„Wstydziłam się swojego małego synka i udawałam przed facetem, że jestem wolną panienką. Słono zapłaciłam za ten teatr”
„On uśmiechnął się lekko. Odprowadził mnie pod sam dom, ale nie nalegał na wejście. Pożegnaliśmy się, a ja poczułam się jak zdrajczyni. W środku czekał mój Olek z opiekunką. A ja udawałam, że jestem kimś, kim nie jestem. Kłamałam. I jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo to się na mnie zemści”.

- Redakcja
Jestem samotną matką sześciolatka, Olka. Pracuję jako recepcjonistka w małej, ale całkiem prestiżowej klinice dentystycznej w centrum miasta. Moje życie? Jest przewidywalne do bólu. Pobudka o szóstej, śniadanie dla synka, przedszkole, praca, zakupy, kolacja, bajka, kąpiel, zasypianie z głową na rogu łóżka mojego dziecka, bo znów prosił, żebym została jeszcze chwilkę. I tak codziennie.
Z ojcem Olka nie mam kontaktu. Zniknął zaraz po porodzie. Dosłownie. Przestał odbierać telefony, zablokował mnie wszędzie. Kiedyś myślałam, że miłość to coś na zawsze. Że jak ktoś mówi „będę przy tobie”, to nie znika następnego dnia jak duch. Życie mnie naprostowało. Nie narzekam. Serio. Przyzwyczaiłam się. W końcu mam Olka, a on daje mi więcej miłości, niż jakikolwiek facet kiedykolwiek byłby w stanie. Ale... czasem, późnym wieczorem, kiedy mieszkanie cichnie, łapię się na tym, że gapię się w ekran telefonu. Tylko po to, żeby sprawdzić, czy coś się zmieniło. Czy ktoś napisał.
I wtedy, któregoś czwartku, kiedy zmiana kończyła się wyjątkowo wcześnie, w klinice pojawił się ktoś. Nowy technik dentystyczny, miał na imię Kuba. Uśmiechnięty, uprzejmy, taki „normalny” w najlepszym sensie tego słowa. Ubrany jakby od niechcenia, ale z gustem. I ten jego głos...
– Cześć, jestem Kuba. Dopiero zaczynam, ale chyba przyda mi się tu twoja pomoc – powiedział z uśmiechem, który mógłby rozpuścić lód na Wiśle w styczniu.
Gdy wyszedł z gabinetu, nie mogłam przestać się uśmiechać.
– Patrzcie państwo – rzuciła Agnieszka, moja koleżanka z recepcji – Pani Magda się rumieni. Daj spokój, Magda, tylko nie mów, że ci się spodobał?
– Co? Nie. Wcale nie... – zaczęłam, ale sama się złapałam na tym, że od razu się poprawiłam na krześle i zaczęłam grzebać w szufladzie, żeby coś robić. Cokolwiek. Byle nie wyglądać, jakbym właśnie dostała obuchem w głowę. I strzałą Amora w serce.
– Oj, daj spokój, przecież widzę. Ale uważaj, Magda. Ty masz swoje życie. On ma swoje. Po co się wplątywać w jakieś kłopoty?
Westchnęłam. Agnieszka nie mówiła tego złośliwie. Ona wiedziała. Wiedziała, że mam dziecko, że wciąż boję się tego, co ludzie sobie pomyślą. Wieczorem, leżąc obok śpiącego Olka, długo patrzyłam w sufit. I myślałam, jak to w ogóle możliwe, że jeszcze potrafię coś czuć. I czy mam do tego prawo? Przecież jestem mamą. Samotną. Ktoś taki jak Kuba... on pewnie nie chce kobiety z „bagażem”.
Poczułam się jak zdrajczyni
Kuba złapał mnie przy windzie, tuż po zamknięciu kliniki. Ja w pośpiechu zakładałam płaszcz, a on, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnął się i zapytał:
– Odwozisz się dziś sama?
Zaskoczył mnie. Normalnie odpowiedziałabym coś w stylu „tak, jasne”, ale zbił mnie z tropu. Spojrzałam na niego z ukosa.
– A co, zamierzasz mnie eskortować do tramwaju?
– Myślałem raczej o spacerze. Albo kawie. Nie wiem, czy ci wspominałem, ale jestem mistrzem w znajdowaniu miejsc z najlepszą kawą w okolicy.
Zachichotałam, choć w środku czułam panikę. Nie byłam na to gotowa. Nie teraz.
– Mistrzem? Serio?
– Bezkonkurencyjnym. Zresztą, daj się przekonać.
I dałam się. Spacerowaliśmy, śmiejąc się z bzdur. Jakbyśmy znali się od lat. Rozmawialiśmy o głupotach, o tym, jak dentyści zawsze mają najgorsze zęby, o natrętnych pacjentach i czarnej dziurze, jaką jest internet, kiedy coś cię boli. Zorientowałam się, że idziemy w stronę mojego bloku. Zatrzymałam się.
– Tutaj... muszę już iść – rzuciłam, nie patrząc mu w oczy.
– Mieszkasz tu? Sama?
Zawahałam się. Pierwszy raz tak bardzo. Chciałam powiedzieć: „Nie, z moim sześcioletnim synem”, ale język mi zesztywniał.
– Sama – skłamałam.
– Często jesteś taka tajemnicza?
– Może po prostu nie wszystko trzeba mówić od razu.
Uśmiechnął się lekko. Odprowadził mnie pod sam dom, ale nie nalegał na wejście. Pożegnaliśmy się... i dopiero kiedy drzwi zamknęły się za mną, poczułam się jak zdrajczyni. W środku czekał Olek z opiekunką. A ja udawałam, że jestem kimś, kim nie jestem. Kłamałam. I jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo to się na mnie zemści.
Dusiłam się od tych kłamstw
Związek rozwijał się tak, jak w tych filmach, które kiedyś oglądałam samotnie, z kubkiem herbaty i owinięta kocem. Kuba był ciepły, uważny, potrafił mnie rozśmieszyć w sekundę. Każde spotkanie było lekkie jak piórko. A ja… robiłam się coraz cięższa od kłamstw. W ciągu tygodnia widywaliśmy się trzy, cztery razy. Czasem po pracy, czasem w soboty. Olek w tym czasie spał u mojej mamy. Zawsze coś wymyślałam. „Nocne dyżury”, „inwentaryzacje”, „zaległości w dokumentacji”. Mama kręciła głową, ale nie mówiła nic. Aż do tamtego popołudnia, gdy zadzwoniłam już piąty raz w tym tygodniu.
– Magda, ty siebie słyszysz? Chcesz, żebym była matką twojego dziecka na stałe?
– Mamo, to tylko chwilowe. Naprawdę. Po prostu… nie wiem, co robić.
– Nie możesz wiecznie udawać, że jesteś sama! – warknęła przez telefon. – Olek to nie tajemnica. To prawdziwy człowiek. Twój syn. I ma prawo być w twoim życiu!
Rozłączyłam się bez słowa. Czułam, jak gardło mi się zaciska. Przecież to nie było takie proste... Tego samego wieczoru Kuba czekał pod kliniką z termosikiem kawy i uśmiechem, jakby był stworzony z promieni słońca. Ale ja nie potrafiłam się już uśmiechać.
– Coś się stało? – zapytał.
Pokręciłam głową. Nie chciałam mówić. Bałam się.
– Magda, serio… Ukrywasz coś przede mną?
Zamarłam.
– Nie… po prostu jestem trochę przemęczona – wydukałam, ale nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.
A on nie powiedział nic. Usiadł obok mnie na ławce i podał mi kubek. Nie miał pojęcia, że każda minuta spędzona z nim pogłębiała przepaść. I że już niedługo coś, albo raczej ktoś, z niej wyskoczy.
Prawda sama wyszła na jaw
To miał być zwykły wtorek. Deszczowy, szary, jeden z tych, które przeczekuje się na automacie. Wyszłam wcześniej z pracy, bo Olek miał gorączkę. Kuba wiedział, że mnie nie będzie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, trzymałam na rękach śpiącego Olka. W korytarzu unosił się zapach malinowego syropu i wilgotnych dziecięcych włosów. Otworzyłam drzwi, nie patrząc przez judasza. I zamarłam.
– Cześć – powiedział Kuba. Trzymał w ręku torbę z ciepłą zupą i jakimś chlebem.
– Myślałem, że skoro chora jesteś, to może…
Nie zdążył dokończyć.
– Kto to, mamo? – zapytał Olek zaspanym głosem i potarł oczka.
Cisza. Taka, która boli w uszach. Kuba patrzył na niego, potem na mnie. Widziałam, jak jego uśmiech gaśnie. Jak drga mu powieka. Jakby nagle wszystko straciło sens.
– To… to jest... – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
– Nie zapytałaś mnie, czy chcę to wiedzieć – przerwał spokojnie, ale lodowato. Jego spojrzenie nie miało już ciepła. Ani grama.
Wszedł do środka bez słowa. Położył torbę na komodzie. Nie usiadł. Stał w tym samym miejscu.
– Kuba, ja… chciałam ci powiedzieć. Naprawdę. Ale...
– Ale było ci wygodnie? – zapytał cicho. – Wygodnie być inną niż jesteś naprawdę?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Miał rację. I to bolało.
– On ma sześć lat – wyszeptałam. – Ma na imię Olek.
Kuba skinął głową. I wtedy zrozumiałam, że on nie zada żadnego pytania o mojego syna. Nie będzie się kłócił. Nie będzie szukał winy. Po prostu... zniknie.
– Nie wiem, co mam teraz zrobić – powiedział.
A potem wyszedł. Bez trzaskania drzwiami, bez krzyków.
Myślał, że grałam jakąś rolę
Przez pierwsze dwa dni po jego odejściu, czułam się jak w zamkniętym akwarium. Oddychałam ciężko, wszystko było przytłumione. W pracy grałam jakąś swoją wersję. Tę uśmiechniętą, zorganizowaną, niewzruszoną. A w środku... w środku we mnie był chaos. Kuba nie dzwonił. Nie odpisywał na wiadomości. Widziałam, że czyta. I nic. Agnieszka zerknęła na mnie znad blatu w recepcji:
– Ty nie jesteś tu z nami, Magda. Coś się stało?
– Wszystko – odpowiedziałam bez namysłu i szybko odwróciłam głowę.
W domu Olek był jakiś cichszy. Widział, że mama się smuci. Przytulał się częściej. Kładł rączki na mojej twarzy, jakby chciał ją poukładać na nowo. W końcu nie wytrzymałam. Po pracy pojechałam pod mieszkanie Kuby. Stałam pod drzwiami dobre pięć minut, zanim zapukałam. Otworzył.
– Magda – powiedział tylko. Bez zaskoczenia. Jakby się spodziewał.
– Mogę wejść?
Wpuścił mnie bez słowa. W mieszkaniu pachniało kawą. A ja czułam, jak w gardle rośnie mi gula.
– Nie przyszłam, żeby się tłumaczyć. Wiem, że zawaliłam. Ale chciałam, żebyś to usłyszał ode mnie.
Kuba usiadł na fotelu. Nie zaprosił mnie, żebym usiadła obok.
– To nie chodzi o to, że masz dziecko – przerwał. – Tylko o to, że nie dałaś mi wyboru. Że przez te wszystkie tygodnie byłem w relacji, której połowy nie znałem.
Zamilkłam. Bo to była prawda.
– Bałam się – wyszeptałam. – Że uciekniesz. Że powiesz, że to za dużo. Tak jak wszyscy.
Kuba spojrzał na mnie długo. Uważnie.
– A ja bałem się, że to, co między nami, było tylko grą. Teraz już nie wiem, co było prawdziwe.
– Wszystko – powiedziałam.
Ale wiedziałam, że to może nie wystarczyć.
Nie wiedziałam, co będzie dalej
Było ciepłe popołudnie, jedno z tych, które zwiastują koniec lata. Poszliśmy z Olkiem do parku. Karmił gołębie, śmiał się, że jeden mu prawie usiadł na bucie. A ja siedziałam na ławce, próbując nie myśleć. Po prostu być.
– Mamo! – zawołał nagle Olek i rzucił się w moją stronę z impetem. Przytulił się, wtulił głowę w moją szyję.
– Kocham cię. Tak bardzo, wiesz?
– Wiem, słoneczko – wyszeptałam. I wtedy go zobaczyłam.
Kuba. Stał jakieś dziesięć metrów od nas. W jeansach, z rękami w kieszeniach. Patrzył. Na mnie. Na Olka. Na nas razem. Nie podszedł od razu. Widać było, że się waha. Ale w końcu ruszył, powoli, jakby każda kolejna sekunda miała mu dać jeszcze szansę na ucieczkę.
– Hej – powiedział cicho.
Olek spojrzał na niego nieufnie, ale ja skinęłam głową.
– Hej.
Usiadł na ławce obok mnie. Milczeliśmy chwilę. Potem powiedział:
– Olek wydaje się fajnym dzieciakiem.
– Jest. Najfajniejszym – odparłam i uśmiechnęłam się słabo.
– Ale ja nie wiem, czy jestem gotów. Czy potrafię... wiesz. Zostać.
Zacisnęłam dłonie na kolanach.
– Wiem. I nie będę cię do niczego zmuszać. To twoja decyzja.
Spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach. Albo ulgą. Może jednym i drugim. Olek znów podbiegł do ptaków, krzycząc z radości. Kuba śledził go wzrokiem.
– Nie wiem, co będzie dalej – powiedział cicho. – Ale nie chciałem znikać. Nie tak...
Pokiwałam głową. Bo to mi wystarczyło. Na teraz. Taka uczciwość.
Już nigdy nie chcę się wstydzić
Wieczorem, gdy Olek zasnął wtulony w swoją ulubioną poduszkę z dinozaurem, usiadłam przy oknie z herbatą. Nie czekałam już na wiadomość. Nie odświeżałam ekranu. Nie liczyłam godzin. Po prostu siedziałam. I oddychałam. Kuba nie wrócił. Nie dzwonił przez kolejne dni. Ale przecież nie obiecywał, że wróci. Powiedział tylko, że nie chce znikać. I może właśnie to było prawdziwsze, niż wszystkie słowa, które kiedykolwiek padły z ust znanych mi mężczyzn.
Nie płakałam. Nie tym razem. Zrozumiałam, że nie chodzi o to, czy ktoś nas zaakceptuje. Chodzi o to, czy my sami zaakceptujemy siebie. Ze wszystkim. Z przeszłością. Z błędami. Z dziećmi i niedokończonymi zdaniami. Spojrzałam na śpiącego Olka. Był spokojny. Bezpieczny. Mój. I wtedy pomyślałam: „Nie wiem, czy jeszcze się zakocham. Ale już nigdy nie będę wstydzić się własnego życia”. Zamknęłam oczy i po raz pierwszy od dawna zasnęłam bez lęku. Bo nawet jeśli nie wszystko się ułożyło – to ja byłam prawdziwa. I to było naprawdę w porządku.
Magda, 28 lat
Czytaj także:
- „Spadek miał zmienić moje życie, lecz przyniósł tylko nieprzespane noce i awantury. Już wolałem być biedny”
- „Córka zachowywała się dziwnie po powrocie z kolonii. Kiedy wyznała swój sekret, byłam wściekła”
- „Córka miała w nosie rodzinny biznes i uciekła do Anglii. Wolała myć gary, niż wesprzeć nas finansowo”