„Mój mąż miewa humorki jak nastolatka. Na chrzcie córeczki zamiast się cieszyć, obraził się i trzasnął drzwiami”
„W kościele czułam się, jakbym uczestniczyła w czymś świętym, naprawdę wyjątkowym. Kiedy trzymałam córkę nad chrzcielnicą, nie myślałam o Alicji, Marku, Karolinie. Myślałam tylko o niej. O tej małej istocie, która była teraz oficjalnie wprowadzana do świata wiary, tradycji, życia. Ale potem... potem rzeczywistość upomniała się o swoje”.

- Redakcja
Jestem mamą niespełna rocznej dziewczynki – Antosi. Kiedyś wyobrażałam sobie, że macierzyństwo będzie jak ze zdjęć na Instagramie: pastelowe, miękkie, pachnące dziecięcym pudrem. Cóż, prawda była taka, że od porodu nie przespałam więcej niż cztery godziny ciągiem, a moje emocje balansowały między euforią a rozpaczą. I mimo wszystko – kochałam to. Każdy uśmiech Tośki koił moje zmęczenie jak balsam.
W pierwszych miesiącach najbardziej trzymała mnie przy życiu Alicja – moja najbliższa przyjaciółka jeszcze z czasów liceum. To ona przyszła do mnie w środku nocy, kiedy miałam kryzys laktacyjny. To ona zrobiła mi zakupy, kiedy Marek zapomniał. I to ona... została wybrana na matkę chrzestną mojego dziecka.
To była decyzja podjęta sercem. Alicja znała mnie jak nikt inny. Wiedziałam, że dla Tośki będzie nie tylko chrzestną – będzie drugą ciocią, osobą, na którą zawsze będzie mogła liczyć. Kiedy powiedziałam Markowi, że chcę, żeby Alicja była chrzestną, tylko skinął głową. Nie powiedział ani słowa sprzeciwu. Więc uznałam, że wszystko jest w porządku. Że się zgadza. Że nie ma potrzeby dyskutować. Jak bardzo się myliłam... Zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy było już za późno.
Inaczej to widzieliśmy
Siedzieliśmy przy kuchennym stole, jak zwykle wieczorem, gdy Tośka już spała. Marek kończył kolację w ciszy, a ja przeglądałam w telefonie zdjęcia tortów z chrzcielnym napisem. Zerknęłam na niego kątem oka – wyglądał na nieobecnego. Pomyślałam, że może znów miał ciężki dzień w pracy.
– Alicja już kupiła prezent – rzuciłam mimochodem. – Mówi, że będzie idealny. Sama go wybrała, ręcznie robiony.
Marek uniósł wzrok. W jego oczach nie było cienia entuzjazmu.
– Wiedziałaś, że Karolina od zawsze chciała być chrzestną mojego dziecka?
Zamarłam. Nie tego się spodziewałam.
– Nie mówiłeś nic... To było dla mnie oczywiste – odpowiedziałam ostrożnie, nagle czując, że grunt pod nogami zaczyna się ruszać.
– Dla ciebie może. Ale nie dla mojej rodziny.
Zapanowała cisza, tylko zegar tykał nad kredensem. Mój apetyt zniknął w jednej chwili. Marek sięgnął po szklankę, upił łyk i patrzył na mnie uparcie. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Myślałam, że skoro nie masz z Karoliną bliskiego kontaktu... – próbowałam.
– Bliskiego kontaktu? To moja siostra, Magda. Zawsze mówiliśmy, że jak będziemy mieć dzieci, ona zostanie chrzestną.
– Ale nigdy mi o tym nie wspomniałeś.
– Może nie musiałem.
Zaczęło do mnie docierać, że zrobiłam coś, co dla mnie było naturalne, a dla niego zdradą zaufania? Czy naprawdę powinnam była wcześniej zapytać jego siostrę? Czy Marek miał prawo oczekiwać, że się domyślę?
Nie wiedziałam. W moim świecie to była decyzja serca. W jego – decyzja rodzinna. Nie powiedział nic więcej tego wieczoru. Wstał, zmył talerz, jak gdyby nigdy nic, i poszedł do salonu. A ja siedziałam w kuchni, dłubiąc widelcem w resztkach sałatki i próbując zrozumieć, kiedy dokładnie zaczęliśmy się mijać.
Czuła się pominięta
Dzień zaczął się pięknie. Słońce wpadało przez okna, Tośka była wyjątkowo spokojna, nawet dała się ubrać bez płaczu. Biała sukienka, koronkowa opaska, buciki, które dopiero co przysłano z internetu – wszystko było gotowe. Patrzyłam na nią z czułością, jakby świat na chwilę przestał istnieć.
W kościele czułam się, jakbym uczestniczyła w czymś świętym, naprawdę wyjątkowym. Kiedy trzymałam córkę nad chrzcielnicą, nie myślałam o Alicji, Marku, Karolinie. Myślałam tylko o niej. O tej małej istocie, która była teraz oficjalnie wprowadzana do świata wiary, tradycji, życia. Ale potem... potem rzeczywistość upomniała się o swoje.
Karoliny nie było. Wiedziałam, że nie przyjdzie, bo Marek, na dwa dni przed uroczystością, wspomniał tylko chłodno: „Nie ma ochoty na teatrzyk”. Ale nie spodziewałam się, że jej nieobecność aż tak mnie dotknie. Wypatrywałam jej w ławkach, jakby jednak miała się pojawić w ostatniej chwili. Jakby jednak mogła przebaczyć.
Teściowa przyszła, jak zawsze elegancka i spięta. Przywitała się ze mną formalnie, bez cienia ciepła. Stała z boku, nie podeszła do dziecka. Patrzyła chłodno, z dystansu. Jakby nie przyszła świętować, tylko obserwować. Kiedy wyszliśmy z kościoła, podeszłam do Alicji, która akurat poprawiała torebkę na ramieniu.
– Myślisz, że zrobiłam źle? – zapytałam cicho, nie chcąc, by ktokolwiek inny to usłyszał.
– Nie – odpowiedziała stanowczo. – Ale oni tak będą uważać.
Przygryzłam wargę. Wiedziałam, że ma rację. Sama już nie byłam pewna, co było dobre, a co nie. Czułam tylko, że zrobiłam coś, co ich poruszyło. Albo to znałam i ignorowałam, bo chciałam wierzyć, że nie ma znaczenia. W domu, podczas składania prezentów na stoliku, podeszłam do teściowej. Chciałam spróbować. Jakoś naprawić to, co się popsuło.
– Nie spodziewałam się, że Karolina nie przyjdzie... – zaczęłam ostrożnie.
– Nie każdy lubi być pomijany – odpowiedziała zimno, bez mrugnięcia okiem.
Nie powiedziała nic więcej. Odwróciła się i zajęła rozmową z jakąś ciotką z dalekiej rodziny. A ja zrozumiałam, że cokolwiek się tu dziś wydarzy, nie chodzi tylko o wybór chrzestnej. To było coś więcej. Coś głębszego. Coś, co miało wybuchnąć.
Zrobił to przy wszystkich!
Obiad miał być ukoronowaniem dnia. Wynajęliśmy salę w niewielkiej restauracji pod miastem, gdzie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Białe obrusy, świeże kwiaty, menu ustalane tygodniami. Goście rozmawiali półgłosem, ktoś śmiał się z żartów wujka, ktoś inny robił zdjęcia tortowi. Marek siedział obok mnie, milczący, z twarzą jak wykutą z kamienia. Widziałam, że się gotuje. Od rana prawie się nie odzywał. Coś w nim narastało, ale nie sądziłam, że zrobi to przy wszystkich. Wstał od stołu w chwili, gdy kelnerka właśnie stawiała półmisek z pieczenią.
– To nie tak miało wyglądać – powiedział głośno.
Rozmowy ucichły. Wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę.
– Marek, co ty robisz? – zapytałam zdezorientowana.
– Wiesz dobrze. Zrobiłaś to po swojemu. Jakby to była tylko twoja sprawa.
– Bo chyba chodzi o nasze dziecko, nie o politykę rodzinną!
– Nie! Chodzi o szacunek. Ale ty nigdy nie liczyłaś się z moją rodziną.
Zamarłam. Alicja siedziała w napięciu, goście spoglądali na siebie z niepokojem. Przez chwilę wszyscy czekali, czy powie coś jeszcze. Ale on tylko spojrzał na mnie, potem na matkę, która siedziała z założonymi rękami i uniesionymi brwiami, po czym odwrócił się i wyszedł.
Drzwi zatrzęsły się, gdy je zamknął. W pomieszczeniu zapanowała cisza. Ktoś odchrząknął, ktoś inny spuścił wzrok. A ja zostałam sama. W nowej sukience, z dzieckiem na rękach i pytaniem w głowie, na które nie miałam odpowiedzi.
Wieczór w samotności
Wróciłam do domu przed zmrokiem. Dziecko spało w foteliku, delikatnie kołysane moją nogą. Goście rozeszli się szybko. Alicja została chwilę dłużej, ale widziałam, że i ona nie wiedziała, co powiedzieć. Nawet ona.
Stół w kuchni był nakryty jak na święta. Talerzyki deserowe, kawa, sok, serwetki z aniołkami. Prezenty piętrzyły się w kącie – torby, pudełka, kokardy. Nie rozpakowałam żadnego. W głowie miałam jeden obraz – jego twarz, ten chłodny wzrok, zanim wyszedł.
Próbowałam przeanalizować wszystko jeszcze raz. Czy naprawdę zrobiłam coś tak złego? Chciałam, żeby Tośka miała najlepszą chrzestną. Chciałam, żeby ten dzień był o niej. O jej nowym początku. Nie pomyślałam o Karolinie. Nie pomyślałam o tym, co to znaczy dla Marka. Ale przecież nie powiedział mi ani słowa. Jak miałam się domyślić?
Zadzwoniła Alicja. Odebrałam od razu.
– Nie otworzę tego. Nie dziś – powiedziałam, patrząc na stos prezentów.
– Magda, on musi dorosnąć.
– A jeśli to ja zawiodłam?
Po drugiej stronie była cisza. Tylko Tośka lekko westchnęła przez sen. Nie płakałam. Nawet na to nie miałam siły. Siedziałam wciąż przy tym samym stole, coraz bardziej zmęczona, coraz bardziej pusta. I coraz bardziej samotna.
Nie mogliśmy dojść do porozumienia
To było poważne. Znalazłam męża. Wynajął pokój w mieszkaniu znajomego, niedaleko od naszej ulicy. Nie zdążył się jeszcze rozpakować – torba leżała otwarta przy drzwiach, ubrania nadal zwinięte w rulon. Usiadł na krześle, jakby na mnie czekał. Nie zaprosił, nie podał ręki. Po prostu patrzył.
– Uciekłeś – powiedziałam cicho, bez wyrzutu, bardziej jak stwierdzenie faktu.
– Nie mogłem patrzeć na to przedstawienie – odpowiedział. Jego głos był zmęczony, jakby nie spał całą noc. Może nie spał.
– Chciałam tylko, żeby było pięknie. Żeby Tośka miała dzień, który będzie należał do niej.
– Ale bez nas. Bez mojej rodziny. Bez mojego głosu.
Westchnęłam. Usiadłam naprzeciwko, zginając dłonie w kolanach.
– Marek, mogłeś mi to powiedzieć. Wcześniej. Dlaczego nic nie powiedziałeś?
– Bo myślałem, że się domyślisz. Że to dla ciebie też było oczywiste. Karolina... ona traktowała Tośkę jak swoją. A ty nawet nie zapytałaś. Po prostu postanowiłaś. Jakby tylko twoje emocje się liczyły.
Milczałam. Nie miałam jak się bronić. Zrobiłam to, co czułam, że jest słuszne. Ale nie spytałam go, nie otworzyłam tej decyzji przed nim. Byłam przekonana, że skoro milczy, to się zgadza.
– Nie wiem, czy chcę tak dalej – powiedział. – Czuję się jak dodatek. Jak ktoś, kto tylko podpisuje się pod gotowymi planami.
– A ja? Myślisz, że mi łatwo? – zapytałam nagle. – Od miesięcy nie rozmawiamy. O niczym. Ja też się czuję sama. I co, to znaczy, że też mam wyjść?
Nie odpowiedział. Zostawił mnie z tym pytaniem. Jak z wieloma innymi, które gromadziłam od miesięcy.
Może to nie miało prawa zadziałać
Było już późne popołudnie, gdy wróciłam do mieszkania. Tośka spała w łóżeczku, jej klatka piersiowa unosiła się spokojnie, bez pośpiechu. Usiadłam w salonie, z kubkiem zimnej już herbaty, wpatrując się w prezenty, których nadal nie rozpakowałam. Nie potrafiłam. Każde z tych opakowań było jak echo tamtego dnia. Dnia, który miał być najpiękniejszy, a zakończył się ciszą, spojrzeniami pełnymi wyrzutu i trzaskiem drzwi.
Nie wiedziałam, co będzie dalej. Może Marek wróci. Może nie. Może będziemy próbować zrozumieć się od nowa, albo może każdy z nas pójdzie w swoją stronę, niosąc w sobie cichy żal. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie jesteśmy po prostu zbyt różni. Ja potrzebuję emocji, bliskości, rozmów. On – spokoju, równowagi, lojalności wobec swojej rodziny. Może to nigdy nie miało prawa zadziałać.
Ale najbardziej bolało mnie jedno – tego dnia nikt z nich nie pomyślał o naszej córce. Wszyscy byli skupieni na sobie. Na urażonych ambicjach, niespełnionych oczekiwaniach, niedopowiedzianych pretensjach. A Tośka... Tośka była tylko tłem. Patrzyłam na nią teraz i czułam, że mimo wszystko muszę być silna. Dla niej. Nawet jeśli wszystko inne się posypie. Bo ona, i tylko ona, naprawdę była tego dnia najważniejsza. Tylko nikt nie potrafił tego zauważyć.
Magda, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy córka zaprosiła gości na imprezę halloweenową, myślałem, że to żart. Pogańskie wygłupy pod moim dachem?”
- „Córka ma 30 lat i wciąż bierze ode mnie pieniądze. Chciałam, żeby miała wszystko, a zrobiłam z niej ofiarę losu”
- „Wzięliśmy ślub, żeby dostać kredyt. Zanim skończyliśmy remont, nasze małżeństwo już było ruiną”