„Dom, w którym się wychowałam, był pełen tajemniczych zagadek. Aż odkryłam, że doszło w nim do tragedii”
„Tata nie wytrzymał presji i wyprowadził się za granicę. Mama i babcia zdawały się przez lata nie dostrzegać dziwnych zjawisk, które co rusz zdarzały się w naszym domu”.
- Stefania, 26 lat
Nie pamiętam poranka, by w moim rodzinnym domu nie rozbrzmiewała muzyka. Budząc się rano, słyszałam dobiegające z salonu dźwięki pianina. Wspomnienie jest tak żywe, że natychmiast staje mi przed oczami chrobocząca o okno gałąź wysokiego świerku. To było pierwsze, co widziałam po przebudzeniu. Zsuwałam stopy na ogrzany porannym słońcem drewniany parkiet.
Długa koszula nocna sięgała mi niemal do ziemi. Czułam się jak w bajce, kiedy schodziłam na dół skrzypiącymi schodami, a delikatne dźwięki pianina zdawały nieść się po całym domu i układać pod moim bosymi stopami jak miękki dywan. Nim dotarłam do kuchni, mama zdążyła już zamknąć pokrywę pianina i opuścić salon, lecz jeszcze przez chwilę słyszałam graną melodię w głowie. Babcia chyba też, bo kiwała się w jej rytm na krześle. Jadłyśmy razem śniadanie, a potem każda z nas poświęcała się swoim obowiązkom.
Mama mnie potrzebowała
Tata pracował za granicą i rzadko bywał w domu. Zjawiał się co kilka tygodni i zostawał na parę dni, dokonując w tym czasie niezbędnych napraw, na przykład malował płot, reperował cieknący kran albo montował nową rynnę. Lubił takie zajęcia. Dom był cichy i posępny, nie licząc wygrywanych na pianinie melodii. Mimo wszystko kochałam go – był taki od kiedy sięgałam pamięcią, więc uznawałam to za naturalne – i często wracałam myślami do tych chwil, kiedy niesiona delikatną melodią i wabiona zapachem świeżo wypieczonych drożdżówek wędrowałam korytarzem i schodami rodzinnego domu.
Tymczasem siedziałam w pociągu, za którego oknami przesuwały się pola, lasy, wioski. Wracałam do domu na pogrzeb babci. Mój mąż był w delegacji, więc nie mógł mi towarzyszyć, co przygnębiało mnie jeszcze bardziej.
– Przyjedź natychmiast! Ja… ja nie mogę być tu sama ani chwili dłużej! – łkała do słuchawki mama, kiedy zadzwoniła, by przekazać mi smutną wiadomość.
Zobacz także
Wiedziałam, że tata wyruszył już z Niemiec, by dotrzeć na czas, lecz mimo to wzięłam kilka dodatkowych dni wolnego, by pojechać do mamy. W jej głosie wyczułam jakiś dziwny ton, niemal panikę. Może rzeczywiście nie powinna być sama w tym dużym, pustym i teraz jeszcze bardziej posępnym domu.
Pociąg, głośno turkocząc i wydając serię przeciągłych gwizdów, wtoczył się na peron. Wysiadłam i znów opadły mnie wspomnienia sprzed lat, kiedy dojeżdżałam do oddalonego o trzydzieści kilometrów liceum, a potem na uczelnię. Aż w końcu wsiadłam do pociągu z dwiema wypchanymi po brzegi walizkami, by na dobre przenieść się do dużego miasta. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk klaksonu. Uniosłam głowę i dostrzegłam znajomego srebrnego forda, nadgryzionego zębem czasu. Mama traktowała go niemal jak członka rodziny i zarzekała się, że nie wymieni go na nowszy model, dopóki staruszek da radę jeździć.
Było mi przykro, że nie zdążyłam się pożegnać z babcią
Wsiadłam do auta i zatrzasnęłam drzwi. We wnętrzu pachniało wiszącym przy lusterku odświeżaczem w kształcie choinki. Zapięłam pas.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak się zachować. Dotarło do mnie, jak dawno mnie tu nie było. Tak dawno, że nie zdążyłam pożegnać się z babcią, powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham. Przymknęłam powieki, spod których spłynęły łzy.
– Tak mi przykro… – mama położyła mi dłoń na kolanie. Przez materiał dżinsów czułam jej kościste palce.
Schudła i zmizerniała. Poczułam się źle, jak wyrodna córka. Powinnam bardziej się nią interesować, częściej ją odwiedzać. Tata był ciągle za granicą i nawet nie wiedziałyśmy, co dokładnie tam robi. Auto ruszyło. Radio nadawało jakąś skoczną piosenkę. A ja po raz pierwszy w życiu zrozumiałam, że mama nigdy nie była tak naprawdę szczęśliwa. Serce ścisnęło mi się z żalu. Taty nie było. Nie był obecny w naszym życiu, chociaż w papierach figurował jako jej mąż i mój ojciec. Babcia odeszła. Zostałyśmy tylko my dwie. Świadomość tego była nieprzyjemna jak lodowaty prysznic.
Jest jeszcze Anastazja… Pojedyncza myśl, która pojawiła się nie wiadomo skąd i po co.
– Czy babcia… Czy ona zostanie pochowana razem z Anastazją? – zapytałam, wpatrując się w zaciśnięte na kierownicy dłonie mamy.
W odpowiedzi kiwnęła głową, a potem skręciła w szutrową, wysadzaną topolami drogę, prowadzącą do naszego domu. Słońce zaszło i zanosiło się na deszcz. Pierwsze krople uderzyły o maskę, kiedy podjeżdżałyśmy pod bramę. Na ganku stał wiklinowy fotel babci, a na nim leżały wydziergany na drutach szal i otwarta książka. Pewnie któraś z klasycznych powieści, które babcia uwielbiała. Fotel, książka i szal zdawały się na nią czekać, jakby tylko na chwilę gdzieś poszła…
Gwałtowny powiew wiatru zatrzasnął książkę i strącił na drewniane deski ganku.
Wbiegłyśmy do domu, zostawiając za sobą ścianę ulewnego deszczu. Zsunęłam sweter z ramion i zamarłam. Przez chwilę wydawało mi się, że słyszę dobrze znaną melodię. W głębi domu zaskrzypiały deski. W charakterystyczny sposób; dokładnie tak jak wtedy, kiedy babcia wychodziła ze swojej sypialni. Wstrząsnął mną dreszcz.
– Wszystko dobrze, Stefciu? – mama wzięła ode mnie sweter i powiesiła go na oparciu kuchennego krzesła.
– Nie wiem, dziwnie się czuję…
– To szok – zawyrokowała, a potem z cichym zgrzytnięciem postawiła czajnik na gazie. – Sama nie mogę jeszcze uwierzyć, że już jej nie ma.
– Pójdę się rozpakować – dźwignęłam walizkę z podłogi.
Zastanawiałam się, skąd mój pamiętnik wziął się na blacie
Było mi bardzo zimno, kiedy wchodziłam po schodach na górę, do swojego dawnego pokoju. Jakby ktoś wyłączył ogrzewanie w całym domu. Pchnęłam drzwi i wkroczyłam do wnętrza, w którym czas się zatrzymał. Lekko pożółkła tapeta w kwiatki i narzuta na łóżko z tym samym kwiecistym motywem. Wesołe różowe zasłonki zwykle tłumiły wpadające do wnętrza promienie słońca, lecz w takie deszczowe popołudnie wyglądały smutno i żałośnie.
Postawiłam walizkę na podłodze i podeszłam do stojącego pod oknem sekretarzyka. Na blacie leżał mój pamiętnik. Prosiłam o wpis wszystkie koleżanki, więc niewielka książeczka z brokatowym sercem na okładce pękała w szwach od pokolorowanych kartek, zawierających zabawne wierszyki i rymowanki.
Skąd to się tu wzięło? – zastanawiałam się, wsuwając palce pomiędzy kartki. Otworzyłam pamiętnik na losowej stronie i gdyby nie stojące tuż obok krzesło, osunęłabym się na podłogę. Serce łomotało mi w piersi, kiedy wodziłam wzrokiem po literach.
– Będę zawsze przy tobie. Anastazja – odczytałam na głos.
Była moją starszą siostrą. Zmarła, gdy miałam rok
W tym samym momencie usłyszałam dźwięki pianina. To nie była melodia, którą grywała kiedyś mama, tylko jedna z kompozycji, jakich sama nauczyłam się grać na pianinie. Zasłuchałam się na chwilę, lecz po kilku sekundach otrząsnęłam się z letargu. Raz jeszcze zerknęłam na kartkę pamiętnika. Staranne pismo, okrągłe litery, każda napisana innym kolorem długopisu. Obok naklejka – siedzący na świerkowej gałązce czarny ptaszek. Kos z błyszczącymi piórkami i oczkami jak czarne paciorki. Zalała mnie kolejna fala wspomnień…
Jako mała dziewczynka stawałam na palcach i próbowałam wdrapać się na parapet okna w moim pokoju, by poobserwować ciekawskiego ptaszka, drepczącego tam i z powrotem po kołyszącej się za oknem świerkowej gałęzi. Kos przysiadał niekiedy na parapecie albo budził mnie stukaniem w szybę. Z czasem przestałam zauważać jego obecność. Stał się częścią mojej codzienności, jak te poranne etiudy, skrzypiące schody i zamyślone twarze mamy oraz babci, które widziałam każdego dnia. Dotknęłam brzegów naklejki. Podważyłam ją paznokciem. Lepki papier przykleił mi się do palca…
Sęk w tym, że Anastazja nie mogła wpisać się do mojego pamiętnika z pachnącymi kartkami. Zmarła, kiedy miałam rok. Była moją starszą o dziesięć lat siostrą. Osobą, o której niewiele się w naszym domu mówiło. Raz w roku szłyśmy pieszo na cmentarz, oddalony o jakieś trzy kilometry. Obejmowałam ramionami naręcze kwiatów, świeżo ściętych w ogrodzie. Tuż obok szły mama i babcia. W ciszy. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że ja też powinnam milczeć. Za to dookoła szumiał las, ćwierkały ptaki. Jeśli wytężałabym słuch, to wychwyciłabym plusk płynącej za lasem rzeki. Najbardziej pragnęłam jednak usłyszeć kojący głos mamy. Na próżno prosiłam ją w myślach, by się odezwała. Jako milczący kondukt docierałyśmy na miejsce.
– Ależ tego naleciało – mówiła babcia, strzepując z chropowatej powierzchni nagrobka zeschnięte liście.
– Mhm – odmrukiwała mama, zabierając ode mnie kwiaty i z pietyzmem układając je w marmurowym wazonie.
– Anastazja się ucieszy – babcia kładła mi dłoń na ramieniu, co pewnie miało mi dodać otuchy.
Nie dodawało. Nie tęskniłam za siostrą, bo jej nie znałam. Nie miałam z nią ani jednego wspomnienia, więc nie bolał mnie jej brak. Bolało mnie za to cierpienie mamy i babci. One nigdy nie pogodziły się z jej śmiercią. To właśnie niespodziewane odejście Anastazji wniosło do naszego domu smutek, ciszę i chłód, które do dziś go nie opuściły.
Zamknęłam pamiętnik i wsunęłam do szuflady, którą zatrzasnęłam.
– Boże, mamo… – mruknęłam, wychodząc na korytarz.
Przecież ja nie umiem grać
Po domu niosła się muzyka. Chciałam odpocząć w ciszy, poukładać myśli. Tymczasem pianino wciąż grało i grało. Zbiegłam ze schodów i szybkim krokiem skierowałam się do salonu. Pokrywa instrumentu była zamknięta. Podeszłam bliżej i zobaczyłam, że leżą na niej gazeta oraz etui od okularów. Zorientowałam się wtedy, że w domu znów zapanowała cisza. Cisza tak dojmująca, że aż dzwoniła w uszach.
Ruszyłam do kuchni – tam również nie zastałam mamy. Wyłączałam gaz pod gwiżdżącym czajnikiem. Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch na ganku, więc bez namysłu wypadłam na korytarz, a potem pociągnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi wejściowe. Deszcz przestał padać. Na horyzoncie, jak namalowana akwarelami, widniała tęcza.
– Mamo, słyszałaś to? – zapytałam.
– Jeszcze rano leżała na jej toaletce – powiedziała powoli, podnosząc na mnie wzrok i przyciskając do piersi książkę babci. Oczy miała podkrążone. W kącikach błyszczały łzy.
– To ty grałaś na pianinie, prawda? – podjęłam znów.
Mama zmarszczyła brwi. Wciąż kurczowo zaciskała palce na obwolucie książki, ale odparła spokojnym tonem, jakby to było oczywiste.
– Kochanie, przecież ja nie umiem grać. Tylko wy to potraficie, ty i Anastazja.
– Mamo, przestań… – poprosiłam błagalnie, uświadamiając sobie jednocześnie, że nigdy nie widziałam mamy przy pianinie. Ten widok podsuwała mi jedynie wyobraźnia.
– Kiedy to prawda. Grasz tak samo pięknie jak ona. Jesteś do niej taka podobna, tak bardzo, że czasem… czasem…
– Co? – naciskałam. Chciałam, żeby w końcu zaczęła mówić. Cokolwiek. Niech ten dom wreszcie wypełni się słowami, a nie tą cholerną muzyką!
– Czasem się zastanawiam, czy nie ma w tobie cząstki jej duszy – wydusiła z siebie i spuściła wzrok, po czym szybko skryła się do domu.
Ruszyłam za nią.
– Mamo, to niemożliwe. Powiedz, że to ty grałaś – zażądałam. Chciałam, żeby się roześmiała i powiedziała, że żartowała. Choć to zupełnie nie było w stylu mamy.
– Nie – pokręciła głową.
– Ale…
– Nie – przerwała mi. – Naprawdę nie. Musisz zrozumieć, że one wciąż tu są, że będą tu już zawsze – mama odłożyła książkę na regał. – Ich życie się nie skończyło, nie tak całkiem.
– I ty w to wierzysz?
– Ja to wiem.
– Dlaczego nigdy o niej nie mówiłaś? – drążyłam.
Mama nie chciała o tym mówić, bo było to dla niej zbyt bolesne
Śmierć babci wyzwoliła we mnie nieznane dotąd emocje. Nie wiedziałam, czy to smutek czy złość, żal czy ekscytacja z powodu tego, że może wreszcie poznam prawdę na temat mojej siostry.
– Bo to za bardzo bolało! – mama podniosła głos. Wargi jej drżały, a po policzkach spłynęły powstrzymywane łzy. – Poza tym nie musiałam o niej myśleć ani mówić, nie w sposób, jakby jej nie było, bo ona wciąż…
W tym momencie z hukiem zatrzasnęły się drzwi, które zostawiłyśmy otwarte. Spojrzałyśmy na siebie.
– …tu jest – dokończyła mama, a potem, jak gdyby nic wielkiego się nie wydarzyło, wyjęła z kieszeni chusteczkę, wydmuchała nos i kontynuowała: – Babcia też tu zostanie na zawsze, trzeba to zaakceptować.
Trzeba?
W jednej chwili oblałam się potem, tak że koszulka lepiła mi się do pleców. Nogi miałam jak z waty, kiedy przemierzałam pokój, by usiąść w fotelu.
– Tata nie potrafił, dlatego po śmierci Anastazji zaczął stąd uciekać – wyznała mama.
Odwróciła się w moją stronę i zapatrzyła gdzieś w dal, oparta plecami o rzędy regałów, pełnych babcinych książek.
– Boże, przecież tak… tak nie można – wyjąkałam.
– Nic nie rozumiesz… – westchnęła.
– Rozumiem aż za dobrze – fuknęłam.
– Wychowałam się w tej atmosferze! Mamo, babcia i Anastazja to część naszej historii, tego domu… – wstałam z niemałym trudem. – Są w tych książkach – wskazałam na biblioteczkę, zgromadzoną przez babcię, z zawodu polonistkę. – Są w deskach podłogi, w ścianach, meblach, w dźwiękach fortepianu i między gałęziami świerku, gdy wieje wiatr. Są w tobie i we mnie! – wyrzucałam z siebie.
Przyciągnęłam ją do siebie i przytuliłam. Była taka krucha
Mama ukryła twarz w dłoniach. A gdy podniosła głowę, spojrzała na mnie tak, jak gdyby widziała mnie po raz pierwszy w życiu. Jak gdyby nie tylko patrzyła, ale w końcu mnie dostrzegła. Mnie. Swoją córkę. Żywą, nie martwą.
– Mamo, masz rację, one tutaj będą, ale nie możemy im towarzyszyć, musimy żyć, iść dalej, rozumiesz? – Podeszłam do niej i schwyciłam ją za ramiona.
Była taka krucha. Bez namysłu przyciągnęłam ją do siebie i mocno przytuliłam. Niemal czułam, jak bije jej serce. Opierając się wciąż o regał, musiała zrzucić jedną z książek, która z głuchym plaskiem spadła na dywan.
– „Alicja po drugiej stronie lustra” – odczytałam tytuł powieści Lewisa Carrolla, którą babcia czytała mi w dzieciństwie. W mojej głowie od razu rozbrzmiał jej ciepły głos i pojawiło się wspomnienie, jak sadzała mnie sobie na kolanach i zabierała w podróż do tajemniczych światów. Nie tym razem…
– Już jestem! – trzasnęły drzwi.
W progu salonu stanął tata. Odłożył trzymaną w ręce teczkę na podłogę i patrzył na nas szeroko otwartymi oczami. Na jego twarzy malował się smutek, lecz pod nim dostrzegłam też cień nadziei. Pomyślałam, że jeszcze wszystko możemy ułożyć, być prawdziwą rodziną. Świat żywych i umarłych przenikają się ze sobą. Zmarli nie odchodzą tak do końca. Życie trwa, lecz w innej formie. Zrozumiałam to tamtego dnia, kiedy wróciłam do domu na pogrzeb babci. Zrozumiałam też, że zmarli pragną, byśmy żyli dalej, dopóki jest na to czas…