Reklama

Wybrał mnie na spadkobiercę

Wujek Szymon był dziwakiem i ekscentrykiem. Rodzina go ignorowała, a zarazem rozważała umieszczenie kłopotliwego krewnego w zakładzie psychiatrycznym. Ostatecznie okazało się to niepotrzebne, ponieważ wuj Szymon zmarł. Siedemdziesięciolatek nie miał prawie nikogo – potomstwa, żony, przyjaciół, nawet znajomych. U schyłku życia jedyną bliską osobą była dla niego siostra, czyli moja mama. I to na niej spoczął obowiązek zorganizowania pogrzebu.

Reklama

Ta przygnębiająca uroczystość nie przyciągnęła wielu żałobników. Gdy ksiądz wygłaszał kazanie w małym kościółku w W., na mszy byłem tylko ja z mamą i tatą, kilka osób, które w przeszłości znały Szymona, i przypadkowi ludzie akurat w tym momencie odwiedzający świątynię.

Wujek spoczął na niewielkim cmentarzu w W. Spędził w tej miejscowości trzydzieści lat, więc to dobre miejsce na ostateczne pożegnanie. Pewnie zapomniałbym o wujku Szymonie i wakacjach, które u niego spędzałem – w czasach, gdy jak mówiła moja mama, klepki w głowie mu się jeszcze nie poprzestawiały – gdyby nie spadek. Nikt się go nie spodziewał, ponieważ staruszek prawie nic nie miał. Zostawił po sobie rozpadający się parterowy dom i kawałek niezagospodarowanego ugoru porośniętego chwastami. I wszystko to zapisał mnie.

– Co? – nie dowierzała mama, gdy notariusz przekazał nam informację o spadku po Szymonie.

– Pan Szymon K. dokonał zapisu przeszło rok temu – powtórzył prawnik.

Zobacz także

– Przecież on był niezrównoważony psychicznie – mruknęła mama.

– Nie odniosłem takiego wrażenia – usłyszeliśmy. – Pan K. wyraził się klarownie co do zapisu.

Czułem się tam dobrze

W ten właśnie sposób stałem się właścicielem nieruchomości w szczerym polu pod lasem. Pojechaliśmy tam zaraz po opuszczeniu siedziby notariusza. Dom stał tak, jak go zapamiętałem. Samotny, oddalony o dobry kilometr od innych budynków usadowionych na skraju W. Gdy byłem w podstawówce, spędzałem tam część wakacji. Wuj Szymon uwielbiał majsterkować.

Zawsze coś budował składał, lutował albo spawał. Mieszkał wtedy z Anną, która nie była jego żoną, ale żyli razem przeszło dwadzieścia lat, póki nowotwór nie zabrał kobiety z tego świata. Była miłą, ciepłą osobą. Po jej śmierci wujek zamknął się w sobie i zdziwaczał na dobre. Ja zaś dorosłem, wszedłem w wiek dojrzewania i pobyt na wiejskim odludziu przestał być dla mnie atrakcyjny.

– Cóż więc z tym poczniesz, obszarniku? – zażartował ojciec.

– Trzeba to sprzedać – wtrąciła natychmiast matka. – I tak pewnie nie ma to większej wartości, ale może chociaż uzyska się coś za samą ziemię.

Rozejrzałem się wokół. Coś było w tej okolicy. Rodzice tego nie dostrzegali, ale ja czułem specyficzny zapach i dotyk ostrego, jakby najonizowanego powietrza. Las szumiał, zapraszając mnie do siebie. Kilkaset metrów za drzewami było jeziorko i polana, jak pamiętałem z dzieciństwa. Podobało mi się. Wtedy i teraz też. Coraz bardziej. To było przecież dziedzictwo mojej rodziny. Nie chciałem się go pozbywać.

Z pomocą chłopaków ze wsi zrobiłem remont

Miesiąc później przeprowadziłem się na wieś. Gdy obwieściłem swoją decyzję rodzicom, nie obyło się bez karczemnej awantury. Nie mieściło im się w głowie, że chcę wynieść się do takiej głuszy i wydać na to ciężko zarobione podczas wyjazdu do Norwegii pieniądze. Pierwotnie kasa zarobiona na budowach pod Oslo miała być wkładem na moje pierwsze mieszkanie. Przed wyjazdem skończyłem studia inżynierskie i po powrocie, mając swój dach nad głową, chciałem poszukać satysfakcjonującej pracy. Plany uległy jednak zmianie.

– To wariactwo! – mama nie dawała za wygraną. – Jak chcesz znaleźć pracę, mieszkając w tej wiosce? Będziesz dojeżdżał na rowerze? Nie masz auta!

I w tym przypadku zmieniłem zdanie. Zamiast lekko używanego miejskiego kompaktu kupiłem wysłużonego, terenowego land rovera defendera. Pozbijana nitami puszka w sam raz na tę zabitą dechami dziurę. Sprawdziła się idealnie do zwożenia materiałów budowlanych. Po wielogodzinnym rekonesansie zrobiłem plan remontu. Nie miałem zamiaru przeprowadzać wielkiej budowy. Chciałem ocieplić budynek, wymienić piec, hydraulikę i elektrykę. Część prac planowałem wykonać samodzielnie, do części potrzebowałem pomocy. Zasięgnąłem informacji w wiosce i udało mi się zrekrutować dwóch chłopaków.

– Ten twój wujek nieźle świrował – mówił Kacper, gdy kładliśmy styropian ocieplający ściany. – Po okolicy niosły się stąd różne krzyki i hałasy. Raz nawet K. wezwała policję, ale jak tu przyjechali, okazało się, że staruszek był po prostu mocno wstawiony. Ludzie śmiali się z niego, bo w knajpie opowiadał o zjawach i cieniach prześladujących go po zmroku. Wyrywał ludziom z rąk komórki, krzycząc, że zawładną ich umysłami. Nie obraź się, ale wszyscy mieli go tu za totalnego świra.

Był miłośnikiem starych technologii

I nie dziwili się temu, jak skończył, dopowiadałem sobie w myślach. Wujka znalazł listonosz, który raz na tydzień pokonywał rowerem wyboistą drogę, by dotrzeć z pocztą. Zastanawiałem się, skąd ta regularność i co mu właściwie przywoził? Moja ciekawość została zaspokojona po kilku dniach. Wujek prenumerował „Retroelektronika” i listonosz z nieukrywaną irytacją dostarczał mu kolejne numery.

Przejrzałem sterty czasopism zalegające wysłużoną kanapę. Schematy obwodów i układów scalonych. Pismo dla miłośników technologii lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Wbrew pozorom jest spora grupa osób zakochana w odbiornikach lampowych, radiach tranzystorowych i prostych układach niesieciowych. Czyżby wuj Szymon do nich należał? Robiąc porządek, znalazłem sporo związanych z tym śmieci.

Po dwóch miesiącach dom był gotów do zamieszkania. Rodzice ze skwaszonymi minami obeszli moje dzieło, ale entuzjazmu w ich oczach nie dostrzegłem.

– Planujesz założenie tutaj rodziny? – dopytywała ironicznie mama. – Życzę szczęścia w znalezieniu małżonki na tym odludziu. Będzie ci potrzebne. Ja bym się bała, że mnie tu wilki zjedzą. Albo duchy będą straszyć. Synku, przecież on zmarł w tym domu! Jakim cudem ci to nie przeszkadza?!

Pomimo ich wątpliwości i oporów spędziłem wreszcie w swym nowym domu pierwszą noc. Nie miałem telewizji, a przez nikły zasięg również internetu i telefonu. Sygnał łapał się na krótko w niektórych miejscach. Jak zadupie, to zadupie. Był ciepły wieczór. Wyniosłem przed dom leżak i usiadłem, wpatrując się w szumiący, oświetlony księżycem las. Wypiłem pierwsze piwo. Potem drugie i trzecie. Zwykle nie piję, ale w końcu tę samotną wieczorną popijawę można było uznać za jednoosobową parapetówkę.

Minęła północ. Byłem już mocno zmęczony. Wstałem, by udać się do łóżka, i wtedy dostrzegłem cienie. Przemykały pomiędzy drzewami. Zmrużyłem oczy. Myślałem początkowo, że to jakieś zwierzęta, ale postaci były wyprostowane. Wysokie i chude. Jaja sobie robią, pomyślałem o chłopakach, którzy mi pomagali. Wiedzieli, że się dziś wprowadzam. Pewnie postanowili urządzić mi zieloną noc.

– Strasznie śmieszne! – krzyknąłem. – Widziałem was, patałachy!

Cienie rozmyły się w lesie, a ja poszedłem spać.

To był głos wuja Szymona

Zapomniałem o tym incydencie. Dni mijały mi na pracy wokół domu i stawianiu ogrodzenia. Zacząłem również przeglądać oferty zatrudnienia i wysyłać CV. Dużo czasu przesiadywałem w wiejskiej bibliotece, gdzie był dostępny internet. Sprawy zaczęły się komplikować po dwóch tygodniach. Pewnej nocy obudził mnie pisk. Głośny, metaliczny, jakby wynik sprzężenia elektrycznego. Wstałem i rozejrzałam się po domu. Dźwięk dochodził jednak spoza budynku. Wyszedłem na zewnątrz. Zajęło mi chwilę, nim zlokalizowałem źródło hałasu.

W szopie narzędziowej. Była to prosta, zbita z desek konstrukcja, gdzie wuj trzymał taczkę, grabie, łopatę i tym podobne. Zamierzałem wkrótce ją zlikwidować i posiać w tym miejscu trawnik. Otworzyłem drzwi i oświetliłem wnętrze latarką. Dźwięk dochodził jakby spod ziemi. Wywaliłem narzędzia na zewnątrz. Nogą rozgarnąłem piach i dostrzegłem deski. Schyliłem się, natrafiając na drewniane wieko jakiejś skrzyni wkopanej płytko pod szopą. Nie była zamknięta. Delikatnie ją otworzyłem. Pisk ustał.

„Przychodzą, gdy księżyc jest w nowiu…”. Głęboki, chrapliwy głos. Chyba Szymona. Zmroziło mnie. Nie potrafiłem się poruszyć. Gdy pierwszy szok minął, zajrzałem do skrzyni. Znalazłem tam magnetofon kasetowy, który właśnie odtwarzał zarejestrowane na nośniku nagranie. „Są niebezpieczne i pazerne. Porywają ludzi. Zabrali Anię, a mnie męczą. Nie wiem, czego chcą”.
Po tych słowach nastąpiła cisza.

Potem usłyszałem coś, co zmieniło moje życie: „Skoro nagranie się odtwarza, to znaczy, że mój plan zadziałał. Zamieszkałeś tu, Adamie. Zainstalowałem wokół pola czujniki podczerwieni i ciepła, które zostały zaprogramowane na długotrwałe rejestrowanie ludzkiej obecności. Stara wojskowa technologia, ale działa. To one uruchomiły nagranie. Jestem ci winien wiele wyjaśnień i przestróg. To była trudna decyzja, ale musiałem ją podjąć. Byłeś jedyną osobą, którą mogłem w to wmieszać. Pamiętam twój otwarty umysł i twoją zaradność”.

W dalszej kolejności głos wuja informował mnie o rzeczach, po których włosy stawały mi dęba.

„Nie widzieliśmy się wiele lat, ale ja śledziłem, co porabiasz. Wbrew pozorom potrafię obsługiwać media społecznościowe. Nie jestem wariatem. To była jedyna możliwa decyzja. Nie chciałem, by wyciągnęły ze mnie wszystkie dane. Wiem, że to robią. Obierają sobie ofiarę i skanują jej umysł, aż wycisną z niego tyle, że znękana osoba umiera. Tak było z Anną. Męczyli ją miesiącami. Wtedy jeszcze nie miałem o nich takiej wiedzy jak teraz, bo bym jakoś zareagował. W każdym razie wykończyli ją. A rak szybko zniszczył wyczerpany organizm. Potem wzięli się za mnie. Obezwładniali i zabierali gdzieś. Nie byłem wtedy całkiem nieprzytomny. Miałem przebłyski świadomości. Myślę, że wszczepili mi coś do czaszki. Cierpiałem na straszne bóle głowy i krwotoki z nosa. Niekiedy mam zawroty głowy i tracę przytomność, jakby właśnie coś się we mnie uruchamiało i zabierało większość sił”.

Kim oni są? Nie wiem. Wujek mówił na nich Patyczaki. Chyba pochodzą z innego świata, ale fizycznie wyłażą z jeziora. Coś je tam trzyma w wodzie i mają ograniczony zasięg terytorialny. Z jakichś powodów muszą trzymać tej okolicy. Wykorzystują jednak elektronikę opartą na krzemie. Przenikają smartfony, laptopy i podobne urządzenia. To duże niebezpieczeństwo, bo za ich pośrednictwem i sieci internetu mogą mieć zasięg ogólnoświatowy.

„Tak załatwiły Anię i zaczęły się dobierać do mnie. Dlatego wywaliłem telewizor z dekoderem satelitarnym, modem z internetem i telefony. Wściekają się, bo nie mogą mi wejść do głowy. Na moich oczach zawładnęli listonoszem, który jak tylko złapał zasięg na górce, uniósł się kilka metrów nad ziemią. Potem nic nie pamiętał. Mnie próbują dorwać konwencjonalnie, ale się nie daję. Wymyśliłem na nich sposób, lecz o tym gdzie indziej. Dla bezpieczeństwa. Adaś, pamiętasz norę Króla Królika? Na pewno pamiętasz. Idź tam”.

W tym momencie nagranie się urwało. Stałem tam chyba z dziesięć minut, rozglądając się wokół siebie. Patyczaki nie z tego świata? Co się tu, do cholery, wyrabia?!

Stałem się bardziej czujny

Kolejne trzy noce obserwowałem las. Wydawało mi się, że widzę cienie, ale równie dobrze mogło to być złudzenie. Wuj Szymon nieźle mnie nastraszył. Naprawdę w to wierzył? Na wszelki wypadek wyjąłem baterię z telefonu. Najgorsze były koszmary. Śniłem o sile napierającej na mnie ze wszystkich stron. Słabo się czułem. Straciłem apetyt.

Gdy pewnego ranka obudziłem się nagi na podwórku, kilkanaście metrów od drzwi, zacząłem się porządnie bać i zastanawiać nad tym, co się właściwie ze mną i wokół mnie dzieje. Tego dnia wmusiłem w siebie jajecznicę i postanowiłem odwiedzić norę Króla Królika. Co to? Zwykły garaż w oddalonym o dziesięć kilometrów miasteczku.

Kiedyś wujek trzymał tam królika, bo Anna była uczulona na sierść. Stąd nazwa. Gdy przyjeżdżałem na wakacje, mogłem spędzać ze zwierzakiem całe godziny. Uwielbiałem go. Teraz garaż był zamknięty na kłódkę, ale klucz zawsze leżał w szczelinie nad bramą. I tym razem znajdował się na miejscu. Otworzyłem garaż. Na środku coś stało. Było wysokie na przeszło metr i zakryte plandeką. Obok na półce odnalazłem magnetofon. Stary, kasetowy Kasprzak mono. W środku znajdowała się kaseta. Odtworzyłem nagranie.

„Dotarłeś tu, więc sprawy nabierają rumieńców. To, co widzisz obok, to emiter ultradźwięków. Moja broń na Patyczaki. Przypadkowo odkryłem, że boją się dużego natężenia. Prawdopodobnie im szkodzi. Tobie też może, dlatego użyj hełmu z ołowiową powłoką. Mnie nie pozwoliłyby tego użyć. Jestem pewien, że podejrzewały, iż coś kombinuję z ultradźwiękami, bo użyłem ich kilkakrotnie, by przekonać się o ich skuteczności. Patyczaki czekały na nów, by mnie zaatakować i wyciągnąć fakty o emiterze. W czasie nowiu są najpotężniejsze. To wtedy zaszczepiły mi coś w głowie. Musiałem je wyprzedzić i przekazać to dziedzictwo tobie. Gdy będzie nów, zaatakuj. Podejrzewam, że mają wtedy nie tylko największą moc, ale też pobierają energię, są najbardziej chłonne, uderzenie trafi więc w ich najczulsze punkty. To jedyna szansa”.

To było jedno, wielkie szaleństwo

Szaleństwo. To jedno słowa tłukło mi się po głowie. Miałem zacząć spokojne życie, nową pracę i z nadzieją patrzeć w przyszłość, a tymczasem słuchałem wynurzeń i poleceń nieżyjącego wuja. Gdybym wyjawił komuś, co zamierzam zrobić z urządzeniem ukrytym pod płachtą, z pewnością uznano by, że choroby psychiczne są w naszej rodzinie dziedziczne.

Nów nastał tydzień później. Dni, jakie mnie od niego dzieliły, to był koszmar. Nie spałem, mało jadłem. Nie pomogły nawet noce spędzone w hotelu. Wręcz przeciwnie. Czułem się jeszcze gorzej, jakbym oddalając się od W., tracił siły. W snach – bo to chyba były sny – widziałem cienie Patyczaków pochylające się nade mną. Przed oczami co rusz eksplodowały miliardy barw. Na poważnie zacząłem podejrzewać, że zwariowałem.

Postanowiłem jednak „zdetonować ładunek”. Bez względu na wszystko. Zastanawiałem się, czy Patyczaki, jeśli naprawdę istnieją, nie przeniknęły już do mojego mózgu i nie wyciągnęły informacji o emiterze. Jeśli teoria wuja Szymona była prawdziwa, potrzebowały do tego pośrednika w postaci krzemowej elektroniki. Takowej się jednak pozbyłem.

Emiter leżał na pace w samochodzie. Podłączony do akumulatora i gotowy do działania. W bagażniku znajdował się też hełm. Chciałem zaatakować późnym wieczorem. Po dwudziestej drugiej coś się jednak zaczęło dziać. Poczułem się słabo. Szum w głowie przybrał na sile, stając się nie do zniesienia. Trzymając się za czaszkę, biegałem po pokoju jak opętany. Gdy przyszedł moment lekkiego otrzeźwienia i ulgi, jakby Patyczki nabierały oddechu przed kolejnym uderzeniem, zrozumiałem, że teraz albo nigdy. Musiałem wykorzystać tę chwilę, nim wyssą ze mnie życie. Słaniając się, wybiegłem z domu i dobrnąłem do samochodu. Cienie były wszędzie.

Patyczaki mnie osaczyły. Ostatkiem sił nasunąłem hełm na głowę i przesunąłem wajchę na konstrukcji wuja Szymona. To, co poczułem… to był kosmos! Jakbym tonął w oceanie nieznanych dotąd dźwięków i barw. Obudziłem się w szpitalu. Dwa tygodnie później.
Po wszystkim dowiedziałem się o operacji, którą przeszedłem, i śpiączce farmakologicznej, w której mnie lekarze trzymali.

Miałeś tętniaka mózgu – mówiła mama, ściskając mnie za rękę. – Boże, musiałeś strasznie cierpieć. Według lekarza tętniak usadowił się w takim miejscu, że jego ucisk mógł powodować potworny ból i omamy. Jezu, jakie szczęście, że tam przyjechaliśmy! Cały dzień czułam koszmarny niepokój i wymusiłam na ojcu przyjazd. Leżałeś obok samochodu. Pamiętasz coś?

– A emiter?

– Co?

– Maszyna, którą miałem w aucie.

– Niczego tam nie było.

Odetchnąłem skołowany.

– Zbadali mi mózg? – zapytałem.

– Miałeś rezonans i tomografię. Dzięki temu zdiagnozowano tętniaka.

– To wszystko?

– W sensie?

– Nie znaleźli nic innego?

– Nie, na szczęście. Kochanie, już po wszystkim. Wyjdziesz z tego.

Reklama

Pół roku później wróciłem do domu wuja. Nie znalazłem emitera ani nagrań. W szopie z narzędziami nie było skrzyni, a garaż w miasteczku zionął pustką. Patyczaki były omamami. Nie istniały. Nie było przekazu wujka, który zapisał mi dom, ponieważ był totalnym świrem, jak uważano w wiosce. Poszedłem nad jezioro, które od kiedy pamiętałem, trwało w środku lasu. Pozornie było tam cicho i spokojnie, jednak ja czułem każdą cząstką swojego ciała i umysłu, że jestem uważnie i wnikliwie obserwowany…

Reklama
Reklama
Reklama