„Wstydziłem się, bo żona traktowała mnie jak śmiecia. Była mistrzynią pozorów, a szydło wyłaziło z wora tylko w domu”
„Ludzie potakują, a ja siedzę z uśmiechem, jakby trafił mi się wygrany los. Jakby to, co widać, miało jakiekolwiek przełożenie na to, co dzieje się za drzwiami naszego domu. Kiedy zamykają się drzwi i cichną śmiechy gości, kończy się rola najlepszego męża. Zaczyna się inna sztuka. Bez oklasków”.

- Redakcja
Mam trzydzieści cztery lata, żonę Kasię i, przynajmniej z pozoru, bardzo poukładane życie. Pracuję w logistyce – od ośmiu lat w tej samej firmie. Nie awansowałem, ale też mnie nie zwolnili, co w dzisiejszych czasach już coś znaczy. Mamy z Kasią ładny dom na przedmieściach, kredyt hipoteczny na trzydzieści lat, samochód klasy średniej i komplet znajomych, którzy uważają, że jesteśmy idealnym małżeństwem.
To zabawne, jak łatwo ludzie wierzą w to, co widzą. Zwłaszcza gdy mają przed sobą obrazek jak z reklamy kredytu gotówkowego: żona wtulona w ramię męża, śmiech, czułości, wspólne grillowanie z przyjaciółmi.
– Damian to skarb! – mówi Kasia przy każdej okazji, głaszcząc mnie po głowie i całując w policzek. – Taki mąż to wygrana na loterii.
Uśmiechnięci ludzie wokół potakują, a ja siedzę tam, z uśmiechem, jakby faktycznie trafił mi się wygrany los. Jakby to, co widać na zewnątrz, miało jakiekolwiek przełożenie na to, co dzieje się za drzwiami naszego domu. Bo kiedy zamykają się drzwi i cichną śmiechy gości, kończy się rola „Damiana – najlepszego męża świata”. Wtedy zaczyna się inna sztuka. Zwykle bez oklasków. W domu jestem nikim. Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz to poczułem. Może wtedy, gdy Kasia przestała mówić do mnie po imieniu, a zaczęła wołać: „Ej, możesz to wreszcie zrobić?” Albo gdy zacząłem tłumaczyć się z każdej wydanej złotówki, jak dzieciak, który wziął z portfela ojca dwadzieścia złotych. Z zewnątrz wszystko wygląda dobrze. Zbyt dobrze. Może właśnie dlatego tak długo sam w to wierzyłem.
Nie miałem już siły
Siedzieliśmy przy stole, w jadalni pachniało świeżo pieczonym chlebem i pieczonym kurczakiem z rozmarynem. Kasia jak zwykle dopilnowała, żeby wszystko było perfekcyjne. Nawet świeże kwiaty w wazonie dopasowała do obrusu. Anka i Tomek, nasi znajomi ze studiów, pochłaniali kolejne porcje sałatki i chwalili, że u nas zawsze tak przytulnie. Kasia uśmiechała się promiennie i co chwilę łapała mnie za rękę, poprawiała mi koszulę przy kołnierzu, jakby od niechcenia, i głaskała mnie po głowie, jak się głaszcze ulubionego psa.
– No powiedzcie sami, czyż on nie jest najcudowniejszy? – powiedziała nagle z przesadną czułością, patrząc na Ankę, a potem ścisnęła moją dłoń. – Taki spokojny, taki opanowany, nigdy się nie unosi, wszystko załatwi. Jak ja się cieszę, że mam takiego męża.
Zaśmiałem się krótko, bo tak wypadało. Tomek uniósł kieliszek z winem i rzucił:
– No Damian, masz szczęście, że Kasia cię tak chwali. Nie każda, by tak mówiła o swoim mężu po tylu latach.
Uśmiechnąłem się, ale w środku coś się we mnie ścisnęło. Kasia grała tę rolę znakomicie. Zawsze była dobra w przedstawieniach.
Kiedy wyszli, a dom znowu był tylko nasz, zrzuciła pantofle i zsunęła sweter z ramion.
– Słodko siedziałeś i się uśmiechałeś jak idiota – powiedziała, nie patrząc na mnie. – Mógłbyś chociaż raz coś ciekawego powiedzieć, a nie tylko przytakiwać. Anka na pewno pomyślała, że mam za męża jakiegoś przygaszonego nudziarza.
Zamarłem. Wciąż jeszcze stałem przy stole z kieliszkiem w dłoni.
– Przecież mówiłem... – zacząłem cicho.
– Mówiłeś? Kiedy? – przerwała mi natychmiast. – Jak cię Tomek zapytał o pracę, to tylko coś mruknąłeś pod nosem. Zero inicjatywy, zero polotu. Zawsze tak się zbłaźniasz, Damian.
Westchnąłem i odstawiłem kieliszek. Nie miałem siły się tłumaczyć.
– Może po prostu nie jestem duszą towarzystwa – próbowałem jeszcze.
– Dusza towarzystwa? – zakpiła. – Ty nie jesteś nawet panem we własnym domu.
Zamilkłem. Znów. Jak zwykle.
Później, gdy zmywałem talerze, usłyszałem, jak mówi przez telefon do matki. Śmiała się, że wszystko wyszło cudownie, że Damian, jak zawsze, był cudowny, że wszyscy byli zachwyceni. A ja stałem przy zlewie i czułem, że znowu coś we mnie zniknęło. Jakby kolejna część mnie została w tamtym wieczorze. Zastanawiałem się, kiedy nauczyłem się milknąć zamiast mówić, kiedy przestałem mieć własne zdanie? A może nigdy go nie miałem? Może zawsze tylko dopasowywałem się do tego, jakiego mnie chciała widzieć.
Zebrałem się na odwagę
Następnego dnia długo zbierałem się w sobie. Kasia wyszła wcześniej do pracy, jak zwykle zostawiając po sobie rozgardiasz w kuchni i krótką wiadomość na stole: „Kup mleko. I nie zapomnij o rachunku za prąd.” Nic więcej. Zero „miłego dnia”, „do zobaczenia”, nawet rysuneczku „buziaka” na kartce. Tylko polecenia. Jak dla podwładnego. Siedziałem przy stole z kubkiem kawy i długopisem w dłoni. Napisałem na odwrocie kartki „Porozmawiamy dziś?” ale zaraz ją zgniotłem. To było głupie. Przecież mam głos. Tylko jakoś coraz rzadziej z niego korzystam.
Zebrałem się na odwagę dopiero wieczorem. Czekałem, aż zje kolację, zmyje naczynia, usiądzie w fotelu i zacznie przeglądać telefon. Wtedy usiadłem obok niej, trochę za blisko jak na nasze obecne standardy.
– Kasiu... – powiedziałem cicho, żeby nie brzmieć jak ktoś, kto zaraz będzie się skarżył.
Nie odpowiedziała. Tylko przesunęła palcem po ekranie.
– Chciałem porozmawiać. Tylko chwilę. O nas.
Zerknęła na mnie z niechęcią.
– Co znowu?
– Tylko... Chciałem zapytać. Dlaczego jesteś dla mnie taka inna, kiedy jesteśmy sami? Przy znajomych jesteś ciepła, troskliwa. A potem... Jakbyś była zupełnie kimś innym.
Odłożyła telefon i przez chwilę tylko patrzyła. A potem się zaśmiała. Ale to nie był śmiech, który cieszy. Raczej coś między pobłażliwością a irytacją.
– Bo przynajmniej wtedy się nie ośmieszasz – powiedziała. – Tylko wtedy zachowujesz się jak człowiek. Wtedy mogę cię pokazać ludziom i nie muszę się wstydzić.
Poczułem, że mam sucho w ustach. Serce zaczęło mi bić mocniej. Ale nie z powodu miłości. Raczej jak przed uderzeniem, którego się spodziewasz, ale nie możesz uniknąć.
– A tutaj? W domu? – zapytałem cicho. – Tutaj już jestem dla ciebie byle kim?
– Nie dramatyzuj. Jakby ci naprawdę zależało, to byś się ogarnął. Ale ty tylko siedzisz i patrzysz. Jak cień. Ja nie mam siły ciągnąć tego wszystkiego sama.
– Ja też pracuję – powiedziałem, nieco głośniej niż zamierzałem. – Też jestem zmęczony. Też chciałbym wracać do domu i czuć, że jestem... że ktoś mnie lubi.
– Że ktoś cię lubi? – powtórzyła z przekąsem. – Naprawdę? I myślisz, że takie żale mnie wzruszą? Czasy się zmieniły, Damianku. Facet nie może być tylko miły. Musi być konkretny. Ty od lat stoisz w miejscu. A ja mam tego dość.
Nie odpowiedziałem. Bo co miałem powiedzieć? Że się staram? Że kocham? To już dawno przestało robić na niej wrażenie. Kiedy położyła się spać, ja jeszcze długo siedziałem przy zgaszonym świetle. W głowie miałem słowa, które padły. I myśl, że może to nie ja jestem słaby. Może po prostu jestem sam w tej relacji. Z każdą minutą czułem coraz wyraźniej, że coś jest nie tak. Że to nie tylko zmęczenie czy gorszy dzień. Zacząłem przypominać sobie inne sytuacje. Gdy mówiła, że nie potrafię nic zrobić dobrze. Gdy krytykowała mnie przy swoich znajomych, niby w żartach. Gdy przestała mnie słuchać. I kiedyś jeszcze próbowałem ją tłumaczyć. Teraz już nawet nie próbuję.
To nie był zdrowy związek
Michał był jednym z niewielu, z którymi jeszcze trzymałem regularny kontakt. Znamy się od liceum, przeszliśmy przez wspólne studia, potem on założył własną firmę, ja poszedłem do pracy na etacie. Mimo różnych ścieżek, coś nas trzymało razem. Może lojalność, może wspomnienia. Może fakt, że on jeden potrafił spojrzeć na mnie tak, że czułem się choć trochę widzialny. Spotkaliśmy się w małej knajpie w centrum. Michał zamówił piwo, ja wziąłem tylko herbatę. Siedzieliśmy przy oknie, z którego było widać ruchliwą ulicę. Ludzie przechodzili obok, pochłonięci swoimi sprawami. Nikt nie patrzył.
– Jak tam u ciebie? – zapytał Michał, upijając łyk. – Kasia dalej taka cudowna, jak ją pamiętam?
Wymusiłem uśmiech. Zawsze zaczynało się od tego pytania. A ja zawsze odpowiadałem tak samo.
– Tak, jasne. Wszystko dobrze.
Ale tym razem coś we mnie pękło. Albo raczej – przestałem trzymać się na siłę. Milczałem dłużej niż zwykle, patrząc w swoją herbatę.
– Michał... – odezwałem się w końcu. – A twoja żona... też bywa czasem zupełnie inna w domu?
Zmarszczył brwi, od razu się wyprostował.
– Co masz na myśli?
Wzruszyłem ramionami.
– Wiesz... że przy innych jest miła, czuła, komplementuje. A jak tylko zostajecie sami, to... wszystko znika. Jakby to był teatr. Jakby coś grała przed ludźmi, a potem już nie musiała.
Spojrzał na mnie uważnie.
– Damian... coś się dzieje?
Nie odpowiedziałem od razu. Bałem się słów, które mogłyby zabrzmieć zbyt dramatycznie. Ale w końcu powiedziałem:
– Czasem mam wrażenie, że jestem dla niej tylko czymś do pokazywania. Że w domu... jestem przeszkodą. Albo powodem do wstydu.
Michał długo nic nie mówił. Oparł się na łokciu, obracając szklankę w dłoni. Potem powoli, bez emocji, powiedział:
– Stary, to nie brzmi jak zdrowy związek.
Te kilka słów wystarczyło. Poczułem coś, czego nie potrafiłem nazwać. Ulga? Może. A może po prostu początek zrozumienia. Ktoś w końcu powiedział to na głos. To nie była moja wina. Nie byłem przewrażliwiony. Nie wymyślałem sobie.
– Nigdy jej nie uderzyłem – powiedziałem cicho. – Nigdy nie krzyczałem. Ale i tak czuję się, jakbym codziennie coś psuł. Jakby wszystko, co robię, było za mało.
Michał pokiwał głową.
– Wiesz, że to emocjonalna jazda? Trudniejsza do złapania, niż fizyczna. Ale też boli.
Wróciłem do domu z głową cięższą niż wcześniej, ale sercem trochę lżejszym. Po raz pierwszy nie czułem się wariatem. Nie byłem sam w tej wątpliwości.
Była dla mnie jak ktoś obcy
Wiedziałem, że potrzebuję dowodu. Czegoś namacalnego, co potwierdzi to, co czułem. Tylko dla siebie. Schowałem telefon w kieszeni i włączyłem nagrywanie, zanim zaczęliśmy rozmawiać.
Kasia znowu była zła. Tym razem o to, że nie wywiesiłem prania.
– Z tobą to tylko wstyd – powiedziała. – Ludzie się ze mnie śmieją, że mam w domu taką ofermę!
– Czy ty mnie w ogóle kochasz? – zapytałem, bardziej szeptem niż głośno.
– Nie dramatyzuj. Rób coś, a nie jęcz – odburknęła, odwracając się plecami.
Wieczorem, kiedy usnęła, odsłuchałem nagranie. Słowa brzmiały obco, jakby mówiła je zupełnie inna osoba. A jednocześnie tak znajomo, że nie mogłem zaprzeczyć. Zalało mnie coś, co było zbyt intensywne, by to nazwać. Siedziałem długo w ciemności, drżący, sam.
Damian, 34 lata
Czytaj także:
- „Teściowa chciała zrobić ze mnie złodziejkę rodzinnych pamiątek. Jędza straciła rezon, gdy zażądałam tej 1 rzeczy”
- „Już miałem wiać do kochanki, ale żona ogłosiła radosną nowinę. Wtedy nie wiedziałem, kto zasiał to nasionko”
- „30 lat usługiwałam mężowi i cerowałam jego skarpety, ale dosyć tego. Jeszcze nie jest za późno na zmiany”