Reklama

Przez dziesięć lat pracy w tej firmie zdążyłam się nauczyć jednego – jeśli chcesz przetrwać, nie wychylaj się. To prosta zasada, której trzymałam się kurczowo. Nie byłam osobą, która pchała się przed szereg, chwaliła własne zasługi albo próbowała rozpychać łokciami. Wystarczało mi, że byłam dobra w tym, co robię. Może nawet najlepsza. Nie spodziewałam się, że nagle wszystko się zmieni. Pewnego dnia zaczęłam zauważać, że ludzie patrzą na mnie inaczej. Nie od razu zorientowałam się, skąd ta nagła uprzejmość. Dopiero później dotarła do mnie plotka – podobno to ja miałam zostać nowym dyrektorem.

Reklama

Padłam ofiarą plotki

Nie lubię plotek. Zazwyczaj nie przynoszą nic dobrego, ale ta była inna. Gdy tylko dotarło do mnie, że w firmie mówi się o moim rzekomym awansie, zaczęłam widzieć zmiany w zachowaniu współpracowników. Sandra była pierwsza. Nagle traktowała mnie z przesadnym entuzjazmem, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami. Przynosiła mi kawę, podsuwała dokumenty, które powinnam zobaczyć. Tomasz, który zazwyczaj miał dla mnie jedynie kąśliwe uwagi, teraz zachowywał się niemal… uroczo.

– Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – zapytałam, gdy znów przesadził z komplementami. – Przecież nikt mi niczego nie zaproponował.

– Przestań udawać skromną – odparł z uśmiechem. – Wszyscy wiemy, jak to działa. Decyzje zapadają wcześniej, zanim zostaną ogłoszone. Może jeszcze nie wiesz, ale uwierz mi, to się stanie.

Nie chciałam w to wierzyć. Wiedziałam, jak działa ta firma, a obecny dyrektor, jeszcze nie ogłosił swojego odejścia. Jednak ludzie zaczęli traktować mnie inaczej, jakbym już była na jego miejscu. Po południu dopadłam Sandrę w kuchni.

– Powiedz mi prawdę. Skąd ta plotka?

Zawahała się, ale w końcu westchnęła.

Marek rzucił coś półżartem, że świetnie nadawałabyś się na jego następczynię. Ktoś to podłapał i… no cóż.

Wtedy dotarło do mnie, że plotka już żyła własnym życiem.

Bałam się, że to nieporozumienie

Na początku próbowałam ignorować całą sytuację. Wiedziałam, że plotki mają to do siebie, że pojawiają się nagle i równie szybko znikają. Ale ta… ta nie chciała umrzeć. Z dnia na dzień zaczęłam zauważać, że moje zdanie liczy się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Moje propozycje nagle zostały docenione. Ludzie słuchali, kiwali głowami, zgadzali się. Nawet szef patrzył na mnie inaczej.

– Ludzie cię słuchają – rzucił Marek, gdy mijaliśmy się na korytarzu. – Może faktycznie masz to coś?

– Nie wiem… – odpowiedziałam, ale jego spojrzenie sugerowało, coś innego.

Zaczęłam się zastanawiać – a co, jeśli faktycznie się nadaję? Jeśli przez te wszystkie lata byłam niedoceniana tylko dlatego, że nie domagałam się uwagi? Może to był mój moment? Sandra coraz częściej pytała mnie o przyszłość firmy, jakbym miała na nią wpływ. Tomasz wyczuł, że sytuacja może mu się opłacić i nagle stał się moim największym przyjacielem.

Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebowała, daj znać – powiedział pewnego dnia z przesadną serdecznością. – Trzeba trzymać się razem, prawda?

Zaczęłam się w tym wszystkim gubić. Plotka, która wydawała się niewinnym nieporozumieniem, zaczęła zmieniać moje życie. Po raz pierwszy od lat poczułam, że naprawdę mogę coś znaczyć. Tylko co się stanie, jeśli okaże się, że to wszystko to jedno wielkie nieporozumienie?

Byłam na siebie wściekła

Plotka żyła swoim życiem przez kilka tygodni. Przyzwyczaiłam się do nowego traktowania, do uśmiechów, do subtelnych ukłonów w moją stronę. Może nawet zaczęłam wierzyć, że coś jest na rzeczy. A potem wszystko się skończyło. Pewnego ranka, zanim zdążyłam dopić kawę, dostałam maila z krótką, chłodną informację, że zarząd podjął decyzję o powołaniu nowego dyrektora. I nie byłam to ja. Jeszcze zanim wiadomość rozeszła się po firmie, zauważyłam zmianę. Sandra unikała mojego wzroku. Tomek nagle przestał być serdeczny, a jego uśmiech zniknął, jakby nigdy nie istniał. Na zebraniach znów zaczęto mi przerywać. Pod koniec dnia kolega zatrzymał mnie przy windzie.

– No cóż, tak to bywa. Plotki to tylko plotki – rzucił, wzruszając ramionami.

Czyli teraz już nie jestem warta twojego czasu? – zapytałam, nie kryjąc goryczy.

Nie bierz tego do siebie, ale… wiesz, jak jest.

Byłam idiotką, jeśli przez chwilę uwierzyłam, że to było coś więcej niż chwilowa zmiana nastrojów. Ludzie chcieli się przypodobać przyszłej szefowej – a teraz, kiedy okazało się, że nią nie będę, przestałam być im potrzebna. Ale zamiast czuć rozczarowanie, poczułam coś innego. Coś, czego się nie spodziewałam. Złość. Nie na nich. Na siebie.

Zamierzałam to zrobić

Gorycz po tamtym dniu szybko ustąpiła miejsca determinacji. Po raz pierwszy w życiu naprawdę się wkurzyłam – nie na firmę, nie na plotki, ale na siebie. Dlaczego przez lata siedziałam cicho, licząc, że ktoś mnie zauważy? Tego wieczoru wróciłam do domu, otworzyłam laptopa i zaczęłam pisać. Zgłoszenie na stanowisko dyrektora. Już nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nie próbowałam. Następnego dnia poszłam do Marka.

– Chciałam cię o coś poprosić – zaczęłam, próbując ukryć zdenerwowanie. – O rekomendację.

Uniósł brwi, ale nie wyglądał na zaskoczonego.

Masz już coś na oku?

– Na razie nie, ale... – powiedziałam pewniej, niż się czułam. – Chcę być brana pod uwagę, kiedy znowu pojawi się okazja.

Marek przez chwilę milczał, bawiąc się długopisem.

– Wiesz – zaczął w końcu – może ten cyrk z plotkami był ci potrzebny. Ktoś w końcu cię zauważył.

– Ale to nie wystarczy – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Więc udowodnij im, że się mylą.

Pokiwałam głową. To właśnie zamierzałam zrobić. Jeszcze tydzień temu myślałam, że awans jest czymś, co można „otrzymać”. Teraz wiedziałam, że trzeba go sobie wziąć. I zamierzałam to zrobić.

Minęło kilka miesięcy. W tym czasie robiłam wszystko, by udowodnić swoją wartość. Nie czekałam już na uznanie – zabierałam głos na spotkaniach, zgłaszałam inicjatywy, podejmowałam decyzje, które wcześniej zostawiałam innym. Jeśli ktoś miał objąć wyższe stanowisko w przyszłości, to ja chciałam być pierwszą osobą, która przyjdzie zarządowi do głowy. I to zadziałało. Gdy ogłoszono nabór na nowego dyrektora po odejściu wybranego wcześniej kandydata, tym razem nie było żadnych plotek. Była tylko oficjalna wiadomość. Objęłam to stanowisko.

Nie było gratulacji, nie było przesadnej serdeczności. Teraz patrzyli na mnie inaczej – już nie z podziwem czy fałszywą uprzejmością, ale z lekkim niepokojem. Jakby próbowali sobie przypomnieć, czy czasem mnie nie zlekceważyli. Tomek pojawił się w moim gabinecie jako jeden z pierwszych.

– No proszę, mówiłem, że to się stanie – rzucił z wymuszonym uśmiechem.

Oparłam się wygodnie w fotelu i spojrzałam na niego bez cienia emocji.

– A teraz powiedz mi, dlaczego miałabym cię zatrzymać w moim zespole?

Jego uśmiech zbladł. Bo teraz to ja rozdawałam karty.

Reklama

Kasia, 56 lat

Reklama
Reklama
Reklama