Reklama

Gdy umarł mój mąż, wydawało mi się, że kończy się moje życie. Przez dwadzieścia dwa lata wierzyłam, że jestem jego jedyną miłością, opoką, partnerką do końca dni. Odszedł nagle – bez pożegnania, bez słowa. Przez pierwsze tygodnie płakałam codziennie. Żałowałam, że się pokłóciliśmy o pierdołę dzień przed jego śmiercią. Wtedy na jaw zaczęły wychodzić sprawy, o których wolałabym nie wiedzieć.

Zazdrościły mi go koleżanki

Zawsze powtarzał, że jestem jego domem. Mówił to tak czule, że aż głupio było się złościć, kiedy nie wracał na czas, kiedy zapominał o ważnych rocznicach czy gdy milczał przez cały wieczór z nosem w telefonie. Uważałam, że ma prawo do swojego świata – przecież każdy potrzebuje przestrzeni. A on był pracowity, oddany, troszczył się o mnie. Przynosił kawę do łóżka, kupował róże bez okazji, naprawiał wszystko, zanim zdążyłam o to poprosić.

Zazdrościły mi go koleżanki. Nawet moja siostra kiedyś powiedziała:

– Chciałabym, żeby mój Heniek choć raz tak na mnie spojrzał, jak Zbyszek patrzy na ciebie.

Uśmiechnęłam się wtedy, ale dziś to wspomnienie mnie boli. Bo może patrzył tak, bo miał coś na sumieniu? Może próbował nadrobić gestami to, co wyprawiał za moimi plecami?

W dniu pogrzebu byłam w rozsypce. Wokół mnie zebrał się tłum ludzi. Prawie każda znajoma twarz z pracy, z osiedla, nawet kuzynka, której nie widzieliśmy od lat. Kiedy niosłam urnę, ktoś – nie wiem kto – szepnął do koleżanki za mną:

– Ciekawe, która przyszła z nim się pożegnać. Bo że nie tylko żona tu stoi, to jestem pewna.

Nie zareagowałam wtedy. Byłam zbyt zszokowana i oszołomiona. Ale te słowa zaczęły we mnie kiełkować. Nie dawały spokoju. I bardzo szybko zrozumiałam, że ten głos mówił prawdę.

Podejrzane znicze na grobie

Zaczęło się niewinnie – od znicza. Pewnego dnia przyszłam na grób Zbyszka i zauważyłam świeży znicz z napisem „Na zawsze w moim sercu”. Inny niż wszystkie, porcelanowy, biały z niebieskim motywem kwiatowym. Zapytałam córki, czy to jej sprawka, ale tylko pokręciła głową. Następnego dnia był kolejny – tym razem czerwony, z inicjałami „K.S.” wygrawerowanymi na serduszku. Ktoś dbał o ten grób tak, jakby nie mógł pogodzić się z odejściem mojego męża. Tylko że… to nie byłam ja.

– O, to znicz od tej pani z rudymi włosami – odezwała się nagle starsza kobieta z sąsiedniego grobu. – Bywa tu prawie codziennie. Staje, czasem popłacze, czasem porozmawia sama do siebie. Ładna, elegancka. Często przynosi kwiaty.

Poczułam, jak ściska mnie w żołądku. Nie znałam żadnej rudej kobiety z otoczenia Zbyszka. Zacisnęłam dłonie na torebce i powiedziałam cicho:

– Nie wiem, o kim pani mówi.

– No jak to. Przecież zawsze staje z lewej strony grobu. A pani z prawej. Taka wasza stała kolejność – zaśmiała się lekko, jakby właśnie zdradziła jakiś zabawny szczegół.

Zrobiło mi się niedobrze. To miejsce, które było dla mnie święte, ktoś inny traktował jak własne. Po raz pierwszy pojawiła się w mojej głowie myśl, że mój mąż miał drugie życie. Że mogłam być tylko częścią układanki. Nie jedyną.

Otwieram skrzynkę Pandory

Półtora tygodnia później, wracając z cmentarza, pojechałam prosto do jego biura. Zbyszek był współwłaścicielem małej firmy transportowej, którą prowadził z kolegą ze studiów, Wojtkiem. Mimo że znałam Wojtka od lat, nigdy nie zagłębiałam się w ich zawodowe sprawy. Ale teraz coś we mnie kazało szukać odpowiedzi.

– Cześć, Alina – Wojtek powitał mnie z lekkim zaskoczeniem. – Co cię sprowadza?

Usiadłam ciężko na krześle naprzeciwko jego biurka.

– Wojtek… Zbyszek mnie zdradzał?

Zatkało go. Kompletnie nie spodziewał się takiego pytania. Przełknął ślinę i spojrzał na mnie z czymś, co wyglądało na współczucie.

– Alina… Ja… To nie moja sprawa – zaczął wymijająco.

– Błagam cię, nie udawaj, że nic nie wiesz. Byliście razem codziennie, jeździliście w trasy, na szkolenia. Jeśli był jakiś romans, to musiałeś go znać.

Przez chwilę milczał, potem westchnął i powiedział:

– Były kobiety. Jedna, druga… czasem równocześnie. Nigdy nie mówił o miłości, ale… nie był wierny. Wiem, że nie tego chcesz teraz słyszeć, ale…

Przestałam go słuchać. W głowie huczało mi od tych słów. Nie wierzyłam. Nie chciałam wierzyć. Wszystko się we mnie rozpadło. Chciałam, żeby to był sen. Koszmar. Ale on nie znikał. Wręcz przeciwnie – zaczynał się rozciągać na całą moją przeszłość.

Wersja, której nigdy nie znałam

Po rozmowie z Wojtkiem nie spałam prawie całą noc. Mój świat był jak przewrócone domino – jedno zdanie pociągało za sobą kolejne obrazy, wspomnienia, które nagle nabierały innego sensu. Te „delegacje” w weekendy. Te wieczory, kiedy wracał zbyt wypachniony, mimo że „tylko tankował auto”. Nawet jego komórka – wiecznie przyklejona do kieszeni, ładowana zawsze w aucie, nigdy na wierzchu.

Wzięłam się w garść i zaczęłam szukać. Zaczęłam od laptopa, który wrócił do domu razem z jego rzeczami po pogrzebie. Zawsze mówił, że to „służbowy, nie ruszaj”. W skrzynce e-mail znalazłam foldery oznaczone tylko datami. Jeden po drugim – miesiące, lata, zdjęcia. Romantyczne kolacje, selfie w hotelowych pokojach, kobiety. W jednej z nich poznałam rudą z cmentarza. W innej... nauczycielkę z naszej szkoły językowej, z którą kiedyś rozmawiałam przy kawie.

Zbyszek uśmiechał się na tych zdjęciach inaczej. Swobodniej. Jakby był w swoim żywiole. Zrobiło mi się słabo. Przeglądałam wiadomości, w których pisał do jednej z nich: „To z Aliną to tylko układ. Taki spokojny azyl. Ty jesteś ogniem”.

Ja byłam azylem. Bazą wypadową. Stabilnym gruntem. A one? One były jego „życiem”. Poczułam się jak rekwizyt. Jak lojalna sekretarka, która przez lata myślała, że jest partnerką.

Kobiety ze zdjęć

Wiedziałam już wystarczająco dużo. Ale nie potrafiłam przestać grzebać. Jakby moja krzywda domagała się pełni obrazu. Jakby w tym bólu było coś uzależniającego – im więcej ciosów dostawałam, tym bardziej potrzebowałam kolejnego. Zaczęłam kontaktować się z kobietami ze zdjęć. Wstyd? Upokorzenie? Może. Ale ja już wtedy nie czułam wstydu. Czułam tylko palące pragnienie, żeby poznać całą prawdę.

Pierwsza, którą udało mi się odnaleźć, była Marta. Udzieliła mi krótkiej, bardzo zimnej odpowiedzi.

– Myślałam, że dawno się rozwiedliście. Zbyszek mówił, że mieszkacie razem tylko dla córki. Że już od lat nic was nie łączy.

– A jednak go pani żegnała – powiedziałam cicho.

– Bo go kochałam, pani Alino – usłyszałam. – Może nie jedyna, ale naprawdę.

Inna, starsza kobieta, napisała mi, że Zbyszek bywał u niej co miesiąc przez dwa lata. Że przynosił ciastka, naprawiał zlew, opowiadał o „zaborczej żonie”.

Wtedy zrozumiałam, że on nie prowadził podwójnego życia. On prowadził kilka równoległych. Potrafił każdej z tych kobiet wmówić wszystko. A ja? Ja byłam centralnym punktem jego alibi. Ja byłam tą legalną, która niczego się nie domyśla, więc niczego nie psuje.

Zostałam upokorzona publicznie, tylko o tym nie wiedziałam. Ludzie patrzyli na mnie z politowaniem. Może współczuciem. A ja grałam idealną wdowę, nie mając pojęcia, że całe moje życie zbudowano na kłamstwach.

Dziś już nie tęsknię

Po pogrzebie długo nie byłam w stanie odwiedzać cmentarza. Nie z powodu bólu po stracie – ten minął zaskakująco szybko. Raczej z powodu odrazy. Stałam przed granitową płytą z wygrawerowanym „Najukochańszy mąż i ojciec” i czułam, jak coś we mnie się buntuje. Bo to nie był najukochańszy mąż. To był człowiek, który przez lata zakładał na siebie różne maski i ani razu nie pokazał mi prawdziwej twarzy.

On odszedł, a ja nie miałam szansy z nim o tym porozmawiać. Zrobił ze mnie idiotkę i zniknął, zostawiając po sobie tylko popiół i pytania. Nie dostałam nawet możliwości krzyku, awantury, zamknięcia drzwi z hukiem. Wszystko, co mogłam zrobić, to usiąść na kanapie i płakać. I przeglądać zdjęcia, których nigdy nie powinnam była znaleźć.

Czasami myślę, że lepiej byłoby nie wiedzieć. Że życie w kłamstwie może dawać więcej spokoju niż prawda, która nie pozostawia złudzeń. Ale ta prawda też mnie czegoś nauczyła. Nauczyła mnie, że byłam lojalna wobec kogoś, kto nie był tego wart. Że nie można budować całego świata na jednej osobie. Dziś już nie tęsknię. Nie płaczę. Zaczynam układać życie od nowa. Inaczej. Wolniej. Ostrożniej. I nie wierzę nikomu na słowo.

Alina, 53 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama