Reklama

Są takie poranki, że kawa nie smakuje. Siedzę przy kuchennym stole w szlafroku, patrzę przez okno na tę samą ulicę, ten sam chodnik, po którym codziennie chodzi ta sama kobieta z owczarkiem o szóstej trzydzieści pięć. Jak w zegarku.

– No, Marek, i co? Dzisiaj znowu dzień bez planów? – mówię do siebie, unosząc kubek z kawą, jakbym wznosił toast.

Zostałem sam

Od rozwodu z Grażyną minęło już jedenaście lat, a ja wciąż mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Czasami jeszcze budzę się w nocy i szukam jej ręki obok z przyzwyczajenia. Tylko że jej tam już nie ma. Zabrała swoje książki, zdjęcia i wszystkie wspomnienia. Ale echo jej kroków czasem wraca. Zwłaszcza wieczorami.

Próbowałem żyć normalnie. Dzieci – owszem, odwiedzają raz w miesiącu i zawsze przywożą coś z Biedronki. Z sercem, ale bez rozmowy. Nie chcą słuchać o dawnych czasach, o tym, jak to było, jak Grażyna robiła najlepszy żurek na świecie, a ja jeździłem po pracy do sklepu mięsnego tylko po białą kiełbasę, jaką lubiła.

Prawdę mówiąc – od dawna myślałem, że już mnie nic nie zaskoczy. Że to już ten etap, kiedy człowiek godzi się z tym, że będzie sam. I wtedy, pewnego piątkowego wieczoru, po kieliszku wina i z nudów, zrobiłem coś głupiego. Zainstalowałem Tindera.

– Co ty wyprawiasz, stary idioto… – mruknąłem, stukając w ekran. – Przecież nie masz już dwudziestu lat. Ani trzydziestu. Ani nawet czterdziestu…

Szukałem miłości

Ale, ku mojemu zaskoczeniu zaczęły się pojawiać dopasowania. Najpierw nieśmiało, potem coraz więcej. I nagle zobaczyłem Sandrę. Uśmiechnięta, młoda kobieta, w opisie napisała: „Szukam mężczyzny, który zna wartość dojrzałości”. Serduszko. Cyk.

Na początku pisaliśmy do siebie wieczorami. Nic wielkiego – zwykłe wiadomości, trochę o filmach, trochę o życiu. Sandra miała trzydzieści pięć lat, mieszkała na drugim końcu miasta i prowadziła swoją firmę. Mówiła, że mężczyźni w jej wieku są dziecinni i nie potrafią rozmawiać. Ja niby potrafiłem. Tak przynajmniej twierdziła.

Wybraliśmy się na kawę do centrum. Poszedłem w garniturze, takim jeszcze z czasów pracy, a ona przyszła w prostym płaszczu i z rozpuszczonymi włosami. Była jeszcze ładniejsza niż na zdjęciach. Pachniała wanilią, a może czymś podobnym. Usiadła naprzeciwko i zaczęła mówić, jakbyśmy znali się od lat.

Wpadłem po uszy

Zaczęliśmy się spotykać. Na początku raz w tygodniu, potem coraz częściej. Pojechaliśmy razem do spa w górach. Leżeliśmy w jacuzzi, a ona mówiła:

– Przy tobie zapominam o wszystkim. Naprawdę mnie uszczęśliwiasz.

Poczułem się znów potrzebny. Znów byłem kimś, kto mógł trzymać kobietę za rękę i rozśmieszać ją przy kolacji. Zabrałem ją nad morze. Wynajęliśmy domek, chodziliśmy boso po plaży, a wieczorami słuchaliśmy muzyki. Czasem tańczyliśmy w salonie, bez muzyki, po prostu tak. Zadzwoniłem wtedy do siostry.

– Słuchaj, poznałem kogoś. Ma na imię Sandra. Młodsza ode mnie, ale… dobrze się przy niej czuję.

– Marek, tylko się nie zapędź – odpowiedziała. – Pamiętaj, że masz swoje lata.

Ale ja nie chciałem pamiętać. Przy Sandrze nie czułem się jak starzec. Czułem się potrzebny. Zmieniałem się. Zamiast wiadomości czytałem SMS-y od niej. Śledziłem, kiedy była online, co wrzucała na Instagram. Kiedy dzwoniła, zostawiałem wszystko. A ona lubiła dzwonić. Potrafiła mówić godzinami – o pracy, o koleżankach, o marzeniach.

Zakochałem się

– Marek, ja ci chyba zawracam głowę – powiedziała raz, kiedy długo nie odpisywałem. – Pewnie masz mnie dość.

Zrobiło mi się głupio. Natychmiast pojechałem do niej z różami.

Któregoś dnia powiedziała, że musi ze mną porozmawiać. Weszła do mieszkania, zdjęła płaszcz i siadła bez słowa. Miała cienie pod oczami.

– Dostałam pismo z banku. Jeśli nie spłacę raty do końca miesiąca, ruszy windykacja. Chciałam sobie sama poradzić, naprawdę. Ale nie dam rady.

Popatrzyła na mnie, jakby czekała, aż coś powiem. Milczałem. Wstała, zaczęła chodzić po pokoju.

– Ja po prostu nie mam już siły walczyć.

Usiadłem obok. Przytuliła się i zaczęła płakać. Nie miałem w sobie żadnej podejrzliwości. Byłem tylko mężczyzną, który chciał ratować kobietę. Mężczyzną, który uwierzył, że miłość ma znaczenie.

Chciałem jej pomóc

Następnego dnia umówiłem się z agentem. Opisałem działkę, którą trzymałem od lat – miała iść na czarną godzinę. W ciągu tygodnia znalazł się kupiec.

– Jest pan pewien? – zapytał agent. – To ładny kawałek ziemi. Może pan tego potem żałować.

– Potrzebuję tych pieniędzy teraz – odpowiedziałem.

Kiedy przelew dotarł na moje konto, od razu przelałem część Sandrze. Resztę obiecałem w ciągu kilku dni. Poczułem ulgę i dumę, że mogłem jej pomóc. I przekonanie, że właśnie tak działa miłość – nie kalkuluje, tylko daje.

Następnego dnia nie odpisała. Pomyślałem, że może śpi, potem, że coś ją zajęło. Ale mijały godziny, potem dni. Telefon milczał. Pisałem, dzwoniłem, sprawdzałem jej profil. Nie było już konta. Instagram też zniknął. Wszystko wyparowało. Po tygodniu poszedłem do banku.

– Przepraszam, chciałbym sprawdzić, gdzie trafił mój przelew. Spora kwota. Osoba nie odpowiada.

Kobieta spojrzała na ekran, potem na mnie.

– Przykro mi, ale nie możemy udzielać takich informacji.

Oszukała mnie

Zadzwoniłem do siostry. Opowiedziałem wszystko. W ciszy słuchała, a potem powiedziała:

– Marek… ty chyba wiesz, co się stało.

Wieczorem stanąłem przed lustrem. Patrzyłem na swoją twarz, dłużej niż zwykle.

– Czy ja naprawdę byłem aż tak naiwny? – zapytałem na głos.

Odpowiedziała mi tylko cisza.

Pojechałem do Grażyny bez zapowiedzi. Stałem pod jej drzwiami jak zbity pies. Otworzyła w fartuchu, z wałkiem do ciasta w ręce.

– Co się stało? – zapytała zaskoczona.

– Mogę wejść?

Usiedliśmy w kuchni. Pachniało jabłkami i cynamonem. Powiedziałem jej wszystko – o Sandrze, o działce, o przelewie, o tym, że zniknęła. Słuchała w milczeniu. W końcu wstała, nalała sobie herbaty i parsknęła śmiechem.

– Marek… to była najdroższa randka twojego życia.

– Możliwe – mruknąłem. – Może gdybym był lepszym mężem, to nie szukałbym dzisiaj iluzji.

Popatrzyła na mnie bez złości.

– Zawsze marzyłeś o filmowej miłości. No to ją miałeś – w wersji tragikomedii.

Nie odpowiedziałem. W tej chwili wszystko we mnie się przewróciło, ale... dziwnie spokojnie.

Byłem sobie winny

Wróciłem do mieszkania. Cisza była znajoma. Zdjąłem z lodówki zdjęcie z Sandrą, spojrzałem na nie po raz ostatni i wrzuciłem do kosza. Z czajnika syknęła para. Zaparzyłem herbatę i usiadłem przy stole. Włączyłem radio, leciała stara piosenka, której słuchałem kiedyś z Grażyną. Nawet się nie wzruszyłem. Chyba już nie miałem czym.

Patrzyłem w okno. Mijali mnie ludzie, młodsi, starsi, każdy gdzieś szedł, coś załatwiał, coś chciał. Ja nie chciałem już nic. Nie czekałem na wiadomość, nie wierzyłem, że coś się wyjaśni, nie liczyłem na cud.

– Może to była ostatnia lekcja. Ale przynajmniej znów coś poczułem – powiedziałem półgłosem, sam do siebie.

Marek, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama