Reklama

Od roku jestem po rozwodzie, ale jeszcze niedawno byłam „żoną wspaniałego Marka”. Wszyscy mówili, że jesteśmy idealną parą – ja piękna, on porządny, bez nałogów, stała praca, wspólne mieszkanie. Tylko nikt nie widział tego, co działo się w środku.

Reklama

Nie wiem, czy Marek mnie kiedykolwiek kochał. Może po prostu było mu wygodnie. Nigdy nie zdradzał, nie pił, nie podnosił głosu – i to wystarczało, żeby otoczenie uważało, że mam złoto, nie męża. A ja gasłam. Latami. Po cichu. Bez awantur, bez dramatów.

Wiecie, jak wyglądał nasz wieczór? Ja coś mówiłam, on siedział z nosem w telefonie albo z pilotem w dłoni. Czasem tylko rzucał „aha” albo „to dobrze”. Tyle z rozmowy. Z bliskości. Z miłości.

Najgorsze było to, że nikt mi nie wierzył, kiedy próbowałam o tym mówić. Nawet własna matka mówiła: „Daj spokój, Milena, on cię nie bije, nie pije, masz za dobrze, wymyślasz sobie problemy”. A ja już nie wiedziałam, czy zwariowałam, czy po prostu przestałam się liczyć.

Wtedy zaczęłam pisać dziennik. Czułam, że jeśli nie zacznę mówić chociaż do kartki, to pewnego dnia po prostu przestanę istnieć. Ten dziennik był moim lustrem. A potem... potem przyszedł dzień, kiedy nie dało się już udawać.

Nie odpowiedział mi

– Co u ciebie w pracy? – zapytałam przy kolacji, odkładając widelec.

Normalnie – mruknął Marek, nawet na mnie nie spojrzał. Mieszał widelcem ziemniaki z sosem, jakby liczył, że same mu wejdą do ust.

– A ten projekt, który miałeś zaczynać? Z tą nową grupą?

Nic ciekawego.

Zamilkłam. W ustach miałam kęs schabowego, ale wydawał się nagle suchy jak wiór. Przełknęłam z wysiłkiem. Marek podniósł wzrok tylko na moment, żeby sięgnąć po sól.

– Marek… – zaczęłam cicho. – Ty mnie jeszcze w ogóle kochasz?

Uniósł brew, jakbym zapytała go, czy chce lecieć na księżyc.

– Milena, nie przesadzaj – powiedział, tak jak zawsze, jakby moje słowa były fanaberią. – Co to w ogóle za pytanie?

– Nie wiem – rzuciłam, czując, że coś mi się zaciska w gardle. – Po prostu… nic nie czuję. Od ciebie. Nic.

– Chyba nie muszę ciągle skakać wokół ciebie, żebyś wiedziała, że cię kocham – odpowiedział obojętnie. – Jestem tu, prawda?

Tak, był. Fizycznie. Ale jego obecność nie miała już ciepła. Nie miała wartości.

Później długo leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Marek przyszedł, położył się obok i po minucie już chrapał. A ja nie mogłam zasnąć.

Zaczęłam się zastanawiać: może to ja jestem dziwna? Może wymagam za dużo? Ludzie się kochają przez lata, a potem już tylko są. Może to naturalne. Może… tylko dlaczego tak cholernie bolało?

Dlaczego leżałam obok męża i czułam się samotna, jakby to było łóżko w hotelu, a nie nasze wspólne życie? Może to już koniec. Tylko nikt jeszcze nie powiedział tego na głos.

Chciałam czegoś więcej

– I co? On cię zdradza? – zapytała Renata, unosząc brwi. – Bo jeśli nie, to serio nie wiem, czego jeszcze chcesz.

– Nie zdradza – westchnęłam, mieszając łyżką kawę. – Po prostu... czuję się przy nim, jakby mnie nie było.

Siedziałyśmy w kawiarni niedaleko jej pracy. Umówiłyśmy się na szybką przerwę, ale czułam, że dla mnie to będzie coś więcej niż zwykła kawa. Musiałam w końcu powiedzieć to na głos.

– No to może to po prostu taki typ faceta? Wiesz, Marek zawsze był trochę wycofany. Ale przecież nie pije, nie bije, pieniądze do domu przynosi. Może masz za dobrze i ci się nudzi?

Zamrugałam. Te słowa słyszałam już nie raz. I od niej, i od matki, i od znajomych. Zawsze ten sam przekaz: „Nie przesadzaj”. Jakby do szczęścia wystarczyło, że mąż nie zostawia mnie z siniakiem pod okiem.

– Renata, ja nie mówię o jakichś fanaberiach – próbowałam mówić spokojnie, choć czułam, że wewnątrz wszystko mi pulsuje. – Ja po prostu nie wiem, kim przy nim jestem. Czy w ogóle kimś jestem.

– Ale Milena, może po prostu za dużo analizujesz? Ludzie są razem, rutyna się pojawia, to normalne.

– Rutyna? – powtórzyłam pusto. – Czyli to normalne, że od miesięcy nie usłyszałam „kocham cię”? Że nie pamiętam, kiedy ostatnio mnie przytulił? Że jak pytam, co u niego, to mówi „normalnie”, a jak milczę, to też jest okej?

Renata spuściła wzrok. Może coś do niej dotarło, a może po prostu zrobiło się jej głupio.

– Nie wiem, może masz rację – mruknęła w końcu. – Ja bym to pewnie zignorowała. Ale ty jesteś inna, ty zawsze wszystko bierzesz do siebie. Aż za bardzo.

Wyszłam z tej kawiarni bardziej samotna niż przed wejściem. Pomyślałam: „a co, jeśli to nie ja jestem szalona? A jeśli naprawdę zasługuję na więcej?”.

Wszyscy mówili mi to samo

Wracałam do domu wcześniej niż zwykle. Praca odwołana z powodu awarii, autobus przyjechał punktualnie, świat chyba postanowił zrobić mi niespodziankę. Weszłam po cichu, nie zapalając światła w korytarzu. Zdjęłam buty, stawiając je delikatnie przy ścianie.

Z kuchni dochodziły głosy. Zatrzymałam się. Marek. I… moja mama.

– Milena znowu robi z igły widły – mówił mój mąż głosem spokojnym, prawie zmęczonym. – Ja się staram. Pracuję, nie imprezuję, nie latam za żadnymi babami. Ale jej wciąż coś nie pasuje.

– Wiem, Mareczku – westchnęła mama. – Ona zawsze była… przewrażliwiona. Wszystko za bardzo przeżywa. Chyba ją rozpieściliśmy. Ma dom, męża, stabilizację, ale i tak ciągle coś nie tak.

Zrobiło mi się zimno. Jakby ktoś oblał mnie kubłem wody. Stałam przy tej ścianie, w naszym mieszkaniu jak intruz. Jak duch.

– Nie wiem, co jeszcze mogę zrobić – mówił dalej Marek. – Może ona chce dramatów, emocji? A ja już nie mam siły. Ja po prostu chcę spokoju.

Wyszłam z cienia i stanęłam w drzwiach kuchni.

– Naprawdę uważacie, że wymagam za dużo? – zapytałam cicho, ale głos mi się załamał. – Że przesadzam, bo chcę być kochana i słyszana?

Marek zamilkł. Mama odwróciła głowę.

– Milena… nie o to chodzi…

– Właśnie o to chodzi, mamo. Cały czas o to chodzi. Tylko nikt nie chce tego słyszeć.

Odeszłam do sypialni i zamknęłam za sobą drzwi. Nie płakałam. Nie miałam już łez. Tylko jedno czułam wyraźnie: nie ma we mnie już miejsca na kompromisy.

Rzuciłam mu papiery

Było już po dwudziestej drugiej. Siedziałam przy kuchennym stole i czytałam dokumenty rozwodowe. Wydrukowałam je wcześniej w pracy. Trzęsły mi się ręce, ale nie ze strachu. Ze zmęczenia. Z przebodźcowania. Z tego życia.

Marek siedział w salonie. Grał. Klikał myszką z szybkością automatu. Z głośników wydobywały się jakieś głosy, śmiechy, przekleństwa. Dorośli faceci drący się do siebie przez mikrofon.

Wyszłam z kuchni i stanęłam za nim, z dokumentami w dłoni.

– Marek – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

– Co? – rzucił, nie odwracając się.

Możesz to wyłączyć? Chcę z tobą porozmawiać.

Westchnął teatralnie, zatrzymał grę i odsunął krzesło.

– No?

Podałam mu papiery. Przeczytał pierwsze słowa i zbladł.

To żart?

– Nie. Już dawno mnie tu nie ma, Marek. Od miesięcy. Ciało tylko zostało. Po co mamy się w tym męczyć?

Zamarł. Patrzył na mnie jakby pierwszy raz od lat mnie widział. Może tak właśnie było.

– Milena, nie rób scen. To jakaś kolejna twoja fanaberia?

– Nie – uśmiechnęłam się lekko. – Fanaberią to było czekać tyle lat, że coś się zmieni. Że ty się zmienisz. Że ja się przestanę czuć, jak mebel, który stoi w kącie, bo kiedyś był potrzebny.

Chcesz się rozwieść, bo za dużo gram? Bo nie chodzę z tobą na randki? Serio?

– Chcę się rozwieść, bo od dawna nie jestem szczęśliwa. Już nawet nie chcę walczyć. Któregoś dnia obudziłam się i zrozumiałam, że zniknęłam. Że zostałam tylko imieniem i numerem PESEL.

Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś w bok, zaciśnięty, urażony.

– Nie musisz tego podpisywać teraz – dodałam. – Ale jutro się wyprowadzam. Spakowałam walizkę. Będę u Renaty.

– Żartujesz…

Nie żartowałam. W tej jednej chwili – po raz pierwszy od lat – byłam bardziej sobą niż kiedykolwiek.

Nikt tego nie rozumiał

– Ty chyba zwariowałaś – powiedziała mama, gdy usłyszała, że złożyłam pozew. – Z takim mężczyzną się rozwodzić? Przecież inne by ci zazdrościły!

– A ja się duszę, mamo. Od lat – odpowiedziałam. – Już nie chcę nikomu zazdrościć ani nikomu imponować. Chcę tylko czuć, że żyję.

– Oj, Milenka… – westchnęła zrezygnowana. – Dzisiaj wszystkim się w głowie poprzewracało. Kiedyś to kobieta się poświęcała, a teraz jak coś nie pasuje, to od razu rozwód. A może trzeba było przeczekać? Przemyśleć?

Nie odpowiedziałam. Już nie miałam siły się tłumaczyć.

Renata na początku mnie przyjęła, owszem. Zrobiła herbatę, poszła ze mną na zakupy, nawet zorganizowała nocleg w pokoju gościnnym. Ale po dwóch tygodniach zaczęła patrzeć na mnie jak na problem.

– Może powinnaś pogadać z Markiem jeszcze raz? – zapytała któregoś wieczoru. – Ludzie się rozstają, potem wracają do siebie. Wiesz, jak to jest...

– Nie wrócę – ucięłam. – Nie tylko do niego uciekłam, tylko od siebie z tamtego życia. A ja już nie chcę siebie zdradzać.

Renata skinęła głową, ale rozmowa się urwała. Potem coraz rzadziej ze mną rozmawiała. Wreszcie już wcale.

Rodzina zachowała milczenie. Jakby wstydzili się, że mi nie wyszło. Jakby rozwód był chorobą zakaźną.

W końcu zostałam sama. Wyprowadziłam się od Renaty. Przeniosłam się do pustego wynajętego mieszkania z kanapą z drugiej ręki i kubkiem po herbacie. Ale ta samotność… miała w sobie coś innego. Była cicha, ale nie dławiła. Była... moja.

Wybrałam wolność bez presji

Mieszkam sama od kilku miesięcy. Nie jestem szczęśliwa w rozumieniu, jakiego oczekuje świat. Nie skaczę rano z radości, nie publikuję zdjęć z kawą na tarasie, nie wpisuję cytatów o sile kobiet. Czasem budzę się i chce mi się płakać. To boli. Ta pustka. Nawet zły związek zostawia po sobie echo.

Ale po raz pierwszy od lat czuję, że żyję naprawdę. Że nikt mnie nie rozpuszcza w obojętności, nie zanurza w milczeniu, w którym topnieję jak śnieg. Patrzę w lustro i widzę siebie – zmęczoną, trochę przestraszoną, ale autentyczną. Nie przefiltrowaną przez czyjeś oczekiwania.

Nie ma już wokół mnie tłumu. Mama nie dzwoni. Renata udaje, że się nie widzimy w sklepie. Znajomi zniknęli jak powietrze z balonu. Może to ich sposób na „neutralność”. A może po prostu nie potrafili unieść tej wersji mnie, która przestała udawać.

Z Markiem nie rozmawiam. Podpisał papiery dość szybko. Sprawa odbyła się bez orzeczenia winy. Jakbyśmy zakończyli umowę na kredyt, który się nie opłacał. Czasem myślę, że kochałam go bardziej, niż powinnam. Albo chciałam, żeby on mnie kochał – za bardzo.

Nie szukam teraz nikogo. Nie mam siły ani potrzeby. Najpierw muszę odnaleźć siebie. Bez tłumienia. Bez udawania. Bez negocjowania własnej wartości. Chcę być tylko wolna.

Milena, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama