Reklama

Niektórzy na wspomnienie lata mają przed oczami piasek, morze i zapach smażonej ryby z budki w Chałupach. Ja? Ja widzę las. I to nie byle jaki, ale nasz, swojski, pełen jagód, komarów i… grzechu. Bo to właśnie tam trzydzieści lat temu, w czerwcu, zgrzeszyłam. Z sąsiadem. Pojechałam niby na jagody, a wróciłam z czymś więcej niż litrowe wiadro owoców. Wróciłam z ciążą.

Reklama

Mój mąż, Janek, od lat marzył o dziecku. Przechodziliśmy leczenie, badania, był płacz i nadzieje jak na giełdzie, czyli raz w górę, raz w dół. A tu proszę, wystarczyło tylko jedno spotkanie z Edwardem spod dwójki i zaszłam. Córka urodziła się zdrowa, piękna, o niebieskich oczach „po ojcu” i nazwaliśmy ją Jagoda. Ironia losu. Czy żałuję? Ani przez chwilę. Czy Janek coś wie? Nie i oby tak zostało. Zresztą, czasem lepiej znać tylko pół prawdy, bo cała może człowieka rozłożyć na łopatki.

Zaczęło się niewinnie

Zaczęło się banalnie, jak w kiepskiej telenoweli. Janek właśnie wtedy miał delegację do Ełku na trzy dni. Ja zostałam sama w domu, z pustym lodem w lodówce i jeszcze bardziej pustym sercem. No i postanowiłam, że zrobię coś pożytecznego i wybiorę się na jagody. Taki odruch serca. I trochę też z nudów.

– Irena, sama do lasu? – zdziwiła się moja sąsiadka Halina. – A jak cię dzik napadnie?

– Dzika się nie boję – rzuciłam z przekąsem, chociaż coś mnie tknęło, że to może nie być do końca prawda.

Wzięłam wiadro, kapelusz i ruszyłam. Ledwo wlazłam w las, a tu zza krzaków wychodzi… Edward. Nasz sąsiad spod dwójki. Lat czterdzieści parę, ręce jak bochny chleba, wzrok jak z reklamy proszku do prania, czyli niby niewinny, ale coś się za nim kryje.

– O, Irenka! Na jagódki? – uśmiechnął się, a mnie coś w środku dziwnie zakłuło.

– To może razem, co? Bo samemu to nudno.

– No nie wiem… – mruknęłam, ale już razem szliśmy między krzaki.

Na początku było niewinnie. Rozmawialiśmy o pogodzie, o tym, jak to Janka często nie ma w domu, o tym, że Edwardowi też ciężko samemu po rozwodzie. A potem… potem nagle się zrobiło cicho. Tylko ptaki śpiewały. I wiadro jagód poleciało w krzaki.

– Irenka… – powiedział cicho, a ja zamiast powiedzieć, żeby się uspokoił, nie powiedziałam nic. Bo już całował mnie tak, jak nikt mnie od lat nie całował.

Nie wiem, ile to trwało. Minuty? Godzinę? Wróciłam do domu z czerwonymi policzkami i paroma jagódkami, które ledwo zakrywały dno wiadra. Halina tylko spojrzała i powiedziała:

– Nooo, chyba kiepski ten rok na jagody, co?

Wyszczerzyłam się jak głupia. A w brzuchu czułam dziwne mrowienie.

Nie było mi do śmiechu

Nie minął miesiąc od „jagodowego wypadu”, a ja już zaczęłam coś podejrzewać. Najpierw było uczucie jakby mnie coś w środku rozpychało. Potem senność, nudności na zapach jajecznicy i... wreszcie brak miesiączki! Jeden tydzień, drugi, trzeci... a tu nic. Siedziałam wieczorem w kuchni, patrzyłam w kalendarz i liczyłam jak księgowa. Kiedy był ten las, kiedy powinna być miesiączka, a kiedy wrócił Janek z delegacji. Im więcej liczyłam, tym bardziej mi się robiło gorąco. W końcu poszłam do naszej przychodni. Pielęgniarka spojrzała na mnie jak na wariatkę.

– Pani Ireno, trzeba sprawdzić, ale w tym wieku mogą być... różne rzeczy.

– No, ale okres mi się spóźnia...

To może... menopauza? – rzuciła niby od niechcenia, ale z wyraźnym błyskiem w oku.

– Taka nagła?

– Albo... jednak ciąża? – parsknęła śmiechem.

Nie było mi do śmiechu. Tydzień później siedziałam na kozetce u doktora Biedrzyckiego, tego z wąsem, co wszystkim babom w przychodni wpadał w oko. Ale teraz nie było czasu na flirt, teraz gra toczyła się o wszystko.

– Proszę się rozluźnić, pani Ireno... – mruknął, zakładając rękawiczki. – Zaraz wszystko sprawdzimy...

Nie minęło pięć minut, a on spojrzał na mnie znad okularów i powiedział jedno zdanie, które zatrzymało mój świat:

Jest pani w ciąży.

– Co?! – aż podskoczyłam.

– No jak w ciąży, to w ciąży. Serce bije, wszystko w porządku. Chyba jakiś czas temu państwo się staraliście z tego co pamiętam, więc tym bardziej gratuluję – uśmiechnął się, a ja chciałam go udusić tą jego stetoskopową gumą.

Wyszłam z gabinetu jak we mgle. Zatrzymałam się przy kiosku i poprosiłam o „Ekran”, ale trzymałam go tylko po to, żeby nie płakać przy ludziach. W głowie miałam jedno, że to nie może być dziecko Janka.

Nie chciałam go skrzywdzić

Wróciłam do domu i pierwsze, co zrobiłam, to zaparzyłam sobie melisę. Nie żeby pomogła, bo trzęsłam się jak osika. W brzuchu rosło mi nowe życie, a w głowie panika. Przecież to nie była „planowana” ciąża. To była ciąża „z lasu”, z grzechu, od... Edwarda. Janek tego wieczoru wrócił wcześniej z pracy. Wniósł siatki z warzywami i bułkami, cmoknął mnie w policzek i zagadnął radośnie:

– Coś ty taka blada, Irenko? Przecież to nie listopad!

– A, głowa mnie boli – mruknęłam, bo co miałam powiedzieć? „Hej kochanie, pamiętasz ten dzień, kiedy byłeś w Ełku, a ja byłam niby na jagodach? No to mamy dziecko!”

Zamknęłam się w łazience i zaczęłam gadać do lustra:

– No i co teraz, Irena? Powiesz mu? Wywrócisz mu cały świat? A może... może lepiej milczeć?

Nie jestem święta. Nie jestem dumna z tego, co zrobiłam. Ale wtedy, kiedy patrzyłam w te swoje podkrążone oczy, wiedziałam jedno, że Janek zasługuje na szczęście. I że to dziecko, chociaż nie z jego krwi, może mu je dać. W nocy nie spałam. Zamiast tego leżałam i rozmawiałam z Bogiem, jak dzieciak przed klasówką.

– Panie Boże, ja wiem, że nawaliłam. Że nie powinnam. Ale czy możesz sprawić, żeby Janek uwierzył, że to jego? On tyle lat marzył... To dobry człowiek, nie zabieraj mu tego. Ja już swoją karę przyjmę. Tylko... nie zabieraj mu tej radości.

Rano, kiedy przygotowywałam śniadanie, Janek przytulił mnie od tyłu i powiedział:

– Śniło mi się, że zostaniemy rodzicami. I że będziemy mieć córkę. Jagoda. Tak się nazywała.

No i wtedy się popłakałam. Na śmierć i życie.

Tak było łatwiej i wygodniej

Nie dało się uniknąć spotkania z Edwardem. Mieszkaliśmy przecież drzwi w drzwi. W dzień po wizycie u lekarza wpadłam na niego na klatce schodowej. Stał przy skrzynkach, dłubał coś kluczykiem, jakby szukał rachunku za prąd, ale podejrzewam, że czekał na mnie.

– Irenka – powiedział cicho. – Wszystko w porządku?

Spojrzałam na niego i przez chwilę miałam ochotę rzucić się mu do gardła. Ale tylko westchnęłam i przeszłam obok.

– Irenka... – powtórzył, łapiąc mnie lekko za rękę. – Powiedz mi tylko jedno... to możliwe?

Stałam chwilę w milczeniu. Czułam, jak robi mi się gorąco na karku.

– Tak – wyszeptałam. – Możliwe. Ale nie twoje.

– Co? – zdębiał. – Ale jak to... Przecież wtedy w lesie...

– Nie twoje – powtórzyłam stanowczo, wyrywając dłoń. – I nie chcę, żebyś się zbliżał do mnie albo do mojego męża. Ani słowa, rozumiesz?

Zrobił krok w tył, zbladł. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach coś, co przypominało strach. I może odrobinę... smutek?

– Dobrze – powiedział w końcu. – Jak chcesz. Tylko... uważaj na siebie.

Odwróciłam się i poszłam do mieszkania. W przedpokoju rzuciłam torebkę i oparłam się o ścianę. Serce waliło mi jakby chciało wyskoczyć z piersi. Powiedziałam, że nie jego, bo tak było łatwiej. I wygodniej. I bezpieczniej. Edward potem jeszcze parę razy próbował zagadać. A to o pogodę, a to o klamkę, którą miał do wymiany. Zawsze grzecznie, ale z tym spojrzeniem – trochę błagalnym, trochę zrezygnowanym. Nie odpowiadałam. Trzymałam się zasady, którą sama sobie ustaliłam. Nic nie mówisz, nic nie zdradzasz, ratujesz to, co się jeszcze da uratować. Córka miała się urodzić w styczniu. Janek był zachwycony. Chodził po mieszkaniu jak paw, opowiadał sąsiadom, że „wreszcie się udało, na stare lata!” A ja... ja szykowałam się na największe kłamstwo życia.

Wszystko się zmieniło

Poród był ciężki. Wody odeszły w nocy, a Janek tak się zestresował, że zapomniał, gdzie położył kluczyki od samochodu. Biegał w slipach po całym mieszkaniu, aż w końcu wzięliśmy taksówkę. W szpitalu od razu zabrali mnie na oddział. Leżałam na sali, sapiąc i przeklinając cały świat, kiedy nagle poczułam, że to już. I faktycznie – pół godziny później usłyszałam płacz. Dziewczynka. Zdrowa, różowa, z czarnymi włoskami, które z miejsca przypomniały mi Edwarda. Położyli mi ją na brzuchu i spojrzałam w jej twarz.

– Jagoda – powiedziałam cicho, zanim jeszcze zdążyli zapytać o imię.

Będzie się nazywać Jagoda.

Pielęgniarka spojrzała zdziwiona.

– To już wybraliście?

– Tak – uśmiechnęłam się. – Jagoda. Bo... bo lubimy owoce leśne.

Janek przyszedł do szpitala z kwiatami i bananem na twarzy. Gdy podałam mu córkę, miał łzy w oczach.

– Jagoda... jak słodko – szepnął. – Piękne imię, kochanie. A jaka ona jest... zupełnie niepodobna do mnie.

Zamarłam.

– No wiesz – dodał szybko. – Ma twoje oczy. I te włoski – po twojej babci!

Skinęłam głową i modliłam się w duchu, żeby więcej już nie analizował. Jagoda wtuliła się we mnie i zasnęła. A ja patrzyłam na nią i myślałam: „Dziecko grzechu, ale moje. Moje całe”. Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Janek nosił ją na rękach jak najcenniejszy skarb, kąpał, śpiewał kołysanki, a ja uczyłam się być matką w cieniu kłamstwa, które, o dziwo, z czasem coraz mniej mnie bolało. A Edward? Po porodzie przyniósł pod drzwi woreczek z ubrankami. I nie zapukał. Tylko położył. A ja go nie zawołałam.

Prawdę zabiorę ze sobą do grobu

Minęło trzydzieści lat. Jagoda jest dorosła, ma męża, psa i doktorat z biologii. Gdy na nią patrzę, czasem czuję ukłucie pod żebrami i to nie z powodu wyrzutów sumienia, tylko… z podziwu. Że taka piękna. Mądra. Dobra. I że wyrosła na człowieka, którego świat powinien zazdrościć. Janek nigdy się nie dowiedział. Nie mam serca mu tego wyprowadzać z głowy. Kocha ją jak wariat, a ona jego też. I niech tak zostanie.

A Edward? Umówmy się, nie był to materiał na męża, ale... może właśnie dzięki temu, że był tylko „na chwilę”, wszystko poszło, jak poszło. Dziś mija mnie czasem na osiedlu, gdy wyprowadza swojego jamnika. Patrzy na mnie z uśmiechem, a ja tylko kiwam głową. Życie mnie nauczyło jednego, że nie wszystko trzeba wyznać, żeby być dobrym człowiekiem. Czasem najlepszym, co można zrobić dla innych, jest zatrzymanie prawdy dla siebie. Jagoda nigdy nie poznała prawdy. I nie pozna. Bo po co? Żeby mieć ranę w miejscu, gdzie jest serce?

Irena, 61 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama