Reklama

Ten kot całymi dniami wałęsał się gdzieś po osiedlowych zakątkach, czym zasłużył sobie na takie a nie inne imię. Wracał późnym wieczorem, praktycznie tylko po to, żeby się najeść i wyspać. Drapał wtedy delikatnie w szybę drzwi balkonowych. Gdy mu je otwierałam, dumnie kroczył z podniesionym ogonem przez salon w stronę kuchni, gdzie czekały na niego dwie miseczki. Jedna z tuńczykiem z puszki w sosie własnym, druga z wodą. Bo Wałęsacz żadnego innego jedzenia ani picia nie tolerował. Można mu było podsuwać pod nos szyneczkę prosto z domowej wędzarni. Nawet jej nie tknął. Gdy już się najadł, zasypiał na parapecie kuchennym i żadna siła nie była go w stanie stamtąd ściągnąć. Wychodził dopiero rano, tą samą drogą, którą przychodził.

Reklama

Znajomi śmiali się, że po co mi taki oziębły kot. Że żadnej pociechy ani radości z niego nie mam. Bo to ani się nie położy na kolanach, ani nie pomruczy do ucha. Ale ja wiedziałam, że Wałęsacz kiedyś pokaże, na co go stać. I jeszcze wszystkich zaskoczy.

To jedno wielkie siedlisko zarazy

To było na początku września, dwa lata temu. Nasza rodzina szykowała się do wielkiego zjazdu. Do Warszawy zjeżdżali kuzyni i kuzynki z całego świata. Wśród nich wujek Włodek z Ameryki. W sumie porządny był z niego gość, ale miał jedną wadę: nie tolerował zwierząt. Uważał, że wszystkie stwory, które mają futro, są głupie, a poza tym przenoszą milion groźnych dla człowieka chorób. Dlatego trzeba je omijać z daleka. Wielokrotnie próbowano go przekonać, że to nieprawda, ale z uporem maniaka trwał przy swoim. Głowa naszego rodu, babcia Stasia uznała, że wujka trzeba w takim razie ulokować u mnie.

– Ty jedyna nie masz zwierzaka w domu. No bo Wałęsacza nie liczę. To taki dziwny kot. Niby jest, a jakby go nie było. Włodzio nawet go pewnie nie zauważy – stwierdziła.

Wujek przyleciał zgodnie z planem. Rozsiadł się wygodnie przy stole i od razu zaczął raczyć się polską wódeczką, której, jak wielokrotnie podkreślał, bardzo mu na obczyźnie brakuje. Ja poszłam do kuchni przygotować coś do przegryzienia. Właśnie kroiłam szynkę, gdy z salonu dobiegły mnie dziwne odgłosy. Rzuciłam nóż i pobiegłam zobaczyć, co się dzieje. Widok był naprawdę przedziwny. Z jednej strony drzwi balkonowych spokojnie siedział Wałęsacz. Z drugiej stał wujek i walił pięścią w szybę. Był purpurowy ze złości.

Zobacz także

– A kysz, a psik, a poszedł w cholerę, a już cię tu nie ma! – wołał.

Ale kot ani drgnął. Przekrzywił łebek i patrzył na niego jak na wariata.

– Zostaw, to mój kot! Jak zwykle wrócił do domu po całodziennych spacerkach. Pójdzie do kuchni i więcej go nie zobaczysz – zaczęłam tłumaczyć i otworzyłam drzwi.

Wałęsacz wśliznął się do środka i zaczął swój dumny spacer przez salon. Wujek odskoczył jak oparzony.

– O matko, jak ja nienawidzę kotów! – krzyknął.

Wałęsacz się zatrzymał i spojrzał na niego groźnie. Bałam się nawet, że ruszy do ataku. Powędrował jednak do kuchni i zajął się swoim tuńczykiem. Uspokojona wróciłam do salonu.

– Zapomnij o nim, teraz pójdzie spać na parapet i nosa z kuchni nie wyściubi – przekonywałam swojego gościa.

Ale ten od razu zaczął mnie pouczać.

– Miałem nadzieję, że chociaż ty w tej rodzinie jesteś rozsądna. Przecież to coś, to jedno wielkie siedlisko zarazy, pcheł i nie wiadomo czego jeszcze. Nie powinnaś go wpuszczać za próg! Nie wyobrażam sobie, jak taki kot mógłby ze mną jeść i spać... – mówił ze skwaszoną miną.

– Daj już spokój, spróbuj szyneczki, jest naprawdę wspaniała. Takiej nawet w Ameryce nie uświadczysz – podsunęłam mu pod nos półmisek.

Wujek siedział naburmuszony

Miałam nadzieję, że zmieni temat. Wiedziałam przecież, że ta rozmowa nie ma sensu. Wujek nałożył sobie trzy plasterki szynki. Właśnie zabierał się do jedzenia, gdy stało się coś dziwnego. W progu salonu ni stąd, ni zowąd pojawił się Wałęsacz. Cicho, jak zjawa. Błyskawicznie sprężył się do skoku i wylądował na stole, tuż przed oczami wujka. Mlasnął jęzorem i spokojnie zaczął zajadać szynkę z jego talerza. Stało się to wszystko tak szybko, że nie zdążyłam zareagować. Wujkowi z przerażenia aż sztućce wypadły z rąk.

– Zabierz go stąd! – krzyczał.

Chwyciłam kota i zaniosłam go do kuchni.

– Co ty wyprawiasz?! Przecież nigdy się tak nie zachowywałeś! – skarciłam kota, ale Wałęsacz nic sobie z tego nie robił. Wyśliznął mi się z rąk i z powrotem popędził do salonu.

To, co potem się działo, przypominało klasyczną zabawę w kotka i myszkę. Wujek na kanapę, kot za nim, wujek za fotel, kot za nim. Ganiali się tak po całym salonie, wrzeszcząc i miaucząc wniebogłosy. Patrzyłam na to jak zaczarowana. Raz, że wyglądało to naprawdę komicznie, dwa, nic innego nie mogłam zrobić.

Wałęsacz poruszał się z prędkością światła i wiedziałam, że choćbym nie wiem jak się starała i tak go nie złapię. Musiałam zaczekać, aż mu się znudzi ta zabawa. Kot odpuścił mniej więcej po pięciu minutach. Nagle stracił zainteresowanie gonitwą i czmychnął do kuchni. Wskoczył na parapet i jak gdyby nigdy nic zaczął układać się do snu. Nie zamierzałam na niego krzyczeć. W głębi duszy myślałam, że wujkowi należała się taka nauczka. Za głupie gadanie o zwierzakach. Ale nie chciałam już więcej takich niespodzianek.

– Błagam cię, więcej się stąd nie ruszaj! Wystarczy! – poprosiłam Wałęsacza.

Kot tylko mruknął i zamknął oczy. Reszta wieczoru upłynęła w nerwowej atmosferze. Wujek siedział naburmuszony i bez przerwy podejrzliwie spoglądał w stronę drzwi. Nie chciał tknąć żadnego jedzenia, mimo że wytarłam stół bakteriobójczym środkiem, zmieniłam obrus, talerze i nakroiłam świeżej wędliny. Tylko wódeczka wchodziła mu bez oporów. W końcu zasnął. Przykryłam go kocem i poszłam do sypialni. Wcześniej zajrzałam jeszcze do Wałęsacza. Spał na parapecie. Miałam nadzieję, że noc upłynie spokojnie. Niestety...

Jak gdyby nigdy nic

Nie zdążyłam się nawet przewrócić na drugi bok, gdy z salonu dobiegło mnie dramatyczne wołanie wujka.

– Ratuuunku! Zostaw mnie w spokoju, siło nieczysta! – krzyczał.

Byłam pewna, że po prostu wypił za dużo i męczą go jakieś koszmary. Wbiegłam do salonu i stanęłam jak wryta. Wujek leżał na wznak z szeroko otwartymi oczami. Tuż przy jego głowie zobaczyłam Wałęsę. Kocisko mruczało i delikatnie targało go łapką za ucho.

– Wałęsacz, błagam cię, odpuść! Dość już tej zemsty! – złożyłam ręce w proszącym geście.

Kot spojrzał na mnie zawiedziony. Po chwili jednak wstał, leniwie ziewnął, przeciągnął się i dostojnie zeskoczył z kanapy. A potem podszedł do drzwi balkonowych i zaczął skrobać w szybę. Kiedy mu je otworzyłam odwrócił się na chwilę i spojrzał triumfująco na wujka. A potem zniknął w ciemnościach.

Reklama

Była to pierwsza i ostatnia noc wujka Włodka w moim domu. Rano spakował się i wyprowadził do hotelu. A Wałęsacz? Jak zwykle wrócił wieczorem przez balkon do domu. Rozejrzał się po pokojach, a gdy zobaczył, że wujka nie ma, spokojnie poszedł do kuchni. Zjadł swojego tuńczyka, popił wodą i ułożył się na parapecie do snu. Jak gdyby nigdy nic.

Reklama
Reklama
Reklama