„Wszyscy uważali dziadka za dziwaka. Po latach odkryłam, że jego oryginalna pasja uratowała nam życie”
„Kiedyś spytałam dziadka, skąd biorą się te wszystkie żarty na temat jego pasji. Wytłumaczył mi, że od najstarszych czasów tacy ludzie spotykają się z drwinami ze strony innych, bo ci nie rozumieją ani ich działań, ani potencjalnych korzyści”.

Mój dziadek wierzył, że odbiera wiadomości od osób, które odeszły. Na dole naszego domu miał swoją przestrzeń, gdzie trzymał mnóstwo publikacji dotyczących życia po śmierci, rozmów z duszami cierpiącymi w czyśćcu, bilokacjami i wizyt zmarłych. To on sprawił, że przestałam się bać zjaw – tłumaczył mi, że nie przychodzą po to, by wyrządzić nam krzywdę, tylko żeby dostarczyć informacje zza granicy życia i śmierci.
Wierzyłam w te historie
Moja rodzina – rodzice wraz z trzema wujkami – traktowała dziadka jak nieszkodliwego dziwaka. Kiedy opowiadał o niezwykłych wiadomościach ze świata pozaziemskiego, wszyscy grzecznie go słuchali, bo tak nakazywała kultura osobista. Gdy tylko wychodził z pokoju, pozostawało im tylko wzdychać. Mimo jego dziwactw, dziadek funkcjonował jak każdy normalny człowiek, więc nikt nie podejrzewał u niego żadnych zaburzeń.
Ludzie często podchodzili z dystansem do tego, co mówił. Ja jednak słuchałam go z prawdziwym zainteresowaniem. Dlatego dzielił się ze mną swoimi doświadczeniami w kontaktach z zaświatami. Z biegiem lat stałam się powierniczką jego niezwykłego świata.
W pamięci utkwił mi widok przestronnego pomieszczenia, gdzie regały wypełnione książkami pięły się ku górze. Za każdym razem, gdy się tam zjawiałam, czułam się jak odkrywca wkraczający w niezbadane tereny. Na środku pomieszczenia stało przepięknie zdobione biurko. Na nim królowało wielkie lampowe radio – prawdziwy skarb dziadka. Najbardziej fascynowało mnie jego oko świecące na zielono, które podczas szukania stacji potrafiło się rozszerzać jak wachlarz lub zwężać do cieniutkiej linii.
Miałam dobre wspomnienia
Radio stanowiło centrum dziadkowego świata. Dookoła porozrzucane były jego notatniki, w których spisywał przekazy od dusz, które do niego mówiły.
Kiedyś odkryłam tajemnicę tych niezwykłych kontaktów. Kiedy dziadek złamał rękę, przypadło mi pomagać mu w jego paranormalnych rozmowach. Moja rola polegała na kręceniu gałką radia na jego prośbę. Chodziło o to, żeby zamiast normalnych stacji złapać tylko zakłócenia – te wszystkie trzaski, piski i szumy unoszące się w eterze.
W tym radiowym chaosie dziadek potrafił usłyszeć słowa płynące z zaświatów. Czasem były to pojedyncze wyrazy, a czasem nawet kompletne wiadomości od tych, którzy odeszli. Ilekroć mama z tatą żartowali sobie z umiejętności dziadka, było mi naprawdę przykro.
– To się w głowie nie mieści – tata kręcił głową z rozbawieniem – przecież według lekarzy stracił prawie trzy czwarte słuchu.
Sprawa dotyczyła pewnej wiadomości radiowej, którą dziadek najpierw zapisał, potem włożył do zielonej koperty i zostawił na stole, gdy jedliśmy.
– To wiadomość od twojej mamy – powiedział, patrząc na tatę.
Nie wierzyli mu
Rodzice wymienili zdumione spojrzenia. Trudno się dziwić ich reakcji – babcia nie żyła już od ponad dekady, więc słowa dziadka mocno zaskoczyły mojego tatę.
– To znaczy, że mama prosiła cię o przekazanie mi tej koperty? – zapytał tata z wahaniem w głosie. – Czemu akurat dziś?
– W kopercie są tylko zapisane przeze mnie słowa, które chciała ci przekazać.
Tata pokiwał głową na znak, że rozumie. Ja natomiast szybko przestałam myśleć o całej tej sytuacji. Kiedyś spytałam dziadka, skąd biorą się te wszystkie żarty na temat jego pasji. Wytłumaczył mi, że od najstarszych czasów tacy ludzie spotykają się z drwinami ze strony innych, bo ci nie rozumieją ani ich działań, ani potencjalnych korzyści.
– Właśnie dlatego nie warto zwracać uwagi na takich ludzi. Jak to się mówi w starym przysłowiu: psy szczekają, karawana idzie dalej.
Szkoła podstawowa i gimnazjum minęły mi szybko. Gdy trafiłam do liceum, zaczęłam patrzeć z rezerwą na badania prowadzone przez dziadka. Podczas jednego ze spotkań, kiedy dzielił się historiami ze swojej działalności, nie ukrywałam już swoich obiekcji. Wtedy opowiedział mi historię naukowca z Łotwy. Chodziło o Konstantina Raudive, któremu udało się w 1965 roku wychwycić głosy zmarłych, ukryte w zakłóceniach radiowych.
Miał naukowe podejście
– No i jak ci się to podoba? – rzucił dziadek. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że przez moje powątpiewanie wyrosła między nami przeszkoda, której wcześniej nie było.
Sprawdziłam później, co mówił dziadek. Nie miałam jednak serca mu powiedzieć, że mimo prób weryfikacji przez różne zespoły badawcze, nikt nie potwierdził odkryć tego łotewskiego naukowca. Choć badania Raudive’a nie przyniosły zamierzonych rezultatów, to przez przypadek natrafił na coś, co dziś określamy jako apofenia. Każdy czasem doświadcza sytuacji, gdy wydaje mu się, że słyszy swoje imię, dźwięk komórki, pukanie do drzwi albo czyjś głos zadający pytanie. Te słuchowe złudzenia są całkiem powszechne.
Zastanawiałam się, czy powinnam uświadomić to wszystko temu starszemu panu? Zasugerować, że może mieć problemy z pamięcią? Ostatecznie stwierdziłam, że nie.
Przeprowadziłam się do nowej miejscowości na studia, gdzie poznałam męża i postanowiłam zostać na stałe. Z czasem przyszło mi żegnać członków rodziny – jako pierwszy zmarł dziadek, potem straciłam ojca, a niedługo później pożegnałam się też z mamą.
Znalazłam kopertę
Los zmusił mnie do powrotu w rodzinne strony, żeby ogarnąć wszystkie papiery po bliskich. Biblioteczka i cały pokój, który należał do dziadka, zniknęły bezpowrotnie.
Robiąc porządki w papierach ojca, znalazłam zieloną kopertę. Pamiętam, jak dziadek wręczył ją tacie w trakcie jednej kolacji. Do tej pory nie wiedziałam, co się w niej kryło. Zajrzałam do środka i wyciągnęłam kartkę. Charakterystycznym pismem dziadka było tam napisane: „Babcia błaga cię, byś nie jechał do chaty pana K. w górach. Jeśli to zrobisz, cała twoja rodzina zginie”
Zauważyłam na dole dopiski mojego taty: „Skąd wie o moich planach wyjazdu w góry, chociaż nie mówiłem o tym nikomu? Skąd zna nazwisko K., które nigdy nie padło w naszych rozmowach?”.
Coś zaświtało mi w pamięci – to był ten sam okres, kiedy mieliśmy jechać w Alpy do znajomego taty, który udostępnił nam swój wakacyjny domek. Przeglądając dalej papiery, zauważyłam większą kopertę, na której ktoś napisał „Wycinki”. Kiedy zajrzałam do środka, zobaczyłam fragmenty gazet, ale wszystkie były z Austrii. Zawołałam więc swojego męża, który zna niemiecki, i nie mogłam uwierzyć własnym uszom, gdy przetłumaczył mi ich zawartość.
Jednak miał rację
W pewnej wsi latem doszło do tragicznego wypadku – potężna lawina głazów stoczyła się ze zbocza, powodując spore zniszczenia. Jak donosili dziennikarze, spadające skały zraniły sporo osób i kompletnie rozwaliły parę budynków. Najbardziej ucierpiała posiadłość należąca do pana K. – skały całkowicie ją zasypały. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, nikogo nie było wtedy w środku.
Przeglądając różne rzeczy na strychu trafiłam przypadkiem na dziadkowe radio. Znalazłam je bezpiecznie schowane w pudle, zabezpieczone kawałkami styropianu. Postanowiłam zabrać je na dół. Bardzo się zdziwiłam, bo okazało się że radio wciąż działa. Po włożeniu wtyczki do kontaktu zaczęłam kręcić gałką, szukając stacji jak za dawnych lat.
– Przecież to nie ma szans działać bez podłączonej anteny – skomentował mój mąż.
Pokiwałam głową, po czym znów zagłębiłam się w nasłuchiwaniu wśród różnych zakłóceń i szmerów. Szczerze mówiąc, gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że pomiędzy tymi wszystkimi dźwiękowymi śmieciami złapię znajomy głos mojego dziadka. Wciąż nie tracę nadziei…
Beata, 47 lat