„Wujek zostawił ciotkę dla jędrnej sąsiadki. Kobiecina łudziła się przez dekadę, że łajdak się opamięta”
„Cioteczka przez lata pilnowała gospodarstwa i doglądała majątku, bo wierzyła, że jej mąż wróci do domu. Tymczasem on w najlepsze zabawiał się z córką sąsiadów”.
- Monika, 31 lat
Lato powoli zbliżało się do końca. Jak zwykle o tej porze roku jechałam do ciotki, by pomóc jej w zbieraniu jabłek. Była coraz starsza i coraz mniej miała sił, ale zbiorów nie chciała odpuścić. Razem z resztą rodziny ustalaliśmy więc dyżury i jeździliśmy jej pomagać. Wracaliśmy opaleni i z zapasem jabłek i przetworów.
Ciotka Malwina była bardzo przywiązana do sadu i to wcale nie dlatego, że przynosił jej duży dochód. Zysk ze sprzedaży jabłek był raczej niewielki. Chodziło o wujka Janka, jej ukochanego męża. Kiedyś sad był jego własnością. Wujek zaginął osiem lat temu. Pewnego ranka pojechał na grzyby i już nie wrócił.
Kiedy Janek wróci...
Cała wieś go szukała, policja prowadziła śledztwo, rodzina odchodziła od zmysłów, a on przepadł jak kamień w wodę. W końcu uznano, że po prostu znudziło mu się dotychczasowe życie i je porzucił. Nikt z nas jednak w to nie wierzył. Prawie wszyscy w rodzinie myśleliśmy, że wuj nie żyje, bo nie był typem człowieka, który zostawiłby żonę i zniknął. Tylko ciocia Malwina powtarzała jak mantrę, że pewnego dnia Janek wróci, musiał mieć jakiś bardzo ważny powód, by zniknąć, ale na pewno wróci. I żyła tak, żeby Jan miał do czego wracać. Powoli wychodziła z problemów finansowych, dbała o dom, no i o sad.
– Kiedy Janek wróci, to jak mu wytłumaczę, że sad jest w opłakanym stanie? – wyjaśniała nam uparcie, gdy wraz z kuzynostwem i rodzicami próbowaliśmy jej wytłumaczyć, że może odpuścić.
Rozkładaliśmy więc bezradnie ręce i zakasywaliśmy rękawy, by wziąć się do roboty. Współczuliśmy biedaczce, że nie potrafi pogodzić się z utratą męża…
Ani się obejrzałam, a już byłam na miejscu. Drewniany domek ciotki wyglądał malowniczo na tle dostojnych jabłoni.
– Witaj, ciociu – ucałowałam pomarszczony policzek.
– Witaj, skarbie, miło cię wreszcie zobaczyć – uśmiechnęła się serdecznie. – Herbata z malinami?
– Wiesz, ciociu, że tego nigdy nie odmówię – uśmiechnęłam się.
Już po chwili siedziałyśmy na tarasie i gawędziłyśmy o wszystkim i o niczym. Cieszyłam się tą chwilą. Choć praca w sadzie bywała ciężka, to pobyt u ciotki traktowałam jak okazję do odpoczynku od miejskiego zgiełku i wiecznej gonitwy.
Po uroczym wieczorze i spokojnej nocy rano wstałam rześka i gotowa do pracy. Na polach była jeszcze mgła, gdy przechadzałam się wśród jabłoni, wdychając świeże powietrze. Niespiesznie zaczęłam zrywać dorodne owoce, delektując się ciszą przerywaną jedynie śpiewem ptaków. Uśmiechnęłam się do wspomnień.
Czasem wydawało mi się, że widzę go w oddali
Kiedyś uwielbiałam bywać tu z wujem Janem. Siadaliśmy pod największą jabłonią i czytaliśmy książki. Gdy byłam mała, czytał mi „Opowieści z Narnii”, później każdy z nas miał już własną lekturę. Nawet kiedy dorosłam i przyjeżdżałam głównie po to, by pomóc w zbiorach, zawsze udawało nam się znaleźć trochę czasu na wspólną lekturę pod jabłonią.
– Ech, gdzie jesteś wujku, co z tobą? – zapytałam szeptem, wpatrując się w „naszą” jabłoń.
Poczułam powiew ciepłego wiatru, przez chwilę nawet wydawało mi się, że czuję cedrową nutę wujowej wody kolońskiej. Trochę się rozczuliłam, co raczej mi się nie zdarzało, więc szybko otarłam łzę, która spłynęła mi po policzku, i zabrałam się za pracę.
Wkrótce wstała ciotka i dołączyła do mnie. Dzień minął nam szybko na zbieraniu jabłek i plotkowaniu. Podziwiałam ją za pogodę ducha, witalność i wiarę w lepsze jutro. Spotkała ją przecież tragedia, a ona wciąż z nadzieją patrzyła w przyszłość.
– Ciociu? A nie myślałaś, żeby może spróbować kogoś poznać? – zapytałam nieśmiało.
– Oszalałaś? I co ja powiem Jankowi, kiedy wróci? – oburzyła się.
– A jak nie wróci? – zapytałam.
– Wróci! – powiedziała, a jej oczy pociemniały. – Jesteśmy sobie przeznaczeni i zawsze będziemy razem! – dodała tak szorstko, że aż się przestraszyłam.
Więcej nie wracałyśmy do tego tematu, nie chciałam jej drażnić.
Jak zawsze przy okazji pobytu u cioci Malwiny, dużo myślałam o wuju. Co się z nim stało? Gdzie jest? Czy żyje? Ostatecznie, jak zwykle, dochodziłam do wniosku, że na pewno nie żyje, bo przecież nie zostawiłby tego wszystkiego: żony, domu, sadu i nas…
Dni mijały spokojnie. Byłam coraz bardziej opalona i wypoczęta, choć ramiona bolały mnie od dźwigania ciężkich koszy. Miałam tylko problem ze snem. Budziłam się bladym świtem, choć nigdy nie byłam rannym ptaszkiem. Nie chcąc marnować ostatnich dni lata na wylegiwanie się w łóżku, chodziłam na długie poranne spacery po sadzie. I właśnie o brzasku czasem wydawało mi się, że słyszę, jak wujek gwiżdże melodię z Monty Pythona, jak to miał w zwyczaju. Albo, że gdzieś miga mi jego ruda czupryna.
– Z wiekiem dziwaczeję – śmiałam się w myślach.
Książka, a w niej list…
Któregoś poranka, kiedy było jeszcze zupełnie cicho, poszłam do salonu. Postanowiłam przejrzeć naszą ulubioną książkę. Wzięłam z regału stary, podniszczony egzemplarz „Opowieści z Narnii” ten sam, który wujek czytał mi w dzieciństwie.
Przeszedł mnie dreszcz.
Otworzyłam niepewnie książkę i zobaczyłam pożółkłą kartkę, zapisaną równym, starannym pismem wujka.
Przebiegłam oczami treść listu.
„Najdroższa Malwino, wybacz, że załatwiam to w ten sposób. Nie umiem, nie potrafię powiedzieć ci tego w twarz. Odchodzę. Nie chcę cię ranić, ale muszę pójść za głosem serca. Zakochałem się z wzajemnością. Irena spodziewa się dziecka. To ona jest miłością mojego życia. Mam nadzieję, że Ciebie wkrótce spotka to samo, i że będziesz umiała mi kiedyś wybaczyć. Janek”.
Czytałam ten list kilkakrotnie i nie docierał do mnie sens jego słów. Wujek zostawił ciotkę? To się w głowie nie mieści. Irena? Znałam tylko jedną Irenę, córkę sąsiadów wujostwa, która jak słyszałam, że ma dziecko, ale dawno temu się wyprowadziła.
– To gdzie, do cholery, jest wujek? – powiedziałam do siebie.
Zaschło mi w gardle. Z przejęcia nawet nie zauważyłam, że podeszła do mnie ciotka.
– Skąd to masz? – zapytała z dziwnym błyskiem w oku.
– Wyjęłam z książki.
– To nic – uśmiechnęła się znienacka, a ja pomyślałam, że zaczyna zachowywać się jak obłąkana. – Teraz już wiesz, że twój idealny wujek Janek był zdradliwym kłamcą, myślał, że zrobi dziecko jakiejś lafiryndzie i mnie zostawi – mówiła coraz szybciej. Poczułam, jak ogarniają mnie złe przeczucia.
Nagle ciotka osunęła się na podłogę i zaczęła płakać. Zanosiła się szlochem kilka minut, aż powiedziała:
– Janek mieszka z córką sąsiadów w Niemczech. Mają razem syna. Raz tylko do mnie zadzwonił, żeby mi to powiedzieć. Ale ja nie mogę się przyznać, że tak mnie zostawił samą. No bo wróci, prawda? – wyznała jękliwie.
Usiadłam obok niej i gładziłam ją po ramieniu. Było mi jej żal jeszcze bardziej niż wcześniej.