Reklama

Przez całe życie ciężko pracowałem na swoją pozycję. Nie byłem w czepku urodzony, jak ci, którzy urodzili się w bogatej rodzinie i odziedziczyli kancelarię po ojcu czy dziadku. Każdy mój awans, każde uznanie, które zdobyłem w karierze zawodowej, było efektem wielu lat wyrzeczeń, pracy po nocach i umiejętnego budowania relacji z ludźmi, którzy mogli otworzyć mi drzwi do lepszej przyszłości. Wiedziałem, jak ważne są pozory. W moim zawodzie nie wystarczyło być dobrym pracownikiem – trzeba było wyglądać, mówić i zachowywać się w sposób, który budził szacunek i zaufanie.

Reklama

Mój szef był człowiekiem o ogromnym autorytecie. Wystarczyło jedno jego polecenie, by ktoś znalazł się w zarządzie firmy albo wylądował na bocznym torze. W jego otoczeniu obowiązywał dyskretny kodeks elegancji i powściągliwości. Garnitury szyte na miarę, nienaganne maniery, umiarkowane gesty. To był świat, w którym liczyła się subtelność, a każdy szczegół mógł zaważyć na tym, czy zostaniesz zaakceptowany.

Sonia była kompletnym przeciwieństwem tego stylu życia. Kochałem moją żonę, ale wiedziałem, że nie pasowała do tego świata. Była kolorowa, głośna, uwielbiała się śmiać i nie przejmowała się konwenansami. Noszenie neonowych tipsów uważała za wyraz pewności siebie, a sukienki w krzykliwych odcieniach wybierała nie dlatego, że chciała się wyróżniać, ale po prostu je lubiła.

Wśród moich współpracowników jej styl byłby jak niepasująca nuta w perfekcyjnie skomponowanej melodii. Dlatego unikałem zabierania jej na firmowe spotkania. Zawsze miałem jakąś wymówkę – to był jedyny sposób, by uniknąć niezręcznych sytuacji. Czy to było egoistyczne? Może. Ale starałem się usprawiedliwić to przed samym sobą.

Moja kariera nie była jeszcze na takim etapie, bym mógł sobie pozwolić na luksus bycia ponad cudze opinie. Musiałem dbać o swój wizerunek i unikać kompromitujących sytuacji. Wszystko było pod kontrolą, dopóki nie dostałem zaproszenia na uroczystą kolację u szefa. Spotkanie z osobami towarzyszącymi było obowiązkowe. I po raz pierwszy nie miałem żadnej wymówki.

Nie miałem innego wyjścia

Gdy wręczył mi zaproszenie, czułem, jak w jednej chwili moje wnętrzności się zaciskają. Uroczysta kolacja. Obowiązkowo z małżonką. Uśmiechnąłem się uprzejmie, jakbym wcale się tym nie przejął, i podziękowałem szefowi za zaproszenie.

– To wyjątkowa okazja, Paweł – powiedział, klepiąc mnie po ramieniu. – Będzie kilku ważnych gości, myślę, że to dobry moment, by cię im przedstawić.

Kiwnąłem głową, choć w myślach gorączkowo szukałem rozwiązania. Nic. Tym razem nie potrafiłem wymigać się nadgodzinami, nagłym wyjazdem czy złym samopoczuciem Sonii. Musiałem ją zabrać ze sobą.

W drodze do domu przeanalizowałem wszystkie możliwe scenariusze. Może uda się ją namówić na włożenie czegoś bardziej stonowanego? Nie byłem pewien, jak to delikatnie zasugerować, by jej nie urazić. Ona nigdy nie przejmowała się cudzym zdaniem, ale miała też wyjątkowy talent do wyłapywania fałszu w moim głosie.

Wieczorem, gdy weszła do mieszkania z siatkami pełnymi nowych zakupów, postanowiłem od razu przejść do rzeczy.

– Kochanie, mam dla ciebie wieści – zacząłem ostrożnie.

Sonia zdjęła buty i spojrzała na mnie zaciekawiona.

– Słucham cię, mój ambitny mężu.

Westchnąłem i oparłem się o blat kuchenny.

– Szef organizuje kolację. Oficjalną. Musimy iść razem.

Jej twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.

– Naprawdę? W końcu mnie gdzieś zabierasz! To cudowne!

No i po sprawie. Sonia była zachwycona, a ja nie miałem odwrotu.

– Wiesz, to dość elegancka kolacja – dodałem ostrożnie. – Może włożyłabyś coś… klasycznego?

Zamrugała i spojrzała na mnie z udawanym oburzeniem.

– Paweł, ja ZAWSZE wyglądam elegancko. Po prostu mam swój styl.

Pokiwałem głową, bo jak miałem się z tym kłócić?

Miałem złe przeczucia

Dwa dni później, tuż przed wyjściem, nerwowo zaciskałem krawat przed lustrem. Wtedy z sypialni wyszła Sonia. I poczułem, jak ogarnia mnie panika.

Miała na sobie jaskrawoczerwoną sukienkę, sięgającą nieco powyżej kolan, obcisłą i błyszczącą. Na jej paznokciach lśniły długie neonowe tipsy ozdobione cekinami. Makijaż? Klasyczna Sonia – mocne usta, podkreślone oczy, sztuczne rzęsy. Była uderzająco piękna, ale jednocześnie tak bardzo kontrastująca z tym, co sobie wyobrażałem, gdy myślałem o tej kolacji.

Zanim zdążyłem coś powiedzieć, obróciła się wokół własnej osi i zapytała:

– I jak? Olśniewam?

Przełknąłem ślinę.

– Jesteś pewna, że to nie za bardzo rzuca się w oczy? Może coś bardziej… stonowanego?

Zaśmiała się i uderzyła mnie lekko w ramię.

– Skarbie, to elegancka kolacja, więc oczywiście, że muszę wyglądać olśniewająco!

Cóż, nie powinno mnie to dziwić. Nie mogłem się już wycofać. Zaczynałem mieć złe przeczucia.

Weszliśmy z hukiem

Gdy weszliśmy do restauracji, od razu poczułem, jak moje obawy się materializują. Przyjęcie odbywało się w jednej z tych ekskluzywnych sal, gdzie światło było ciepłe, ale stonowane, a białe obrusy lśniły nieskazitelną czystością. Kelnerzy w idealnie skrojonych marynarkach krążyli wśród gości, serwując drogie alkohole i przekąski o nazwach, które brzmiały jak cytaty z francuskiej literatury.

Mężczyźni – wszyscy w ciemnych, klasycznych garniturach. Kobiety – długie, eleganckie suknie, subtelne dodatki, delikatny makijaż. Wszystko w kolorach, które nie rzucały się w oczy, jakby nie chciano burzyć harmonii tej wyrafinowanej scenerii. A my? To kompletnie inna bajka.

Sonia, promieniejąca w swojej czerwonej sukience, z tipsami błyszczącymi jak kryształy Swarovskiego, z burzą loków, które pachniały owocowym lakierem do włosów. I ja, trzymający ją za rękę, z twarzą, która robiła się coraz bardziej gorąca pod spojrzeniami współpracowników.

– No to weszliśmy z hukiem – mruknąłem pod nosem, czując ukradkowe spojrzenia.

Sonia ścisnęła moją dłoń i uśmiechnęła się do mnie szeroko.

– Wszyscy na mnie patrzą. To dobry znak!

Nie miałem serca powiedzieć jej, że patrzyli raczej z oszołomieniem.

Byłem zestresowany

W pewnej chwili podszedł do nas jeden z moich kolegów z kancelarii, Maciej. Był o kilka lat starszy, typowy przedstawiciel naszego świata – perfekcyjnie skrojony garnitur, dyskretny zegarek, postura kogoś, kto nigdy w życiu nie potrafił się wyluzować.

– Paweł, twoja żona… – zawahał się na ułamek sekundy – …jest dość… oryginalna, prawda?

Sonia roześmiała się głośno i zanim zdążyłem rzucić jakiś bezpieczny żart, wtrąciła się z entuzjazmem.

– Och, dziękuję! Uwielbiam być oryginalna! W końcu kto chciałby się zlewać z tłumem, prawda?

Maciej wygiął usta w coś, co chyba miało być uśmiechem, i skinął głową.

– No tak… Oczywiście…

Szybko się oddalił, a ja czułem, jak moje policzki zaczynają płonąć. Sonia jednak niczego nie zauważyła. Wciąż rozglądała się wokół, zachwycona wystrojem i elegancką atmosferą. I wtedy zobaczyła mojego szefa. Sędziwy, dystyngowany mężczyzna, który przypominał chodzące wcielenie powściągliwej elegancji, siedział przy głównym stole, otoczony współpracownikami. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, poczułem znajome ukłucie stresu.

Wtedy Sonia, zamiast strategicznie się wycofać, zrobiła coś, czego zupełnie się nie spodziewałem – ruszyła prosto w jego stronę. Zamarłem. A potem, nie mając innego wyboru, podążyłem za nią.

Nie mogłem się odnaleźć

Sonia podeszła do szefa jakby znała go od lat. Zanim zdążyłem się odezwać, wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się szeroko.

– Dobry wieczór! Sonia, żona Pawła. Miło mi pana poznać!

Szef spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem, ale po chwili jego usta drgnęły w cieniu uśmiechu. Uścisnął jej dłoń.

– Bardzo mi miło. Proszę, proszę, jaka energia.

Wszyscy przy stole obserwowali nas z zainteresowaniem. Sonia jednak nie wyglądała na speszoną. Zamiast tego usiadła obok szefa i zaczęła rozmowę, jakby byli starymi znajomymi. Żartowała, opowiadała anegdoty i… ku mojemu przerażeniu, wszyscy zaczęli jej słuchać.

Sztywna atmosfera kolacji powoli się rozluźniała. Nawet mój surowy szef kiwnął głową z uznaniem.

– Muszę przyznać, że ma pani niezwykłą energię. Rzadko spotyka się kogoś tak otwartego!

Sonia zaśmiała się lekko.

– Cóż, przy tak dostojnym towarzystwie przyda się trochę koloru, prawda?

Rozległy się ciche śmiechy. Patrzyłem na to wszystko, czując, że to nie Sonia tu nie pasuje. To ja byłem tym, który się nie odnajdywał.

Niepotrzebnie się jej wstydziłem

Wracaliśmy do domu późnym wieczorem. Sonia, rozpromieniona, trzymała mnie za rękę i nuciła coś pod nosem. Ja wciąż analizowałem każde spojrzenie, każdy komentarz, każde zdanie, które padło przy stole.

– No i? Jak mi poszło? – zapytała nagle.

Nie odpowiedziałem od razu. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez cały wieczór byłem spięty, czekałem, aż coś pójdzie nie tak, ale… nic takiego się nie wydarzyło. Szef nie tylko nie był oburzony jej zachowaniem – wydawało się, że dobrze się bawił. Współpracownicy? Owszem, na początku patrzyli z rezerwą, ale z czasem też wciągnęli się w rozmowę.

Spojrzałem na Sonię i w końcu się uśmiechnąłem.

– Byłaś… świetna.

Zatrzymała się na chwilę i spojrzała na mnie badawczo.

– Naprawdę tak myślisz?

Westchnąłem, czując, jak opada całe napięcie, które nosiłem w sobie od kilku dni.

– Tak. Przepraszam, że się martwiłem. Myślałem, że nie będziesz pasować… ale to ja miałem problem, nie ty.

Sonia przekrzywiła głowę i po chwili powiedziała cicho:

– Wiesz, Paweł… Nie pierwszy raz czułam, że się mnie wstydzisz. Ale może teraz widzisz, że czasem ludzie potrzebują kogoś, kto wniesie do ich świata trochę życia?

Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę, a potem ścisnąłem jej dłoń mocniej.

– Chyba masz rację.

Reklama

Paweł, 40 lat

Reklama
Reklama
Reklama