„Wstydziłam się, że mam 5 dzieci, bo sąsiedzi wytykali mnie palcami. 1 zdanie innej matki odmieniło moje życie”
„Mój dzień to karuzela. Śniadania, spóźnienia, płacze, krzyki, pytania, a potem obiady, pranie, kąpiele, bajki, kolacje, usypianie. Czasem siedzę w nocy i bezgłośnie płaczę. Od lat czuję, że powinnam się tłumaczyć. Z liczby dzieci. Z tego, że nie pracuję. Z tego, że się czasem drę. Z tego, że żyję”.

- Redakcja
Mieszkamy na zwykłym, betonowym osiedlu – takim, gdzie ludzie bardziej słyszą, niż rozumieją. Kiedy przechodzę z moją gromadką przez podwórko, nie muszę się oglądać. Wiem, że patrzą. Czasem udają, że przypadkiem. Czasem się nie kryją – szepczą, marszczą czoło, mruczą coś do siebie, zerkają ukradkiem. Mój dzień to karuzela – śniadania, spóźnione buty, płacze, krzyki, niekończące się pytania, a potem obiady, pranie, zadania domowe, kąpiele, bajki, kolacje, usypianie. Czasem marzę, żeby przez godzinę nikt nic ode mnie nie chciał. Ale to tylko marzenia. Od lat czuję, że powinnam się tłumaczyć. Z liczby dzieci. Z tego, że nie mam pracy. Z tego, że się czasem drę. Z tego, że żyję. Ale już nie chcę. I nie będę.
Czasami płaczę w milczeniu
Stałam z reklamówką pod blokiem, czekając, aż starsze dzieci zbiegną po schodach. Młodszy Adaś siedział w wózku i bawił się paskiem od torebki. Niby zwykłe popołudnie, ale czułam, że coś wisi w powietrzu. No i nie myliłam się. Na ławce pod trzynastką siedziały dwie panie – Halina i ta nowa, co się wprowadziła po rozwodzie. Usiadły niby przypadkiem, niby nie zauważyły, że stoję. Ale głosy miały tak ustawione, że nie sposób było ich nie słyszeć.
– Z piątką dzieci to już chyba trzeba mieć coś nie tak – rzuciła Halina, udając, że poprawia rajstopy.
– Albo szukać dodatków. Też bym mogła nie pracować, jakbym miała tyle z MOPS-u – odpowiedziała jej towarzyszka i obie zachichotały.
Zamknęłam oczy na sekundę. Chciałam pójść dalej. Naprawdę chciałam. Ale coś we mnie pękło.
– Serio? – powiedziałam, obracając się do nich. – To sobie jeszcze pogadajcie. Ja tymczasem wrócę do życia, które wy tak dobrze znacie z plotek.
Halina zmieszała się, ale zaraz się zreflektowała:
– Oj Aneta, przecież my nic złego nie mówimy. Po prostu… ciężko tak, z tyloma dzieciakami, nie?
– Nie. Ciężko to jest słuchać tego codziennie, jakbyście były radą etyczną osiedla. Dzieci są moje. Życie też. Ale dziękuję za troskę – powiedziałam, starając się nie podnieść głosu.
– No wiesz, tylko pytamy... – bąknęła ta nowa.
Wtedy zeszły dzieci. Julek od razu podbiegł:
– Mamo, czemu te panie tak na ciebie patrzą?
– Bo nie mają nic ciekawszego do roboty – odpowiedziałam, biorąc go za rękę.
A w myślach dodałam: Gdybyście wiedziały, jak wyglądają moje noce... Jak czasem siadam na podłodze i płaczę w milczeniu. Ale to was nie obchodzi. Wy tylko liczycie dzieci i oceniacie głośność trzaskania moich drzwi.
Poznałam nową z trójką dzieci
Zobaczyłam ją pierwszy raz w kolejce do paczkomatu. Stała przede mną, z wózkiem, trójką dzieci wokół niej i nową torebką. Wysoka, opalona, blond włosy spięte w idealny kok. Pachniała jak drogeria. Ja miałam tłuste włosy, poplamioną bluzkę i Adasia, który właśnie zaczął płakać, bo zgubił chrupka. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ona się odwróciła i spojrzała prosto na mnie.
– To pani jest ta od tej piątki? – zapytała, lekko unosząc brwi.
Poczułam, jak moje serce zamiera. Ta. Od piątki. Znowu. Zawsze „ta”. Nigdy Aneta.
– Tak, to ja. Ta z piątką. Jakby to było jakieś przekleństwo – odparłam, zbyt zmęczona, by silić się na uprzejmość.
Zaskoczyło mnie, że się nie skrzywiła. Wcale się nie uśmiechnęła kpiąco. Po prostu skinęła głową.
– Nie... ja tylko... chciałam panią poznać. Wszyscy o pani mówią. Tylko ja... nie wiedziałam, że to pani – odpowiedziała i wzięła swoje paczki. – Mam troje – dodała cicho, odwracając się jeszcze raz. – I już ledwo zipię.
Zamrugałam.
– A mnie od dwóch tygodni mówią, że mam zniżki z MOPS-u – rzuciłam, a ona zaśmiała się krótko, nerwowo.
– Ludzie to potwory. Mnie ostatnio powiedzieli, że skoro mam trójkę, to na pewno mąż mnie trzyma przy garach.
Spojrzałyśmy na siebie dłużej. Jakby coś się otworzyło.
– Masz na imię...? – zapytałam.
– Natalia. A ty?
– Aneta.
– Miło cię poznać. Może... kiedyś, nie wiem, wypijemy kawę? Tylko bez dzieci i bez głupich plotek.
Skinęłam głową. Po raz pierwszy od dawna nie czułam się jak atrakcja w cyrku.
Po jej słowach było mi lżej
Spotkałyśmy się przypadkiem na placu zabaw. Natalia siedziała na ławce, zawinięta w szalik, z termosem w dłoni. Jej najmłodsze bawiło się z moim Adasiem przy zjeżdżalni. Zauważyła mnie i od razu pomachała.
– Hej! Aneta, chcesz herbaty? Z imbirem. Robię specjalnie na przetrwanie zimy i dzieci na placu zabaw – zaśmiała się.
Usiadłam obok niej. Od dwóch godzin marzyłam o czymś ciepłym.
– Dzięki. Chyba pierwszy raz dziś coś piję – przyznałam.
– Znam to. Ja się dziś po raz trzeci zorientowałam, że mam na sobie skarpetki nie do pary.
Patrzyłyśmy na dzieci, jak biegają, krzyczą, upadają i znowu wstają. Nagle Natalia odwróciła się do mnie poważnie.
– Wiesz, jak przeprowadziłam się tu dwa miesiące temu, wszyscy mówili o jakiejś kobiecie z piątką dzieci. Że krzyczy. Że wiecznie wrzeszczy. Że w domu syf. Że „znowu była awantura pod oknami”.
Zacisnęłam usta. Znałam te teksty. Każdy z nich.
– I co pomyślałaś? – spytałam cicho.
– Że współczuję tej kobiecie. Że chyba żyje na krawędzi. Ale też... że podziwiam. Bo ja z trójką czasem nie daję rady. A ona? Wychodzi z domu. Załatwia sprawy. Jest. I się nie chowa.
Zamilkłam. Zrobiło mi się gorąco, jakby ktoś po raz pierwszy od lat zdjął mi ciężar z pleców.
– Dziękuję – wyszeptałam. – Po raz pierwszy ktoś nie patrzył na mnie jak na przestrogę. Tylko jak na wzór. I to zmienia wszystko.
Natalia uśmiechnęła się.
– Dajesz innym kobietom siłę, nawet o tym nie wiedząc.
Adaś podbiegł do mnie z buzią w piachu.
– Mamusiu, upadłem!
Przytuliłam go, patrząc w oczy Natalii.
– I będę iść dalej. Dla niego. Dla nich.
Przestałam się wstydzić
Wróciłam do domu z dziwnym uczuciem, jakbym miała nowe plecy. Takie, które już się nie garbią od spojrzeń innych ludzi. Nic się nie zmieniło – dzieci dalej krzyczały, pranie znowu czekało, a na stole w kuchni ktoś zostawił otwarty jogurt. Ale to wszystko było jakby... lżejsze. Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam przy laptopie. Gapiłam się w pusty dokument przez chwilę, aż w końcu napisałam: „Jestem Aneta. Mam pięcioro dzieci. I właśnie dziś przestałam się za to wstydzić”. Zamknęłam oczy. Zostawiłam to zdanie na środku ekranu. A potem zaczęłam pisać dalej – o poranku, w którym musiałam wyjść do sklepu w dwóch różnych butach. O krzykach. O radości, kiedy wszyscy jedzą i nikt nie płacze. O tym, że bycie matką to nie tylko obowiązek. To codzienna walka – i codzienna siła. Po godzinie miałam pierwszy wpis na bloga.
– Co robisz? – zapytał mój mąż, który właśnie wyszedł z łazienki.
– Piszę. Bloga. O nas. O tym, jak to jest naprawdę.
Zamrugał zaskoczony, a potem podszedł bliżej.
– O nas? To znaczy o kim? O mnie?
– O mnie. I o dzieciach. O życiu. O tych wszystkich chwilach, które normalni ludzie ignorują, a które mnie łamią albo budują.
Usiadł obok i spojrzał na ekran. Przeczytał powoli moje pierwsze zdanie, a potem pokiwał głową.
– Zawsze wiedziałem, że jesteś silna.
– Nie muszę już być tylko silna – powiedziałam. – Mogę też być dumna.
Tydzień później blog miał pierwsze kilkadziesiąt odsłon. A w komentarzach – kobiety takie jak ja. Piszące: „Dziękuję, że napisałaś to za mnie”. Jedna napisała: „Nie jesteś sama”. I wtedy zrozumiałam, że ja też już nie jestem.
Nie chowam już głowy
Nie zmieniło się wiele. Wciąż jestem tą samą Anetą. Tą, która o szóstej rano wstaje, by przygotować śniadanie. Tą, która biegnie na zebranie z plamą po kaszce na ramieniu. Tą, którą mijacie w windzie, rzucając szybkie spojrzenie na piątkę dzieci i zaciskacie usta. Ale coś się jednak zmieniło – we mnie. Nie chowam już głowy, gdy słyszę szepty. Nie udaję, że mnie to nie rusza. Rusza. Ale mam teraz słowa, mam przestrzeń, mam odwagę mówić. Piszę. Dzielę się. Dostaję wiadomości od kobiet z różnych miast, z różnych światów. Od takich, które nigdy nie odważyły się mówić głośno, że czasem mają dość. Albo, że się wstydzą. Albo, że płaczą na podłodze w łazience. Teraz wiem, że nie jestem wyjątkiem. I że każda z nas potrzebuje jednej rzeczy – nie litości, nie rad. Potrzebuje, by ktoś powiedział: „Widzę cię”. Więc jeśli czytasz to i też jesteś matką, zmęczoną, niewyspaną, ocenianą – wiedz, że ja cię widzę. I nie oceniam.
Aneta, 42 lata
Czytaj także:
- „Przed rozwodem mąż chciał puścić mnie z torbami, a dziś przeprasza na kolanach. Już wiem, dlaczego zmienił stronę”
- „Mąż gapił się na reklamy w TV, zamiast pożerać mnie wzrokiem. Wystarczył 1 trik, by wzbudzić w nim zazdrość”
- „Zakochałem się w córce przyjaciela, młodszej ode mnie o 33 lata. Rodzina się mnie wyrzekła, a ja tylko pragnąłem miłości”