„Wszyscy mają mnie za drobnego cwaniaczka i dobrze. Potrafiłem okraść własną siostrę, nie zasługuję na inna opinię”
„Wszyscy, którzy nas znali, dziwili się, że choć jesteśmy bliźniakami, to różnimy się między sobą niczym ogień i woda. Ona dokładna, ja roztrzepany. Ona codziennie modliła się rano i wieczorem, a ja już w podstawówce uznałem, że szkoda czasu na klepanie modłów do kogoś, kto przecież nie istnieje. Marta odkładała każdy grosik do skarbonki, ja przepuszczałem wszystkie pieniądze, które znalazły się w zasięgu mojej ręki”.
- Mikołaj, 29 lat
Przyszedłem na świat razem z moją bliźniaczą siostrą, ona minutę przede mną. Nigdy nie sprawialiśmy rodzicom kłopotów, jeśli chodzi o nasze zdrowie. Jeśli zaś chodzi o zachowanie… Choć w szkole jedynie moją siostrę stawiano za wzór, to mimo wszystko nie przynosiłem do domu złych ocen. Co prawda, ojciec coraz to ciężko wzdychał w rozmowach z mamą po kolejnej wywiadówce.
– Przecież z taką wiedzą nic się w życiu nie osiągnie – co jakiś czas słyszałem jego zirytowany głos. – Trója goni tróję. Jakby innych stopni nie było na świecie.
Wtedy mama wkraczała do akcji i zadawała tacie retoryczne pytanie:
– Myślisz, kochanie, o dwójkach?
Po maturze zacząłem studia w innym mieście
Chciałem uwolnić się od rodziców i bez ich kurateli mieszkać w akademiku. O życiu studenckim nasłuchałem się barwnych opowieści od moich dwóch kuzynów, którzy kończyli medycynę daleko poza domem rodzinnym.
Moja siostra, Marta, pozostała grzecznie przy rodzicach. W tym miejscu muszę poświęcić jej chwilę… Wszyscy, którzy nas znali, dziwili się, że choć jesteśmy bliźniakami, to różnimy się między sobą niczym ogień i woda. Ona dokładna, ja roztrzepany. Ona codziennie modliła się rano i wieczorem, a ja już w podstawówce uznałem, że szkoda czasu na klepanie modłów do kogoś, kto przecież nie istnieje. Marta odkładała każdy grosik do skarbonki, ja przepuszczałem wszystkie pieniądze, które znalazły się w zasięgu mojej ręki.
Posunąłem się nawet do tego, że pewnego dnia, po kryjomu, opróżniłem siostrzaną świnkę-skarbonkę. Marcie było przykro, ale ostatecznie mi wybaczyła. Ja bym jej czegoś takiego z pewnością nie darował.
– Skąd dwójka tak różnych charakterów? – martwiła się mama, a siedząca obok niej babcia patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek, jakby wiedziała, że długo nie znajdzie odpowiedzi na to pytanie.
– Myślę, że tak właśnie chciał los – stwierdziła kiedyś babcia Emilka. – Dobro i zło, uwaga i roztrzepanie, rzetelność i fiu bździu. Tak jest na całym świecie, więc dlaczego nie miałoby być w naszym domu?
Uratowała mnie kasa wydębiona od siostry
Przez długi czas nie zastanawiałem się nad tymi słowami. Nie pytałem również siebie, dlaczego jestem tym złym. Prawdę mówiąc, wcale tak o sobie nie myślałem.
Siostrę uważałem za głupią. Zrezygnowała ze swoich marzeń, bo ojciec chciał, żeby pracowała w jego cukierni. Wystawała zatem za ladą świątek i piątek, ojciec zgarniał cały szmal, a jej dawał kilkaset złotych miesięcznie na kosmetyki. Innymi słowy, wykorzystywał własną rodzinę. Takie przynajmniej było moje zdanie, którego siostra jednak nie podzielała.
– Oboje musimy pomagać ojcu – niezmiennie słyszałem troskę w jej głosie. – Przecież on nie ma już dwudziestu lat. Stale narzeka na serce. Chyba nie myślisz, że nadal tak harując, pożyje długo?
Kiwałem potakująco głową, ale wiedziałem swoje. Sądziłem, że ojciec już dawno powinien iść na emeryturę, sprzedać cukiernię i sypnąć nam trochę grosza.
Nie ukrywam, że na studiach, zamiast przykładać się do nauki, zacząłem się ostro bawić. W pierwszych dniach po przyjeździe podobno wszystkim nowym mieszkańcom akademika odwala poczucie wolności. Po 2–3 miesiącach większości to przechodzi i ludzie biorą się za naukę. Ja byłem w mniejszości i nie zamierzałem rezygnować z doborowego towarzystwa.
Kilka razy usiadłem do karcianego stolika. Początkowo przegrywałem niewielkie sumy, ale pewnego dnia przerżnąłem niemal pięć kawałków. Spłacałem dług przez trzy miesiące. Częściowo pieniędzmi, które dostawałem od starych, a częściowo z pensji za doraźną robotę, którą podjąłem w spółdzielni studenckiej. Nie było lekko, lecz jakoś przetrwałem trudny okres.
Pewna zasługa w tym mojej siostruni, od której wyciągnąłem półtora tysiąca. Naopowiadałem jej w mailu, że mam dziewczynę, która jest ze mną w ciąży.
Początkowo Marta nie chciała dać mi kasy, tylko namawiała na ślub. Obiecywała, że wstawi się za mną u rodziców, że załagodzi gniew ojca i takie tam duperele. Ale napisałem jej, że dziewczyna chodzi już z innym, a mnie tylko szarpie za portfel, żeby mieć na lekarza.
Tak minął prawie rok. Po ośmiu miesiącach miałem oblane cztery egzaminy i szykowało się, że wylecę na zbity łeb po pierwszym roku. Ponieważ alkohol już mnie tak nie rajcował, posmakowałem narkotyków. Brałem, co mi wpadło pod rękę. Kiedy wchodziłem na swoje piętro w akademiku, dziewczyny omijały mnie szerokim łukiem.
Pewnego dnia ostro nawywijałem, gdy naćpałem się po czubki uszu. Tylko że nic z tego nie pamiętałem. O swoich wyczynach dowiedziałem się od kierowniczki akademika, która zagroziła, że jeszcze jedna taka impreza z moim udziałem w roli głównej, a wyląduję na ulicy. Dzień później zadzwoniła mama – moja siostra od paru dni miała bardzo wysoką gorączkę, a lekarz przeczuwał najgorsze. Cóż, kochałem Martę. W końcu to moja siostra bliźniaczka. Pożyczyłem więc od kumpla samochód i parę godzin później parkowałem już pod domem.
Otworzyłem trumnę, chwyciłem trupa za palec
Ponieważ impreza zapowiadała się na smutno, wziąłem ze sobą trochę prochów, żebym chociaż ja nie wpadł w psychiczny dół. Tej samej nocy, niedługo po moim przyjeździe Marta umarła.
Zgodnie z rodzinną tradycją jej ciało wystawiono w trumnie w dużym pokoju i następnego dnia zaczęli zbierać się krewni, którzy mieszkali w okolicy. Podszedłem do siostrzyczki, żeby się z nią pożegnać. Wtedy zobaczyłem na palcu Marty pierścionek z brylantem. Należał do matki, która obiecała go jej ofiarować w dniu ślubu.
Przyszło mi wówczas do głowy, że pierścionek nie będzie już Marcie potrzebny na drugim świecie, gdzie przecież dobra materialne zupełnie się nie liczą. Za to na tym świecie jak najbardziej. Kiedy więc wszyscy poszli spać, zakradłem się w nocy do salonu. Otworzyłem wieko trumny i zacząłem mocować się z pierścionkiem, który był mocno wciśnięty na palec. Drań nie chciał zejść, więc przyniosłem z kuchni nóż. Byłem już nieźle naćpany i prawdę powiedziawszy, nawet bawiła mnie ta cała sytuacja.
– Sorry, siostra, muszę ci odciąć paluszek – mamrotałem, chichocząc jak debil.
Ledwo naciąłem skórę na palcu, Marta gwałtownie usiadła w trumnie, rozejrzała się na boki i zaczęła histerycznie krzyczeć. Nie dowiedziałem się, co było dalej, gdyż padłem tuż obok bez przytomności. Kiedy się ocknąłem, nade mną klęczał lekarz, a obok Marty stał sanitariusz i zakładał opatrunek na rozcięty palec.
Wkrótce wyszło na jaw, że Marta zapadła w tak zwaną śmierć pozorną, czyli zwykły letarg. A ten nastąpił w wyniku szoku termicznego, którego doznała na skutek podwyższonej temperatury. Kiedy do tego dodamy miejscowego konowała z wiejskiej przychodni rejonowej i jego idiotyczne terapie ziółkami, wszystko staje się jasne.
Szczęśliwi rodzice wybaczyli mi moją podłość. Wyściskali też Martę, dziękując Bogu, że wrócił im córkę. Powiecie, że wszystko właściwie zakończyło się szczęśliwie? Nie było tak, jak myślicie. Tamta noc, narkotyki i przeogromny strach, którego doświadczyłem, zmieniły mnie niemal w jednej chwili. To niewyobrażalne, ale sporządniałem, jakbym zamierzał iść do seminarium duchownego.
Po powrocie na studia odrobiłem zaległości, zdałem egzaminy poprawkowe i wyszedłem na prostą. Od przyjazdu z domu nigdy też nie przyszło mi do głowy, żeby sięgać po narkotyki. Dziewczyny, które dotąd patrzyły na mnie z obrzydzeniem, zaczęły wodzić za mną oczami. Mnie jednak nie w głowie amory. Chcę, żeby rodzice byli ze mnie dumni, a moje osiągnięcia naukowe stały się dla nich potwierdzeniem, jak się zmieniłem, i jak bardzo ich kocham i szanuję.
Ale nie tylko we mnie nastała tak gwałtowna zmiana. Marta, niczym za dotknięciem różdżki złośliwej wiedźmy, stała się krnąbrna, ordynarna i samolubna. Nagle polubiła alkohol i towarzystwo pijaczków spod spożywczaka, zdarza jej się nie wracać nocami do domu. Czy tak drastyczna zmiana, która w nas zaszła, mogła być wynikiem stresu, czy też przerażenia, którego oboje doświadczyliśmy tamtej nocy?
Babka twierdzi, że doszło do zaburzenia i wymiany naszych matryc energetycznych. Nie wiem, co to znaczy. Wiem tylko, że nie pozwolę stoczyć się Marcie. Zrobię wszystko, żeby jej pomóc.