś ugotować w tej szpitalnej kuchni. Mówię ci, chyba tylko jakiś cud mógłby coś zmienić w moim bracie.

– Ale przecież on ma łeb na karku. I wcale nie jest taki głupi.

– Za to kompletnie pozbawiony jakiejkolwiek ambicji. Zresztą, jak cała jego generacja.

Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia i sądziłem, że dopóty, dopóki moja matka da radę opiekować się moim bratem, nic się nie zmieni przez następne dwie dekady. Kilka miesięcy później sytuacja sklepiku zaczęła się pogarszać. Niby wszyscy od dawna o tym wiedzieli, ale nikt z mojej rodziny nie myślał o tym na poważnie.

Dodatkowo w międzyczasie w teren wyruszyły przeróżne kontrole prywatnych firm. Przez ich działania pozamykano całe mnóstwo małych sklepów, wlepiając właścicielom absurdalne kary za niespełnienie wyśrubowanych norm. Na dodatek oczekiwano od nich, że zainwestują krocie w podwyższenie standardów swoich biznesów. Właściciele narzekali, że muszą spełniać wymogi stawiane supermarketom. Ale jak ktoś miał kasę, to bulił i prowadził interes dalej. Moja mama, żeby sprostać oczekiwaniom inspekcji, musiałaby wyłożyć nawet dwadzieścia tysięcy.

Była bezradna, musiała zakończyć działalność

Emerytura, którą otrzymywała moja mama, ledwo starczały na opłacenie rachunków za przestronny dom. Na domiar złego mój brat został bez pracy. Liczyłem po cichu, że zmotywuje go to do zastanowienia nad dotychczasowym życiem. Ucieszyłem się niezmiernie, gdy zadzwonił z informacją, że wpadnie do mnie do firmy pogadać na ważny temat.

– Słuchaj, razem z mamą rozważaliśmy opcję sprzedaży domu. Znalazł się ktoś zainteresowany – powiedział tuż po przekroczeniu progu.

– Co? Jak to? Czemu? – byłem totalnie zaskoczony.

– No przecież zdajesz sobie sprawę, że nie mamy funduszy, żeby utrzymać dom – stwierdził.

– Gdybyś choć dorównywał mamie swoimi zarobkami, to jakoś byście to ogarnęli.

– A skąd miałbym wziąć kasę na auto i wyjazdy z kumplami? – zaczął mieć do mnie wyrzuty.

– Musiałbyś poszukać jakiejś porządniejszej roboty.

– Mówisz tak, jakby to było takie proste. No ale przecież wiesz, że w moim wieku ciężko o sensowne propozycje…

– Bo od razu chciałbyś stanowisko dyrektorskie, takie jak moje. Kiedy ja byłem w twoim wieku…

– Miałeś już całkiem nieźle płatne zajęcie.

– Na samym początku dostawałem jakieś ochłapy. A gdy miałem tyle lat, co ty teraz…

– Daj spokój, nie zanudzaj mnie, mówiłem ci przecież, że nie mam żadnych perspektyw. Poza tym nie przyszedłem tu po to. Musimy się dogadać, jak podzielimy kasę ze sprzedaży domu – każde z nas, cała nasza trójka odziedziczyła po ojcu równy udział w domu. Ta jedna trzecia przypadająca mamie to chyba za mało, żeby kupiła jakieś przestronniejsze, czteropokojowe lokum. Wpadłem na pomysł, że moglibyśmy dorzucić się trochę z naszych części. Przecież i tak to wszystko przejmiemy, jak mama odejdzie.

– Poczekaj, a na co mamie aż cztery pokoje? Dwa w zupełności wystarczą. Zostanie jej jeszcze trochę grosza.

A ja gdzie się podzieję? – w jego tonie nadal dało się wyczuć urazę. – Jak widzisz, o mnie to nie pomyślałeś.

– Ależ pomyślałem. Za twoją jedną trzecią stać cię będzie na dwupokojowe mieszkanie.

– Bez sensu gadasz, dwa mieszkania z dwoma pokojami to o wiele większy wydatek niż jedno z czterema. No i ktoś musi się mamą zająć, w końcu jest już leciwą osobą.

Ależ spryciarz!

– Nasza mama będzie przecież mogła samodzielnie dawać sobie radę jeszcze przez długi czas, co najmniej piętnaście lat. Tobie chodzi po prostu o to, żeby ktoś ci gotował, prał i wykonywał inne domowe obowiązki. A całą forsę zachowasz tylko dla siebie, żeby nie być zmuszonym do pracy i móc używać życia. Nic z tych rzeczy mały, ja nie zamierzam ci tego ufundować. Nie dołożę się do mieszkania mamy, a na sprzedaż domu też się nie zgodzę.

– Jesteś niesamowity, nie sądziłem, że aż tak cię ponosi chciwość – podniósł się z miejsca dotknięty do żywego.

– Uwierz mi, robię to dla twojego dobra…

Mój brat zareagował na moje słowa lekceważącym pomrukiem. Pewnie miał nadzieję, że mama zdoła mnie jeszcze przekonać, ale ja się uparłem. Wiedziałem, że postępuję słusznie, dla dobra ich obojga. W efekcie nasze relacje rodzinne mocno się oziębiły na kilka miesięcy. W końcu, jakoś przed Wielkanocą, zadzwoniła do mnie mama. Sądziłem, że chce nas zaprosić do siebie, ale ona po prostu musiała się wygadać i dać ujście swojemu rozżaleniu.

Szkoda, że Rafcio został zmuszony do pracy w supermarkecie przy rozładunku palet z asortymentem. To naprawdę wymagająca robota, na dodatek wykonywana na dworze, więc z pewnością zaraz złapie jakieś przeziębienie. I będzie to wyłącznie z mojej winy, bo to przez moje decyzje zmuszony jest tak tyrać. Tegoroczne Boże Narodzenie, pierwszy raz od długiego czasu, spędziłem tylko z bliskimi mojej małżonki. Pod koniec kwietnia mama obchodziła urodziny. Wykonałem do niej telefon, aby złożyć życzenia. Ucieszyła się z mojego połączenia i od razu wyczułem, że chce mi coś przekazać.

Moja intuicja mnie nie zawiodła

Przy okazji rozmowy mama z dumą poinformowała mnie, że Rafał został kierownikiem zmiany i dostał podwyżkę. Od razu zadzwoniłem do braciszka, żeby mu pogratulować, że w końcu próbuje do czegoś dojść w życiu.

– Daj spokój, to czysty przypadek – odparł luzacko. – Wiesz, przy tym rozładunku działy się takie absurdy, że miałem tego po dziurki w nosie. Ale na koniec pomyślałem sobie, że powiem temu kretynowi kierownikowi, co o tym wszystkim sądzę…

– Chciałeś się zwolnić?

– No tak – potwierdził beztrosko i dodał. – Mówię ci, to nie miało sensu. Ale jak mu nagadałem, to przy okazji rzuciłem, jak powinno to wyglądać. I jemu się to spodobało – podsumował, chyba nadal zaskoczony, że zamiast wylecieć z roboty, dostał awans.

Dzięki nowej pracy Rafała, mama i brat wreszcie mogli pozwolić sobie na pokrycie kosztów związanych z domem. Niespodziewanie jednak otrzymali kolejną propozycję sprzedaży, tym razem nieco atrakcyjniejszą od poprzedniej. Wyszło na jaw, że pewien inwestor ma ochotę na ich działkę oraz kilka sąsiadujących, z zamiarem wyburzenia domów jednorodzinnych i postawienia w ich miejsce ekskluzywnego osiedla. Byłem pewien, że mój brat będzie przekonywał mamę, aby nie sprzedawała, bo kochał swój ogród i to, że miał tyle przestrzeni do wykorzystania. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Rafał był całkowicie za sprzedażą, a co więcej, rozważał zakup oddzielnego lokum. Byłem tak zszokowany, że zdecydowałem się zapytać go o powody takiego wyboru.

– Słuchaj, prawdę mówiąc, mieszkanie z matką w takim wieku jest dość niezręczne – odpowiedział wymijająco.

– Od paru ładnych latek jest to niezręczne, ale dotychczas jakoś specjalnie ci to nie wadziło.

– Znowu masz jakieś ale – mruknął pod nosem. – Dobra, skoro chcesz wiedzieć, to teraz będę musiał co jakiś czas jeździć na rozmaite kursy do głównej siedziby firmy we Francji… Raczej często, bo podobno mają mnie awansować, tylko muszę najpierw zaliczyć parę szkoleń.

– I co to ma wspólnego z tematem?

– Widzisz… Nie za bardzo jest sens, żeby mama siedziała sama jak palec w pustych czterech ścianach… Albo nawet w przestronnym mieszkaniu.

No i tyle udało mi się z niego wyciągnąć, nic poza tym.

Jak żonie powiedziałem, jak się zachowywał, to stwierdziła:

– Na bank z się z kimś spotyka. Pewnie z jakąś Francuzką i krępuje się przyznać, że jeszcze z mamą mieszka.

Wkrótce potem wszystko wskazywało na to, że Magda nie myliła się zbytnio. Ta rzekoma Francuzka okazała się tak naprawdę Polką, nieco starszą od Rafała, która od jakiegoś czasu była zatrudniona w głównej siedzibie firmy w stolicy Francji, skąd nadzorowała polskie sklepy wielkopowierzchniowe należące do tego koncernu. Jednak miała już serdecznie dosyć życia na obczyźnie i zdecydowała, że wróci na stałe do ojczyzny, gdzie planowała stworzyć rodzinę. Tak oto mój brat pożegnał się z „pokoleniem starych kawalerów”.

Reklama

Rafał po ostatniej podwyżce zarabia całkiem nieźle, ale i tak mniej od żony. Przynajmniej nie zrzędzi, że ona ma więcej lat i dlatego szybciej pięła się po szczeblach kariery. Ja z kolei ciągle główkuję nad zagadką tej generacji, której wielu przedstawicieli można znaleźć wśród kumpli Rafała. Jak to możliwe, że po mnie i ludziach w moim wieku, tryskających energią i głodem sukcesu, na świat przyszło tak wielu młodych kompletnie pozbawionych aspiracji? Jeżeli los solidnie nie skopie im czterech liter, to będą nadal święcie przekonani, że nie mają szans, bo nikt na dzień dobry nie chce im dać kokosów za pracę.

Reklama
Reklama
Reklama