Reklama

Wrzesień zawsze miał w sobie coś dusznego. Liście jeszcze nie spadają, ale świat już nie pachnie latem. Wychodząc z domu, zapinam lekką kurtkę, ale po pięciu minutach jest mi za gorąco. Niby nic się nie dzieje, ale wszystko się kończy. Lato, młodość, złudzenia. Miałam 55 lat i harmonogram tak stały, że Bruno – mój jamnik – wiedział, o której dokładnie wstanę, wypiję kawę i sprawdzę, czy jest karma w szafce. To był ten dzień tygodnia, gdy szłam do zoologicznego po puszki, a potem z psem do parku. Nie spodziewałam się niczego nowego. A już na pewno nie jego.

Reklama

– Ładny pies. Jamnik, prawda? – zapytał mężczyzna w kolejce. Wysoki, opalony, z siwymi nitkami we włosach, które tylko dodawały mu uroku.

– Tak, ale charakterek ma po właścicielce – odpowiedziałam z automatu. Zamiast się zaśmiać i odejść, on wyciągnął rękę.

– Marek. Może spotkamy się na spacerze? Z psami, dla równowagi.

Nie zapytałam, ile ma lat. Ale miał spojrzenie, jakiego nie widziałam od dawna. Zgodziłam się. Bo może nie wszystko jeszcze się kończy.

Czy mi jeszcze wypada?

– No to na zdrowie – powiedział Marek i stuknął się ze mną kubkiem kawy z automatu.

Pachniała cynamonem i czymś niepokojąco młodzieńczym – może tym, że piłam ją z mężczyzną, który nie miał zmarszczek tam, gdzie ja miałam całe ich ścieżki. Siedzieliśmy na ławce. Bruno leżał przy mojej nodze, jego suczka – Miśka – kopała coś zawzięcie pod krzakiem. Marek opowiadał o podróży na Islandię, ja o swojej pracy w bibliotece. Śmiał się głośno. Zaczęłam mówić więcej, niż planowałam.

– Wiesz – powiedziałam w końcu, patrząc na jego buty – ja już nie wiem, czy mi jeszcze wypada. Mam wnuki. Córkę. Jestem… starsza.

– Starsza niż kto?

– Niż ty.

– A ja jestem młodszy niż kto? – spojrzał na mnie z uśmiechem. – Monika, jesteś kobietą. Z psem, poczuciem humoru i apetytem na życie. To wystarczy.

Uśmiechnęłam się, ale w środku coś we mnie pękło. „Czy ja jeszcze mogę?” – pytałam siebie przez resztę dnia. I wieczorem, kiedy wysłał mi wiadomość: „Dzięki za dziś. Może niedługo powtórka?” Wysłałam serduszko. Pierwszy raz od wielu lat. Potem zadzwoniłam do Anki.

Zgłupiałam na starość. Spotykam się z facetem o dziesięć lat młodszym.

– I?

– I nie wiem, co robić.

– To rób. Póki nie wiesz.

Co ludzie powiedzą?

Nie planowałam mówić o Marku. Naprawdę. Ale Klara ma szósty zmysł, jeśli chodzi o moje nastroje.

– Mamo, ty się uśmiechasz do telefonu – zauważyła podejrzliwie, mieszając rosół.

– Tak? Może coś śmiesznego mi się przypomniało – próbowałam brzmieć obojętnie, ale znała mnie zbyt dobrze.

– Co się dzieje?

Westchnęłam. Powiedziałam. O Marku, spacerach, śmiechu. Pominęłam, że ma 45 lat. Myślałam, że to bez znaczenia. Nie było.

– Ile on ma lat? – przerwała mi w pół zdania.

– Dziesięć mniej.

Klara zamilkła. Nawet nie mieszała dalej.

– Mamo… ogarnij się.

– Słucham?

– Ty masz pięćdziesiąt pięć lat! On mógłby być… no nie wiem… moim kolegą ze studiów! – podniosła głos. – Co ludzie powiedzą?

– Ludzie? – zaczęłam się gotować. – Klara, to ja. Nie ludzie. Ja.

– Nie wypada, żebyś się tak zachowywała w tym wieku – rzuciła, a ja poczułam się, jakbym dostała w twarz.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam z kuchni. Zamknęłam się w łazience i długo wpatrywałam w swoje odbicie. Tak, miałam zmarszczki. Tak, moje ciało znało grawitację. Ale w oczach błyszczało coś, czego dawno tam nie było – ciekawość. Wieczorem, po kąpieli, napisałam do Marka: „Może jutro znów ten park?” Nie czekał długo z odpowiedzią: „Oczywiście. I może tym razem opowiesz mi coś więcej o sobie. Nie o córce”.

Mam przepraszać, że żyję?

Wpadłam na Tomka przypadkiem, choć on zawsze twierdził, że „przypadki to dla naiwnych”. Stał przy swoim aucie, palił papierosa i udawał, że mnie nie widzi. Ale gdy mnie mijał, powiedział:

– Nadal masz słabość do egzotyki?

Zatrzymałam się jak wryta.

– Co proszę?

– No ten twój nowy. Marek. Dziesięć lat młodszy? Odważna jesteś.

– Podsłuchujesz Klarę?

– Nie trzeba nikogo podsłuchiwać, jak twoja córka dzwoni z płaczem, że matka oszalała – wypuścił dym z ust, wolno, teatralnie.

– Nie oszalałam. Po prostu… zaczęłam żyć.

Tomkowi coś błysnęło w oczach, może cień żalu, ale zaraz przykrył go chłodem.

– No tak. Życie zaczyna się po pięćdziesiątce. Zwłaszcza jeśli wcześniej się przegapiło własne.

Nie odpowiedziałam. Wsiadłam do samochodu, serce biło mi jak u nastolatki przyłapanej na papierosie. Wieczorem, u Marka, opowiedziałam o spotkaniu.

– Po co w ogóle z nim rozmawiasz? – zapytał.

– Bo był częścią mojego życia. I… ojcem mojej córki.

– Ale nie musi być twoją kotwicą.

Milczałam. Wtedy usiadł obok, wziął moją dłoń.

– Monika, ja nie jestem z tobą mimo twojego wieku. Jestem dzięki temu, jaka jesteś. Bez udawania.

Poczułam, że coś we mnie mięknie. Że może nie muszę już nikogo przepraszać za to, że oddycham pełną piersią.

Jestem za stara na miłość?

Marek był inny. Ale i on miał swoje cienie. Zaczęło się klasycznie, zaczął wracać późno, czasem nie odpisywał na wiadomości. „Dużo pracy”, „zlecenie się przedłużyło”, „jutro ci to wynagrodzę”. Tylko że jutro przychodziło coraz rzadziej. Pewnego wieczoru siedzieliśmy w moim salonie, jak zwykle z winem i Bruniem między nami. I nie rozmawialiśmy.

– Jesteś nieobecny – powiedziałam w końcu. – Zasypiam z telefonem w ręku, czekając, aż napiszesz.

– Monika… Nie chcę, żebyś tak to odbierała. Po prostu… Ty wszystko traktujesz tak śmiertelnie poważnie.

– Bo dla mnie to jest poważne. Nie flirt. Nie przelotny romans. Pomyliłam się?

Spojrzał na mnie długo. I wtedy zadałam pytanie, które gryzło mnie od miesięcy:

– Nie jestem dla ciebie wystarczająco młoda, prawda?

– Nie o to chodzi…

– Ale o coś chodzi, Marek.

Milczał. W tej ciszy bolało wszystko. Następnego dnia poszłam do Anki. Siedziałyśmy na jej balkonie, popijałyśmy kawę z whisky, bo „na trzeźwo tego się nie da”.

– Monika… Widziałaś kiedyś, żeby facet 45+ był z babką po 50-tce i był z nią do końca?

– Nie każda historia musi być do końca – odpowiedziałam. – Ale każda zasługuje, żeby się w ogóle zacząć.

Anka nie odpowiedziała. Tylko dolała mi jeszcze trochę whisky.

Czy byłam głupia?

Zniknął na trzy dni. Bez słowa. Bez wiadomości. Bez znaku życia. W pierwszym dniu pomyślałam, że może telefon się zepsuł. Drugiego dnia, że może miał wypadek. Trzeciego – czułam się jak porzucona nastolatka, która daje z siebie za dużo. Nie jadłam. Nie spałam. Leżałam w łóżku w dresie i patrzyłam w sufit. Bruno piszczał przy drzwiach. Czwarty dzień. Pukanie. Serce mi stanęło.

– Monika… – powiedział cicho, gdy otworzyłam.

Stał w progu, zmęczony, ale cały. Nie był po wypadku. Po prostu zniknął.

– Musiałem sobie wszystko poukładać – rzucił, jakby to było wytłumaczenie. – Miałem mętlik. Przestraszyłem się tego, co do ciebie czuję.

– A ja przez trzy dni byłam znowu nikim – odpowiedziałam cicho. – Nikim, Marek.

Usiadł na kanapie. Ja nie. Wstałam. Nie potrafiłam usiąść obok niego. Jeszcze nie.

– Wiem, że cię zawiodłem. Ale nie chcę tego stracić.

– To trzeba było nie znikać jak chłopiec. Tylko zostać jak mężczyzna.

Spojrzał mi w oczy.

– Masz rację.

Nie płakałam. Nie rzuciłam mu się na szyję. Zrobiłam herbatę. Usiadłam obok. Cicho. Ale już inaczej. Może czasem trzeba się zapaść w sobie, żeby wrócić z nowym kształtem.

Monika, 55 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama