Reklama

To ja jestem jego matką

– Dlaczego musisz tak eksperymentować? Przecież Oskar nie jest jakimś królikiem doświadczalnym – Karolina nie kryła irytacji, gdy rozmowa zeszła na temat wychowania mojego syna. – Jeszcze mu to zaszkodzi! Może mieć uczulenie.

Reklama

Stałam w kuchni, próbując ukryć zmieszanie, uśmiechając się wymuszenie i pakując do przedszkolnego plecaczka organiczne przekąski.

– Uważam, że warto być otwartym na nowe metody wychowania – odpowiadałam, starając się zachować spokój. – Świat się zmienia, a my powinniśmy iść z nim naprzód.

Słowa płynęły między nami niczym wymiana ciosów w walce, której żadna z nas tak naprawdę nie chciała. Karolina, zawsze elegancka, z dystansem przyglądała się moim próbom wprowadzania „nowinek” w wychowaniu jej wnuka. Przepaść między naszymi światopoglądami zdawała się nie do pokonania.

Nasz dom był areną codziennych potyczek – Karolina, surowa i wymagająca, wierzyła, że dyscyplina i sztywne reguły to klucz do wychowania silnego, odpowiedzialnego człowieka. Ja natomiast, z wykształcenia psycholog, byłam zwolenniczką liberalnych, empatycznych metod, które promowały samodzielność i wolność wyboru, nawet jeśli miał to być wybór zabawki w sklepie przez czterolatka.

Zobacz także

Często w centrum tych przepychanek był Kacper, mój mąż. Narzekał, że czuje się między młotem a kowadłem. Oskar, nieświadomie, był w centrum tego emocjonalnego tornada. Jako matka, starałam się łączyć rodzicielstwo z szacunkiem dla tradycji, których przestrzeganie jest dla teściowej tak ważne. Ale jak widać ciągle było to za mało.

Wiecznie się wtrąca

Dzień ten zapowiadał się jak każdy inny, pełen rutynowych czynności i porannego pośpiechu. Jednak gdy Karolina bez zapowiedzi weszła do naszej kuchni, gdzie Oskar właśnie próbował samodzielnie nalać sobie mleko do płatków, atmosfera nagle zgęstniała. Szkło rozbiło się o podłogę, mleko rozlało się po kafelkach, a teściowa, zamiast pomóc wnukowi, zaczęła krytykować moje metody wychowawcze.

– Nie możesz mu na to pozwalać. Dzieci muszą znać swoje miejsce i ograniczenia – mówiła, wskazując na bałagan.

– To był tylko mały wypadek – odpowiadałam, spoglądając na małe, przestraszone oczy Oskara. – Każde dziecko ma prawo do popełniania błędów. Tak się uczy.

Ale teściowa nie odpuszczała, twierdząc, że w jej czasach dzieci słuchały starszych i nie dopuszczało się do takich sytuacji. Widziałam, jak Kacper wchodzi do kuchni, jego spojrzenie przesuwa się między mną a jego matką. Jego zwykle radosne oczy były pełne niepokoju. Zamierzał coś powiedzieć, lecz słowa utknęły mu w gardle.

Rozmowa przerodziła się w gwałtowną wymianę zdań, gdzie każda z nas broniła swoich racji. Ja – nowoczesnych metod wychowania, opartych na zrozumieniu i wspieraniu dziecka. Karolina – tradycyjnego, autorytarnego podejścia. Kacper, między nami, bezsilny, nie będąc w stanie znaleźć sposobu na uspokojenie sytuacji.

Po porannej kłótni, która zakończyła się trzaskaniem drzwiami, Oskar poszedł do przedszkola, a ja z Kacprem usiedliśmy przy jeszcze niepozmywanych śniadaniowych naczyniach. Zapadała cisza, która była niczym odgłos naszych myśli kłębiących się w głowach.

– Nie rozumiem, dlaczego nie możesz znaleźć złotego środka z mamą – odezwał się Kacper, unikając mojego spojrzenia.

– To nie takie proste. Twoja mama ma swoje przekonania, ja mam swoje. I chciałabym, żebyś czasem stanął po mojej stronie – mówiłam, czując, jak frustracja rośnie we mnie z każdą sekundą.

– Ale ja staram się zrozumieć obie strony. To moja mama, nie mogę jej po prostu zignorować – odpowiedział, lekko przybity.

Napięcie rosło, a rozmowa zaczęła przybierać na sile, gdy poruszaliśmy temat naszego podejścia do rodzicielstwa. Kacper, tradycyjny, choć otwarty na argumenty, wciąż nie był w stanie całkowicie oprzeć się wpływowi Karoliny. Ja, przeciwnie, konsekwentnie dążyłam do tego, by wychować Oskara na świadomego, szczęśliwego człowieka, nawet jeśli oznaczało to przełamanie wzorców, którymi rządziła się rodzina Kacpra przez pokolenia.

W naszym związku pojawiała się przepaść, podobna do tej, która dzieliła mnie i Karolinę. Nie chciałam, aby to zaszkodziło naszemu małżeństwu, ale nie mogłam zignorować własnych przekonań. Wiedziałam, że Kacper jest rozdarty, a nasze dyskusje tylko pogłębiały ten stan.

Nie chciałam do tego doprowadzić

Całe nasze życie wstrzymało oddech pewnego wieczoru, a wszystkie powody do kłótni przestały mieć znaczenie. Gdy usypiałam Oskarka, postanowiłam zachować technikę relaksacyjną, polegającą na głębokim wyciszeniu i świadomym oddechu. Przeczytałam o niej w jednej z nowoczesnych książek o wychowaniu dzieci. Oskar miał leżeć w półmroku i skupić się na swoim oddechu – to miało pomóc mu się uspokoić.

Gdy wydawało mi się, że synek już zasnął, wyszłam z jego pokoju i poszłam przygotować sobie kolację. Nagle usłyszałam przeraźliwy krzyk mojej teściowej, mówiącej, że Oskar nie oddycha. Serce waliło mi w piersi, kiedy w panice dzwoniłam po pogotowie, które na szczęście zjawiło się w naszym domu bardzo szybko. Gdy wsiadałam do karetki, usłyszałam za plecami głos teściowej:

– To wszystko twoja wina. I tych twoich szarlatańskich metod!

Trzymając za rękę bladego Oskara, czułam się kompletnie bezradna. Mój świat, który do tej pory wydawał się być tak dobrze zorganizowany, zaczął się sypać.

Co z nim teraz będzie?

Wkrótce po przyjeździe do szpitala, na izbie przyjęć pojawił się także Kacper ze swoją matką. Teściowa, siedząca naprzeciwko mnie, patrzyła oskarżycielsko, a jej oczy wyrażały więcej gniewu niż troski. Czekaliśmy na wieści o stanie zdrowia Oskara, każda na swój sposób radząc sobie z poczuciem winy i strachem.

Oskar był nadal na oddziale, pod opieką lekarzy, a my mogliśmy jedynie czekać, na jakiekolwiek informacje.

– Powinnam była go lepiej pilnować – wyszeptałam, zmagając się z poczuciem winy, które z każdą minutą stawało się coraz większe. Moje słowa zawisły w powietrzu, nikt nie śmiał ich skomentować.

Teściowa, jakby zapomniała o swojej wcześniejszej wściekłości, teraz siedziała skulona na krześle, blada, ze zmartwioną twarzą matki, która boi się o swoje dziecko. Jej ręce drżały, kiedy bezmyślnie bawiła się obrączką na palcu. Między nami nie było już miejsca na wyrzuty – liczyło się jedynie zdrowie Oskara.

Kacper, usiłując być silnym za nas wszystkich, wstawał co jakiś czas i spacerował po korytarzu, zaglądając w oczy każdego przechodzącego lekarza w poszukiwaniu nadziei. Jego postać, zazwyczaj pełna życia i optymizmu, wydawała się być jedynie cieniem człowieka, którym był jeszcze tej rano.

Czas mijał powoli, minuty zamieniały się w godziny, a strach mieszał się z nadzieją. Oskar leżał gdzieś za tymi ścianami, sam, i to jest najgorsza kara dla każdego z nas – nie móc być przy nim, gdy być może nas najbardziej potrzebował.

To były dobre wieści

Nagle na korytarzu pojawił się lekarz, który przyjmował nas do szpitala.

– Stan zdrowia państwa syna jest stabilny. Odzyskał przytomność, ale nadal podajemy mu tlen.

Poczułam ulgę, ale musiałam wiedzieć, co właściwie się stało.

– Podejrzewamy, że mały wpadł w bezdech. Rzadko zdarza się to u czterolatków, ale cóż, trafiło na państwa syna – odpowiedział lekarz, jakby czytając w moich myślach. – Konieczne będzie przeprowadzenie dodatkowych badań, ale na tę chwilę mogę powiedzieć, że z Oskarem wszystko jest w porządku. Możecie państwo do niego wejść.

Popatrzyliśmy na siebie i ruszyliśmy korytarzem do sali, w której leżał nasz syn. Ciężko było patrzeć na to małe ciałko, które tak wiele przeżyło przez ostatnie godziny. We trójkę stanęliśmy wokół jego łóżka i zaczęliśmy gładzić jego ręce i twarz.

– Dziękuję ci, że go uratowałaś. Gdyby nie ty, wszystko mogłoby skończyć się tragedią – powiedziałam do mojej teściowej. – Zastanawiam się, czy mogłam temu zapobiec. Może powinnam cię słuchać...

Po kilku dniach Oskar został wypisany ze szpitala. Na szczęście dodatkowy badania nie wykazały żadnych powikłań po chwilowym niedotlenieniu. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby Karolina nie weszła wtedy do jego pokoju... Całą ta sytuacja skłoniła mnie do przemyśleń. Jaką matką jestem dla Oskara? Jaką synową dla Karoliny? Chociaż zewnętrzne konflikty ucichły, to wewnętrzne rozterki pozostały.

Teraz wiem, że nie ma prostych odpowiedzi, żadnych gotowych recept na to, jak być idealnym rodzicem. Każdego dnia przypomina mi się tamta sytuacja, niekiedy łży stają mi w oczach. Nie wiem, czy mosty między pokoleniami mogą zostać naprawione, czy przepaść, która mnie dzieli z teściową, kiedykolwiek zniknie.

Jedno jest pewne – niezależnie od tego, co przyniesie jutro, będę walczyć o to, aby mój syn wyrósł na człowieka szczęśliwego i pewnego siebie, nawet jeśli droga, którą wybiorę, nie zawsze będzie pokrywać się ze ścieżkami, które wytyczyli przede mną inni. Ale będę częściej słuchała rad mojej teściowej. W końcu ma większe doświadczenie w byciu matką.

Reklama

Julia, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama