Reklama

Jestem Władek, starszy pan z sąsiedztwa. Nigdy nie wyróżniałem się niczym szczególnym. Moje nieodłączne atrybuty to kapelusz na głowie i laska w dłoni, które towarzyszą mi w codziennych spacerach. Mieszkam w bloku, w którym sąsiedzi znają się jedynie z widzenia. Mało kto zwracał na mnie uwagę – ot, kolejny emeryt w typowym, miejskim krajobrazie.

Reklama

Życie w naszym bloku toczyło się monotonnie, aż do dnia, w którym pojawiła się plotka, że wygrałem na loterii. Nikt nie wiedział, skąd wzięła się ta informacja, ale sąsiadka z pierwszego piętra, pani Stasia, przysięgała, że ktoś widział mnie odbierającego ogromny czek. Jak można się domyślić, wkrótce cały blok huczał od spekulacji.

Byłem ciekaw, co się stanie

Wieść o wygranej rozniosła się z prędkością światła. Nie zdążyłem nawet ochłonąć, a już pojawiły się wyraźne zmiany w zachowaniu moich sąsiadów. Pierwsza była pani Stasia, która zaczepiła mnie, gdy tylko zszedłem na klatkę schodową.

– Panie Władku, jak zdrowie? – zapytała przesłodkim głosem, a jej uśmiech wydawał się wyjątkowo szczery. – Zapraszam na herbatkę, upiekłam serniczek!

Byłem nieco zdezorientowany, bo wcześniej raczej unikała kontaktu. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, na klatce pojawił się Mirek, lokalny cwaniak, zawsze szukający łatwego zysku.

– Wie pan, mam świetny pomysł na inwestycję – zagaił bez zbędnych wstępów. – Może pan by się zainteresował?

Zanim jeszcze zdążyłem ochłonąć z wrażenia, że ktoś wreszcie zaczyna mnie dostrzegać, Dorota, sąsiadka z trzeciego piętra, zbliżyła się do mnie z uśmiechem, który zapowiadał wyraźną zmianę frontu.

– Dzieciaki tak lubią pana! Może byśmy przyszli na kawę? – zaproponowała, a ja poczułem, że coś jest na rzeczy.

Zorientowałem się, że nie chodzi tu o moje towarzystwo, lecz o wygraną. Postanowiłem trochę się zabawić i sprawdzić, jak daleko się posuną. Z ciekawością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłem, obserwowałem rozwój wydarzeń.

Chciałem ich przetestować

Postanowiłem wejść w rolę, którą mi przypisano. Zacząłem bawić się sytuacją, udając, że jestem zainteresowany propozycjami sąsiadów. Mirek nie mógł się doczekać, by przedstawić mi swój "świetny biznesplan". Siedzieliśmy przy kawie, a on opowiadał o pomyśle na nową knajpę w centrum.

– No, może coś da się zrobić – odparłem, udając zamyślenie. – Wie pan, zawsze chciałem mieć udziały w jakimś biznesie.

Oczywiście Mirek natychmiast złapał haczyk.

– To świetnie! Ja się wszystkim zajmę, pan tylko da kasę – zapewnił, prawie nie kryjąc ekscytacji.

Nie inaczej było z panią Stasią, która z nieukrywaną sugestią zaczęła wspominać o potrzebie nowej windy.

Może by pan nową windę zasponsorował? – zapytała, jakby mimochodem, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.

Dorota także nie pozostawała w tyle, wykorzystując dzieci jako pretekst.

– Wie pan, nasze dzieci nie mają rowerów… Ale pan taki dobry człowiek – zaczęła, spoglądając na mnie z nadzieją.

Testowałem ich, by zobaczyć, kto naprawdę chce mnie wykorzystać. Ta gra zaczęła mnie bawić coraz bardziej. Obserwowałem, jak daleko są w stanie się posunąć, a ich chciwość wyraźnie przewyższała moje najśmielsze oczekiwania.

Wszyscy wokół grali role

Postanowiłem pociągnąć tę farsę jeszcze dalej. Zaczynałem czerpać prawdziwą przyjemność z obserwowania, jak sąsiedzi stają się coraz bardziej ulegli, gotowi na wszystko, byle tylko uszczknąć kawałek z mojego bogactwa. Zacząłem snuć opowieści o planach inwestycyjnych, tajemniczo mrugać okiem i obiecywać, że "już niedługo" coś się wydarzy. Ludzie zmieniali się na moich oczach – z sąsiadów, którzy z trudem zauważali mnie na klatce schodowej, stali się nagle moimi najwierniejszymi przyjaciółmi.

Zaczęli przynosić mi obiady, oferować pomoc przy zakupach, a nawet sprzątać mieszkanie. Nie mogłem uwierzyć, jak daleko posuwali się w swoich staraniach. Pewnego dnia, gdy usiadłem na ławce pod blokiem, podszedł do mnie Heniek, dawny znajomy, z którym od lat nie miałem kontaktu.

– Pamiętasz, Władek, jak w młodości imprezowaliśmy? Może byś coś postawił? – zapytał, udając serdeczność, której nigdy wcześniej nie przejawiał.

– No tak, starych kumpli się nie zapomina! – odparłem, udając, że cieszę się z jego obecności.

Czułem się, jakbym był reżyserem jakiegoś dziwnego spektaklu, w którym wszyscy wokół mnie grali role, o których sami nie mieli pojęcia. Ciekawość, jak to wszystko się skończy, zaczynała przewyższać moją chęć ujawnienia prawdy.

Koniec maskarady

Przyszedł w końcu dzień, kiedy postanowiłem zakończyć tę maskaradę. Zwołałem sąsiadów na małe spotkanie pod pretekstem ważnego ogłoszenia. Każdy z nich przybył, licząc na to, że to właśnie on skorzysta na moim rzekomym bogactwie. Zebrali się na podwórku, niecierpliwie oczekując na moją przemowę. Oczy wszystkich były skierowane na mnie, gdy stanąłem przed nimi z poważną miną.

– Kochani sąsiedzi – zacząłem, patrząc w ich pełne nadziei twarze. – Dziękuję za waszą troskę i zainteresowanie w ostatnich dniach! Muszę jednak coś wam powiedzieć… Niczego nie wygrałem.

Zapadła cisza tak głęboka, że można było usłyszeć wiatr szumiący w drzewach. Spojrzenia, które jeszcze chwilę temu były pełne oczekiwania, zmieniły się w zimne i nieufne. Mirek, który jeszcze wczoraj przekonywał mnie do inwestycji, odwrócił wzrok, a jego uśmiech zniknął. Pani Stasia, stojąca na czele zebranych, westchnęła głęboko, a jej twarz stała się surowa.

To wszystko były tylko żarty? – zapytała z wyrzutem, ale nie doczekała się odpowiedzi.

Ludzie zaczęli się rozchodzić, w milczeniu, nie próbując nawet ukryć swojego rozczarowania. Mirek nie odbierał później telefonów, a Dorota i Andrzej unikali mnie, nie mówiąc już "dzień dobry". Poczułem się znów jak ten "stary dziadek z trzeciego piętra", a cisza, która zapanowała w bloku, była niemal przytłaczająca.

Gorzka prawda

Po całym zamieszaniu, życie wróciło do swojego normalnego rytmu. Każdego dnia siadałem na ławce pod blokiem, obserwując gołębie, które niezmiennie czekały na moje okruchy. Śmiejąc się pod nosem, wspominałem, jak szybko ludzie zmieniają się pod wpływem pieniędzy, choćby tylko wyimaginowanych. Wszystko, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach, nauczyło mnie wiele o ludziach, którzy otaczają mnie na co dzień.

Sąsiedzi przestali mnie zauważać, jakby to, co się wydarzyło, było tylko snem, o którym wszyscy chcieli jak najszybciej zapomnieć. Mirek mnie unikał, pani Stasia wróciła do plotkowania z innymi sąsiadkami, a Dorota i Andrzej znów zajęli się swoimi sprawami, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Nie czułem żalu ani pretensji, raczej pewien rodzaj zrozumienia dla ludzkiej natury.

Przez chwilę poczułem się ważny, w centrum uwagi, ale ostatecznie zrozumiałem, że nie to definiuje wartość człowieka. Patrząc na gołębie, które spokojnie dziobały chleb, doszedłem do wniosku, że nic nie zmienia się tak szybko, jak ludzka lojalność. Ludzi poznaje się po tym, jak traktują cię, kiedy nie mają w tym interesu. Wiedziałem, że jestem znów "tym starym dziadkiem z trzeciego piętra", ale teraz z pewnością bardziej świadomym tego, kogo mam wokół siebie.

Reklama

Władysław, 72 lata

Reklama
Reklama
Reklama