„Wstydziłem się, że jestem słoikiem i wyrzuciłem jedzenie od matki. Dopiero głód pokazał mi, ile było warte”
„W każdy weekend jechałem do domu. Pociąg był tani, choć czasem nawet ten bilet ciążył mi w budżecie. Mama zawsze czekała z torbą pełną słoików. Uśmiechałem się i dziękowałem, ale wewnętrznie coś we mnie się buntowało. Miałem ponad 20 lat, mieszkałem sam, a ona wciąż traktowała mnie jak dziecko”.

- Redakcja
Studiowałem w dużym mieście, mieszkałem w akademiku w pokoju, który dzieliłem z jeszcze dwoma chłopakami. Każdy z nas żył swoim rytmem, ktoś ciągle siedział przy komputerze, ktoś inny grał na gitarze, a ja próbowałem znaleźć równowagę między nauką, pracą dorywczą i zwyczajnym przetrwaniem. Pieniędzy miałem zawsze za mało. Czasem łapałem się na myśli, że moje ambicje są śmieszne – chciałem być kimś więcej niż tylko studentem dorabiającym na zmywaku, a jednak większość czasu spędzałem, licząc drobne w portfelu.
W każdy weekend jechałem do domu. Pociąg był tani, choć czasem nawet ten bilet ciążył mi w budżecie. Mama zawsze czekała z torbą pełną słoików. „To tylko, żebyś nie musiał gotować, synku” – mówiła, podając mi je przy furtce, jakby to był najważniejszy prezent na świecie. Uśmiechałem się i dziękowałem, ale wewnętrznie coś we mnie się buntowało. Miałem ponad dwadzieścia lat, mieszkałem sam, a ona wciąż traktowała mnie jak dziecko.
W akademiku półka nad biurkiem uginała się od słoików. Rosół, bigos, gulasz, kompot… nigdy ich nie otwierałem. Stały tam równo ustawione, jak dowód mojej zależności. Wolałem sam ugotować coś prostego, choćby makaron z oliwą i czosnkiem. To było moje – nawet jeśli skromne, to własne. Pamiętam jeden z tych powrotów. Mama podała mi torbę, a ja już chciałem się spieszyć na autobus, byle uniknąć kolejnych pytań.
– Tylko weź to, żebyś nie chodził głodny – powiedziała z troską w głosie.
– Mamo, nie musisz. Naprawdę, poradzę sobie – odpowiedziałem, może zbyt oschle.
Ona pokiwała głową, jakby nie słyszała. Ja natomiast czułem ciężar tej torby, jakby były w niej nie tylko słoiki, ale cała historia mojej niezdolności do odcięcia się od domu.
Chciałem odciąć się od domu
W tygodniu starałem się być rozsądny i trzymać budżet pod kontrolą. Siadałem z zeszytem, rozpisywałem wszystkie koszty: akademik, bilet miesięczny, jedzenie, książki. Na papierze wyglądało to logicznie, ale w praktyce zawsze coś uciekało. Raz kawa po zajęciach, raz używana książka z antykwariatu, innym razem dodatkowy bilet na pociąg, bo wracałem niespodziewanie do domu. Te drobiazgi sprawiały, że na koniec miesiąca zostawało mi coraz mniej.
Kiedy wracałem w sobotę, mama znowu wręczała mi torbę pełną słoików. Uśmiechała się, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. Ja kiwałem głową, ale wewnętrznie czułem bunt. Po powrocie do akademika stawiałem torbę na biurku, a potem przenosiłem zawartość na półkę. Stały tam równym szeregiem i przypominały mi, że nie potrafię odciąć się od domu. W końcu któregoś dnia nie wytrzymałem. Zapakowałem wszystkie do reklamówki i wyniosłem do śmietnika za akademikiem. Powtarzałem sobie, że psują estetykę pokoju, że nie będę żył otoczony konserwowanymi wspomnieniami.
– Nie będę żył wśród konserwowanych wspomnień – wyszeptałem, zawiązując worek.
Wieczorem zadzwonił kolega z pracy, gdzie dorabiałem na weekendowych zmianach.
– Adrian, wpadnij dzisiaj, idziemy z chłopakami na piwo – zaproponował.
– Nie mogę – odpowiedziałem szybko. – Mam sporo rzeczy do ogarnięcia.
– Jasne, pewnie notatki z wykładów – zaśmiał się. – No trudno, następnym razem.
Odstawiłem telefon i poczułem ukłucie w żołądku. Prawda była prosta. Nie stać mnie nawet na jedno piwo.
Narastała we mnie złość
Pewnego wieczoru otworzyłem lodówkę i zobaczyłem tylko światło. Na półce leżał samotny słoik musztardy, obok resztki margaryny, na drzwiach butelka wody. W szafce został worek ryżu i sól. Ugotowałem trochę ryżu, wrzuciłem szczyptę soli i zjadłem w milczeniu. To nie był głód, który da się łatwo zagłuszyć. To było uczucie pustki, które rozchodziło się gdzieś głębiej niż żołądek.
Wtedy pomyślałem o tych wszystkich słoikach, które wyrzuciłem. O rosole, bigosie, gulaszu. Stałyby teraz na półce i dawałyby mi wybór. A ja wolałem udawać, że sobie radzę. Pytanie tylko przed kim? Czy naprawdę chodziło o dumę? A może o to, że nie chciałem czuć się zależny od kogokolwiek, nawet od matki? Narastała we mnie złość. Na nią, że ciągle we mnie widzi dziecko i na siebie, że tę pomoc odrzucam. Złościłem się, a jednocześnie czułem, jak coś ściska mi gardło. Wziąłem telefon i wybrałem numer do domu. Po kilku sygnałach usłyszałem jej głos.
– Jak u ciebie? – zapytała zwyczajnie.
– W porządku. Wszystko pod kontrolą – odpowiedziałem, starając się brzmieć pewnie.
– Nie głodujesz? – dopytała.
– Nie, mamo. Jadłem – odparłem z uśmiechem, którego ona nie mogła zobaczyć, a ja sam czułem, że ten uśmiech jest jak maska.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę o niczym, po czym odłożyłem słuchawkę. W pokoju panowała cisza, a ja siedziałem nad talerzem z ryżem i miałem wrażenie, że ta cisza jest głośniejsza od wszystkiego, co mogłem usłyszeć w akademiku.
Przy kasie poczułem wstyd
Nie mogłem usiedzieć w miejscu, więc wyszedłem na spacer. Wieczorne miasto pachniało smażonym olejem z barów szybkiej obsługi i pieczonym kurczakiem z budek przy dworcu. Patrzyłem na ludzi stojących w kolejkach, słuchałem ich śmiechu, czułem, jak ta normalność jest dla mnie nieosiągalna. Dla nich to był zwykły dzień, dla mnie – przypomnienie, że mam w kieszeni ledwie kilka monet.
Wszedłem do marketu, choć wiedziałem, że nie powinienem. Krążyłem między półkami, patrzyłem na czekolady, sery, wędliny. Wszystko wydawało się jednocześnie bliskie i odległe. W końcu sięgnąłem po najtańszy bochenek chleba i margarynę. Przy kasie poczułem wstyd, jakby kasjerka mogła odczytać z mojego spojrzenia całą historię.
Wracałem do akademika powoli, gryząc suchą kromkę. Wtedy zrozumiałem, że nie chodzi tylko o pieniądze. Nie umiałem przyjmować od innych – ani jedzenia, ani pomocy, ani troski. Wszystko odrzucałem, jakbym bał się, że przyjmując coś, tracę część siebie. Na klatce spotkałem sąsiada z pokoju obok. Niósł reklamówkę jabłek.
– Masz, wziąłem za dużo – wyciągnął rękę w moją stronę.
– Nie, dziękuję. Dam radę – odpowiedziałem zbyt szybko.
Wzruszył ramionami i poszedł dalej. A ja patrzyłem na jego plecy, czując, że odrzuciłem coś więcej niż tylko owoce.
Nie umiałem docenić
Wróciłem do pokoju i usiadłem na krześle. Na biurku stał garnek z niedojedzonym ryżem, który już zdążył wystygnąć i posklejać się w grudki. Patrzyłem na niego długo, jakby miał mi coś powiedzieć. Potem odruchowo zerknąłem na kosz pod biurkiem. Leżał w nim pusty słoik po kompocie, którego nie wyniosłem razem z innymi. Był cały, czysty, tylko dno pokrywała cienka warstwa zaschniętego syropu.
Wziąłem go do ręki. To zwykłe szkło, a jednak miałem wrażenie, że patrzę na coś więcej. Nagle poczułem, że to nie chodzi o jedzenie, lecz o dar, którego nigdy nie doceniłem. Każdy słoik był dowodem troski, a ja traktowałem je jak ciężar. Ścisnąłem szkło tak mocno, że aż zabolała mnie dłoń. Poczułem falę złości na siebie. Na to, że tak długo udawałem silnego, że odrzucałem coś, co było po prostu miłością. Usiadłem na podłodze, trzymając ten pusty słoik w rękach. Łzy napłynęły mi do oczu i nie zatrzymałem ich. Po raz pierwszy płakałem nie dlatego, że byłem głodny. Płakałem, bo byłem samotny. W myślach rozmawiałem z matką, jakbym siedział z nią przy stole.
– Dlaczego mnie dusisz tymi słoikami? – zapytałem w wyobraźni.
– Bo inaczej nie umiem ci pokazać, że cię kocham – odpowiedział głos, który brzmiał jak jej, choć był tylko w myślach.
Trzymałem ten cholerny słoik przy piersi, a w pokoju panowała cisza.
Zrozumiałem, że nie muszę być sam
Następnego dnia chodziłem po korytarzu akademika jak we śnie. Zajęcia mijały, rozmowy kolegów docierały do mnie jak przez mgłę. Wiedziałem, że muszę coś zrobić, bo inaczej sam siebie uduszę tym milczeniem. Wieczorem usiadłem na łóżku i wybrałem numer do domu.
– Halo? – usłyszałem jej głos.
– Mamo… – zacząłem, ale od razu zabrakło mi odwagi. – Wiesz… może te słoiki… mogę jednak wziąć.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Bałem się, że nie zrozumiała, więc chciałem powtórzyć, ale wtedy odezwała się cicho, jakby ze wzruszeniem.
– Zawsze były dla ciebie. Czekały, aż będziesz gotów.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przełknąłem ślinę, czując, jak ściska mnie w gardle.
– To dobrze, synku. Mam jeszcze trochę. Przywiozę – dodała spokojnie, jakby to było najprostsze na świecie.
Rozmowa była urywana, pełna niedopowiedzeń. Nie przyznałem się, że od kilku dni żyłem na ryżu i chlebie, że w nocy płakałem z pustki. Ale między jej słowami słyszałem coś, co przypominało miłość, przed którą tak bardzo się broniłem. Odłożyłem telefon i spojrzałem na pusty słoik stojący na biurku. Tym razem nie widziałem w nim dowodu zależności, tylko obietnicę, że może wcale nie muszę być sam w tym świecie.
Powoli uczyłem się przyjmować
Kilka dni później półka nad biurkiem znów się zapełniła. Stały tam rzędy słoików: rosół, bigos, gulasz, kompot. Wyglądały tak samo jak wcześniej, a jednak ja patrzyłem na nie inaczej. Nie wiedziałem jeszcze, czy kiedykolwiek je otworzę. Może wciąż będę gotował sobie prosty makaron, może będę udawał, że mam wszystko pod kontrolą. Ale tym razem nie miałem w sobie odruchu, by je wyrzucić.
Zrozumiałem, że mój głód to nie tylko brak jedzenia. To była nieumiejętność przyjmowania czegokolwiek od drugiego człowieka – wsparcia, troski, miłości. Latami uciekałem od tego, a przecież właśnie tego najbardziej mi brakowało. Siedziałem przy biurku, patrząc na półkę i myśląc o tym, że każdy z tych słoików jest jak niewypowiedziane zdanie, które matka wkładała do torby zamiast słów. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek nauczę się jeść z tej półki, ale wiedziałem, że już nie będę tak łatwo odrzucał tego, co przychodzi od niej. Na zewnątrz rozlegały się śmiechy studentów wracających z miasta. Ja zostałem w pokoju, w ciszy. Nie czułem się zwycięzcą ani przegranym. Po prostu kimś, kto po raz pierwszy od dawna spróbował przyjąć to, co jest mu dane.
Adrian, 23 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Chciałem oczarować dziewczynę włoskim daniem. Zaliczyłem kulinarną wpadkę, ale i tak trafiłem do jej serca”
- „Po śmierci męża czułam się w domu jak w trumnie. Obcy ludzie przywrócili mi chęć do życia”
- „Wyszłam za mąż z rozsądku i zdradziłam z braku namiętności. Gdy kochanek postawił mi ultimatum, wszystko się rozsypało”