„Wujek poleciał za kochanka na drugi koniec świata i złamał babci serce. To historia rozdzieliła nas na lata”
„Nagle zobaczyłam, że jakaś pani obok tłumaczy komuś histerycznie, że chyba rozbił się jakiś samolot. Tylko nie wiadomo, czy ze Stanów, czy ze Szwecji. Zobaczyłam, że mama płacze. Tata zaczął nas nerwowo przytulać do siebie”.

- Joanna, 55 lat
Gdyby babcia Marysia wiedziała, co się wydarzy, zrobiłaby wszystko, żeby wujek Staszek nie pojechał na ten obóz młodzieżowy. Ale przecież nikt, nawet sam wuj, nie mógł przewidzieć, że tamten wakacyjny pobyt zdecyduje o jego przyszłości i rozłące z rodziną.
To miała być tylko praca
Pracę ratownika na obozie dla młodzieży zaproponował mu kolega ze studiów. Wujek trenował w AZS-ie pływanie.
– Pobyczysz się, poopalasz, popatrzysz na dziewczyny i jeszcze zarobisz – przekonywał Wojtek.
Wujek długo nie dał się prosić. Nie pytał o szczegóły. Nie miał pojęcia, że obóz organizuje Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów. Zresztą nie miałoby to wpływu na jego decyzję. Dziadkowie byli prostymi ludźmi, babcia była bardzo bogobojna, ale nigdy nie byli antysemitami. Uczyli dzieci, że o wartości człowieka nie decyduje jego pochodzenie czy wyznanie.
I tak na początku lipca 1964 roku wuj spakował plecak i autostopem ruszył do Mikołajek. Uczestnicy obozu mieszkali w domkach nad samym jeziorem. Wychowawcy w niedużym baraku. Wujek miał dzielić pokój z „panem od sportu”.
– Piwko? – przywitał go współlokator i z wiadra w rogu pokoju wyłowił dwie zimne butelki.
I tak wyglądały następne trzy tygodnie. Wieczorne balangi, potańcówki pod chmurką, a w ciągu dnia wylegiwanie się na pomoście.
Ida go oczarowała
Trzeciego dnia wylegiwania, jeszcze na lekkim kacu, wuj zobaczył Idę. Wkroczyła na pomost krokiem gwiazdy filmowej. Kruczoczarne włosy miała upięte w kok. Pół twarzy zasłaniały jej wielkie słoneczne okulary w białych oprawkach. Na białe bikini miała zarzuconą luźną płócienną sukienkę mini. Niedbałym ruchem rozłożyła ręcznik. Wuj obserwował ją spod nasuniętego na twarz kapelusza. Już nie drzemał. Ida skupiła na sobie uwagę wszystkich mężczyzn i chłopaków na pomoście. I widać było, że jest tego świadoma.
Wuj ocenił szybko konkurencję i postanowił działać. Zerwał się sprężyście z leżaka, wykonał kilka zamaszystych skłonów, napiął mięśnie i wskoczył do wody. Wycelował tak, by woda ochlapała wyciągnięte na ręczniku opalone łydki Idy. Choć tego nie widział, był pewien, że Ida przygląda mu się znad opuszczonych okularów.
Na wieczornej potańcówce wypatrzył ją od razu. Nie dało się jej nie zauważyć. W cytrynowej rozkloszowanej sukience wirowała po parkiecie. Wujek stał, sączył piwo z butelki po oranżadzie (wynalazek kumpla z pokoju, bo przy uczestnikach obozu oficjalnie kadrze nie wolno było pić alkoholu) i patrzył. Przy pierwszym wolnym kawałku Staszek z rękami w kieszeniach niedbałym krokiem ruszył w stronę Idy. Niby rozmawiała z koleżankami, ale dobrze wiedziała, że wuj idzie w jej kierunku.
Dotknął jej ramienia. Ida odwróciła się i podała mu rękę. Wszystko odbyło się bez słów. Tańczyli przytuleni przez najbliższe dwie godziny. Nie przeszkadzało im, że w międzyczasie leciały skoczne kawałki. Oni byli w swoim świecie.
Do końca obozu byli już nierozłączni.
Choć Ida była młodsza tylko o cztery lata , to jednak dzieliła ich przepaść. Ida uczyła się w liceum, wuj studiował na Politechnice. Przez pierwsze dwa lata spotykali się ukradkiem. O ich związku najpierw dowiedzieli się moi dziadkowie. Babcia była bardzo uważnym obserwatorem, już po roku od wakacyjnego wyjazdu wuja była pewna, że coś się z nim dzieje. Że jest zakochany. Ile razy wychodził wieczorem, patrzyła na niego wyczekująco. W końcu któregoś razu nie wytrzymał. Już trzymał rękę na klamce, gdy zatrzymał się i powoli odwrócił.
– Dobrze. Mamo. Poddaję się. Masz rację. Mam dziewczynę. Ma na imię Ida. Uczy się jeszcze w liceum, dlatego ci o niej nie mówiłem. Ale znamy się już dwa lata i jestem pewien, że ją kocham. Zamierzam spędzić z nią całe życie.
Był 1966 rok. Babci nie przyszło wtedy do głowy, że ta miłość zabierze jej syna.
Nagle zdecydowali o ślubie
Ida przedstawiła Staszka rodzicom dopiero po maturze. Bardzo się denerwował przed tym spotkaniem. Wbił się w swój maturalny garnitur. Kupił goździki dla pani domu. Żeby się nie spóźnić, przed kamienicą Idy stawił się dwadzieścia minut za wcześnie. Krążył nerwowo w kółko i pluł sobie w brodę, że nie zapytał kogoś, czy wypada przyjść punktualnie, czy na przykład spóźnić się kilka minut. W końcu nacisnął dzwonek. Do środka wpuściła go gosposia. To był inny świat. Wielkie mieszkanie wypełnione starymi meblami. Staszek pierwszy raz w życiu zobaczył w prywatnym domu taką wielką bibliotekę.
Na szczęście rodzice Idy nie byli tacy straszni, jak sobie wyobrażał. Z uwagą słuchali jego opowieści o studiach, pan domu był wyraźnie zainteresowany tematem jego magisterki.
W lipcu 1967 roku moi rodzice brali ślub. To była okazja, by Idę poznała cała nasza rodzina. Wujowie cmokali z uznaniem i szeptali do żon:
– No, że nasz Staszek wyrwał taką szprychę.
Ciotkom rzedła mina, gdy dowiadywały się, że narzeczona wuja nazywa się Ida S. Drętwo ściskały jej rękę i szły roztrząsać temat Żydóweczki w rodzinie w podgrupach. Babcia broniła Idy, jak mogła. Wychwalała jej inteligencję, urodę, talenty kulinarne. Jedenaście miesięcy później wujek Staszek trzymał mnie do chrztu. Moi rodzice też jeszcze nie wiedzieli, ale wuj już wtedy myślał o wyjeździe.
Jednak rodzina Idy była bogata, ojciec był ustawiony – dlaczego mieliby to wszystko rzucić? Mój tata zaczął coś podejrzewać, gdy nagle wuj oświadczył, że za dwa tygodnie żeni się z Idą. Ona nie miała jeszcze dwudziestu lat, niebawem zaczynała studia, wszyscy byli przekonani, że ze ślubem poczekają jeszcze jakiś czas.
Ślubne zdjęcie wuja i Idy od zawsze stało u mamy na biurku. Przez dwadzieścia lat znałam mojego chrzestnego głównie z tego czarnobiałego zdjęcia. Wysoka, smukła Ida pochyla się nad biurkiem i podpisuje akt ślubu. Wygląda jak włoska gwiazda filmowa. Biała obcisła sukienka odsłania jej opalone ramiona. Upięte na czubku włosy spływają jej w anglezach na plecy. W tle stoi uśmiechnięty wuj. Patrzy na żonę z zachwytem. „Czy to możliwe, że to cudo jest moje?” – zdają się pytać jego oczy.
Historyczne zawirowania zabrały wujka
Na przyjęciu weselnym mój tata wziął szwagra na stronę.
– Wyjeżdżacie, prawda? – zapytał.
– Tak. Domyśliłeś się … Może to i lepiej. Nie wiedziałem, jak wam to powiedzieć. Nie próbuj mnie przekonywać. Już zdecydowałem. Tu nie ma dla mnie miejsca. W Izraelu inżynier zarobi krocie. Tam jest przyszłość.
Następnego dnia na obiedzie u dziadków wujek o swojej decyzji powiedział całej rodzinie. Babcia płakała. Dziadek warknął:
– Wiedziałem, że z tego nic dobrego nie będzie – i wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
– Ale synku, zostawisz nas?! – płakała babcia
Dziadkowie byli bezradni. Ojciec Idy miał znajomości. W Polsce był kadrowym w dużym stołecznym zakładzie. W Izraelu też już czekała na niego posada. Kusił wujka zarobkami, wolnością, pogodą, pomarańczami. Dziadkowie (dziadek był stolarzem, babcia gospodynią domową) nie mieli takich argumentów.
– Ale synku. Jak to. Zostawisz nas? Siostrę? Przyjaciół? Nie możesz nam tego zrobić – płakała babcia.
Decyzja zapadła. Zaczęły się przygotowania. Wujek, żeby dostać zgodę na wyjazd, musiał oddać polskiemu państwu pieniądze za studia. Ambicja nie pozwalała mu prosić teścia o pożyczkę. Mój ojciec nic nikomu nie mówiąc, zlikwidował książeczkę oszczędnościową.
– Weź. Od tego jest rodzina. Oddasz, jak już zostaniesz bogaczem – uśmiechnął się. I dodał: – Nie popieram twojej decyzji. Łamiesz rodzicom serce.
Wujek nic nie odpowiedział.
A potem było już pakowanie, wysyłanie bagaży i wreszcie pożegnanie na Dworcu Gdańskim. Też tam byłam, choć oczywiście nic nie pamiętam. Podobno płakali wszyscy. Także mężczyźni. To nie był taki zwykły wyjazd. Cała rodzina Idy i wujek wyjeżdżali z tzw. dokumentami podróży. Wcześniej stracili polskie obywatelstwo. Nie mieli możliwości powrotu. Choć wujek mówił, że jeszcze nie wiedzą, dokąd jadą, że może zostaną w Austrii albo Szwecji – wszyscy wiedzieli, że ich cel to Izrael. Ojciec Idy miał tam rodzinę. Z powodów finansowych i politycznych – wiadomo było, że odwiedziny będą niemożliwe. Ukochany syn mojej babci i brat mojej mamy znikał z ich życia. Możliwe, że na zawsze…
Znaliśmy ich tylko ze zdjęć
Następną dekadę życia wujka polska rodzina znała jedynie z fotografii. Wujek z Idą przed niedużym, ładnym blokiem (Tel–Aviw, zima 1969). Wuj w niebieskim aucie, w tle drzewo pomarańczowe (Hajfa, lato 1969, z wizytą u szwagra). Babcia po każdym liście, każdej kolejnej porcji zdjęć zamykała się w łazience i płakała.
– Nie mogłam na to patrzeć. Musiałam coś wymyślić – opowiadała mi potem mama. – Traf chciał, że w mojej szkole pracowała nauczycielka żydowskiego pochodzenia. To od niej dowiedziałam się, że najprostszym sposobem na spotkanie jest wyjazd do Rumunii.
Mama zaczęła działać. Udało jej się namówić wuja. Wykupiła wczasy dla siebie i dziadków. Cała trójka (tata został ze mną w Polsce) po raz pierwszy w życiu leciała samolotem. Babcia całą drogę się modliła, dziadek pociągał z piersiówki. Mama udawała odważną, ale trzęsła się.
W końcu razem z całą grupą dotarli do hotelu. I czekali. Minęły dwa dni. Babcia odchodziła od zmysłów („Jezus Maria, coś mu się musiało stać”), mama była wściekła („nic go nie obchodzi własna matka, niewdzięcznik”). W końcu, trzeciego dnia rano zadzwonił recepcjonista.
– Mają państwo gościa.
Babcia w ramionach syna płakała z kwadrans. Dziadek poklepywał go po plecach i ukradkiem ocierał łzy. Mama, choć chciała grać obrażoną i braciszka zbesztać – też się rozkleiła. Wujek przyjechał sam. Tłumaczył, że choć dobrze zarabia, to jednak wyprawa do Europy dla nich dwojga byłaby zbyt kosztowna.
– Spłacamy mieszkanie, samochód, no nie jest łatwo – tłumaczył wuj, ale widząc spojrzenie babci, szybko dodał: – Ale jest nam dobrze, bardzo dobrze. Pracuję w wielkich zakładach elektrycznych, całkiem dobrze radzę już sobie z hebrajskim. Ida też. Całuje was gorąco.
Kolejnych 10 dni minęło w oka mgnieniu. I kolejne pożegnanie. Dziadek widział wtedy syna po raz ostatni. Nigdy nie poznał izraelskich wnuczek. Oglądał je tylko w albumie, do którego mama pieczołowicie wklejała kolejne fotografie. Ethel urodziła się w 1973. Jej siostra Kira dwa lata później. Wszystkie te zdjęcia znałam na pamięć. Każdy szczegół. Oglądałyśmy je z babcią w kółko. A ja do znudzenia pytałam:
– Ale czemu oni tak lekko ubrani? Przecież styczeń, a oni nie mają kurtek?
Zazdrościłam młodszym kuzynkom lalek Barbie, dżinsów, słodyczy, egzotycznych owoców. Wszystko na tych zdjęciach było ładniejsze, bardziej kolorowe, ciekawsze niż w moim kraju… I byłam zazdrosna o babcię. Czasem miałam wrażenie, że te nieznane i dalekie wnuczki kocha bardziej niż mnie.
Dziadek zmarł nagle latem 1976 roku. Zawał. Gdy mama poszła nadawać telegram do brata na Pocztę Główną, urzędnik trzy razy pytał ją:
– Dokąd?
– Izrael – powtarzała mama.
Po chwili wszyscy klienci patrzyli na nią jak na trędowatą.
Dlaczego uciekli z Izraela?
Pod koniec lat 70. listy z Izraela przestały przychodzić. Babcia zamartwiała się. Codziennie wypytywała listonosza, czy nie ma nic dla niej. Wtedy w naszym mieszkaniu był już telefon. Pamiętam tamten wieczór. Miałam już 12 lat. Rozległ się dzwonek. Mama podniosła słuchawkę i nagle zaczęła płakać.
– Staszek? Staszek? Tak się o ciebie baliśmy… W Szwecji? Jak to w Szwecji? Naprawdę? O Boże, mama oszaleje z radości. Szwecja jest tak blisko… Muszę kończyć i jechać do mamy.
Wskoczyliśmy do naszego malucha i pognaliśmy do babci. Po drodze mama chaotycznie opowiadała nam, że wujek z rodziną przeprowadzili się do Sztokholmu. Na stałe.
Już po latach mama wyciągnęła z wuja prawdę o tym, dlaczego tak nagle zamilkł i dlaczego się przeprowadzili. Wujek dostał w końcu obywatelstwo izraelskie i niespodziewanie okazało się, że pomimo że ma żonę i dwoje małych dzieci – został powołany do wojska. Izrael cały czas toczył wtedy wojny z sąsiednimi krajami . To nie miały być dwa lata szkolenia w koszarach, a prawdziwa służba na froncie. Szybko podjęli z Idą decyzję. Spakowali najpotrzebniejsze rzeczy, kupili bilety i razem z córkami uciekli do Europy.
Ida nawet swoich rodziców powiadomiła o ucieczce dopiero, gdy dotarli już do Sztokholmu, gdzie mieli przyjaciół jeszcze z Polski. Jej ojciec był wściekły, ale nic nie mógł zrobić. Córka wybrała życie w bezpiecznym kraju, więc w końcu zaakceptował jej decyzję. Obiecał nawet zająć się sprzedażą ich mieszkania i auta. Szło to opornie, więc pierwszy rok w Szwecji nie był łatwy. Rodzina mieszkała w komunalnym mieszkaniu, wuj i ciotka intensywnie uczyli się szwedzkiego. Babcia ciągle dopytywała się, kiedy syn ją zaprosi, bo chciałaby wreszcie poznać wnuczki.
Odpowiedź była ciągle taka sama: jak tylko staniemy na nogi. Moja mama znowu musiała wziąć sprawy w swoje ręce. Wyciągnęła wszystkie oszczędności i kupiła babci bilet.
– Staszek, w sobotę mama ląduje na lotnisku. Jak jej nie odbierzesz, to będzie tam koczować. To ty powinieneś zapłacić za ten bilet. Liczę, że kiedyś mi oddasz.
Wuj kajał się, obiecał, że pieniądze odda, aż w końcu poprosił, żeby babcia przywiozła mu polskiej kiełbasy i pierogów z kapustą i grzybami.
O krok od tragedii
Ta pierwsza z wielu podróży babci do Szwecji przysporzyła nam sporo emocji. Jej powrotny samolot miał lądować na Okęciu rankiem 14 marca 1980 roku. Czekaliśmy wszyscy na tarasie widokowym. Pierwszy raz czekałam na kogoś na lotnisku i byłam bardzo podekscytowana. Pewnie dlatego bardzo długo nie zorientowałam się, że stało się coś złego.
Nagle zobaczyłam, że jakaś pani obok tłumaczy komuś histerycznie, że chyba rozbił się jakiś samolot. Tylko nie wiadomo, czy ze Stanów, czy ze Szwecji. Zobaczyłam, że mama płacze. Tata zaczął nas nerwowo przytulać do siebie. Nie pamiętam, jak długo to trwało, ale nagle nad płytą zaczął kołować samolot LOT-u. Na tarasie zapanowała cisza. W końcu do samolotu podstawiono schody. Pojawili się pierwsi pasażerowie. Stojący niedaleko mężczyzna nagle zaczął machać i wołać:
– Kryśka! Kryśka.
Mama matowym głosem spytała tylko:
– Skąd ten samolot?
– Ze Sztokholmu – odpowiedział ktoś z tłumu oczekujących.
Zaczęliśmy skakać z radości, ale obok ludzie płakali z rozpaczy, krzyczeli, ktoś zemdlał. Trudno się było zorientować, skąd te emocje. Do dziś widzę babcię w futrze (wyjechała do Szwecji na początku stycznia) jak pojawia się w drzwiach samolotu. Gdy już ją wyściskaliśmy w hali przylotów zapytała:
– A czemu tak na tym tarasie robiliście tyle hałasu?
Mama powiedziała jej o rozbitym samolocie. W domu z dziennika dowiedzieliśmy się, że tuż obok zginęło 87 osób.
Marzenie babci się spełniło
Dwa lata później, w stanie wojennym, babcia zachorowała.
– Nie pożegnałeś się z ojcem. Postaraj się przyjechać teraz. Bo możesz potem tego żałować – usłyszał Staszek od mojej mamy.
Spróbował. Dostał polską wizę. Po wylądowaniu na Okęciu pogranicznik wziął jego paszport i gdzieś zniknął. Pojawił się po godzinie. Wiza w paszporcie był przekreślona, obok stała pieczęć: odmowa wjazdu.
– Nic nie mogłem zrobić. Pilnowany przez żołnierzy czekałem na powrotny samolot. Na ich oczach pochłaniałem pomarańcze, które wiozłem w prezencie. Widziałem, jak im ślina cieknie. To była taka moja mała zemsta – opowiadał nam potem wuj.
Babcia wyzdrowiała. Od tamtej pory latała do Szwecji raz do roku. Ja poznałam kuzynki pięć lat później. Z tatą i mamą popłynęliśmy do Szwecji promem. Największe marzenie babci – by znowu mieć wszystkie swoje dzieci i wnuki przy wigilijnym stole – spełniło się w grudniu 1989. Czekała na to 20 lat.