Reklama

Na zdjęciach ze ślubu mama jest cała zapłakana. Tata jest blady, jakby stał przed plutonem egzekucyjnym, a nie przed ołtarzem. Po ślubie zamieszkali u rodziców ojca w rodzinnej willi. Tam też spędziłem pierwsze trzy miesiące życia. Drudzy dziadkowie mieszkali kilka przecznic dalej. Rodzice szybko odkryli, że ich życie wcale się nie skończyło. Mama przekonała wszystkich, że bardzo jej zależy na skończeniu studiów. Jej mama, babcia Tola, nie pracowała i zadeklarowała, że się mną zaopiekuje.

Reklama

I tak zamieszkałem z babcią Tolą i dziadkiem Heniem. Rodzice mieszkali u drugich dziadków Marysi i Marka. Oficjalnie studiowali, a tak naprawdę bawili się tak samo jak wcześniej. Widywałem ich zazwyczaj tylko na niedzielnych obiadach. Kiedy szedłem pierwszy raz do szkoły, była ze mną babcia Tola. Mama ciągle studiowała, chyba jeszcze nie udało jej się skończyć trzeciego roku. Tata poradził sobie lepiej, był już magistrem prawa i rozpoczął właśnie pracę w kancelarii swojego ojca. Coraz częściej zdarzało się, że mama nocowała u rodziców. Spała wtedy na polówce w kuchni, ponieważ jej pokój zająłem ja. Przychodziła późnym wieczorem, czuć było od niej alkohol i papierosy.

– Znowu cię pokłóciłaś z Krzyśkiem? – babcia kiwała głową z dezaprobatą i wyciągała z szafy koc i poduszkę. Czasem podsłuchiwałem ich rozmowy. – Olga, tak dłużej nie może być. Chłopak potrzebuje rodziców. Nie dziadków. Dogadajcie się, wynajmijcie mieszkanie, zacznijcie w końcu żyć jak rodzina! – perorowała babcia.

– Mamcia, jestem zmęczona, muszę iść spać. Jutro porozmawiamy – przerywała jej mama i ostentacyjnie gasiła światło w kuchni.

Rano, gdy ja i dziadkowie wstawaliśmy, mama przenosiła się do mojego łóżka. Już wtedy przestała nawet udawać, że studiuje. Całe dnie albo snuła się po domu, albo przesiadywała w kawiarni na rogu. Wieczorem balowała, z ojcem albo coraz częściej sama. Po mojej pierwszej komunii na dobre zamieszkała z nami. W dużym pokoju dziadek postawił tapczan i odgrodził go szafą. Na niedzielne obiady do rodziców taty zacząłem chodzić wtedy sam. To były jedyne chwile, kiedy widywałem ojca.

– Co tam w szkole? – pytał, ale nawet nie słuchał odpowiedzi.

Kiedy wychodziłem, wciskał mi banknot

– Tylko nie mów dziadkom – mrugał do mnie porozumiewawczo.

Pieniądze wrzucałem do skarbonki. Po pół roku uzbierałem tyle, że mogłem sobie kupić bardzo fajny rower.

– A skąd ty masz tyle pieniędzy? – zapytał zdziwiony dziadek Heniek, gdy wysypałem przed nim zawartość mojej świnki. Musiałem powiedzieć prawdę.

– Jasne. Myśli, że pieniądze chłopakowi ojca zastąpią – westchnęła babcia i wycofała się do kuchni.

Kilka tygodni później po raz pierwszy usłyszałem słowo rozwód.

– To pomysł Krzyśka, ale chyba tak będzie najlepiej – mama stała w oknie kuchni z papierosem i rozmawiała z babcią. W swoim pokoju dokładnie słyszałem każde słowo tej rozmowy.

– A co z Maciusiem?

– Zostanie ze mną… To znaczy z wami – dodała mama, widząc minę babci. – No do czasu, aż znajdę pracę i mieszkanie oczywiście – zapewniła.

Babcia pokiwała głową i westchnęła.

– Tak, tak, na pewno – mruknęła.

Do dzisiaj zastanawiam się, po co tak naprawdę moi rodzice i ich prawnicy walczyli w czasie rozwodu o mnie na śmierć i życie? Skoro potem się okazało, że żadne z nich nie ma ochoty się mną zajmować. Sąd ostatecznie przyznał prawo opieki nade mną mamie. Chyba dlatego, że taki był zwyczaj. Mama nie miała pracy, dochodów ani mieszkania. Gdyby sędzia zapytał, jakie mam oceny z polskiego albo jak się nazywa mój pediatra – dowiedziałby się, że mama nie ma o tym pojęcia. Choć oczywiście tata miał jeszcze mniejsze.

Na początku ten rozwód w moim życiu zmienił niewiele

Dalej mieszkałem z dziadkami. Przyznane przez sąd tacie weekendy ciągle ograniczały się do obiadów u jego rodziców. W wakacje miałem pojechać z nim na dwa tygodnie na Mazury do domu znajomych dziadka. Tata wytrzymał ze mną trzy dni. Kiedy dowiedział się, że jego kumple są na Helu, zostawił mnie z zupełnie obcymi ludźmi i zniknął.

W kolejne wakacje już nawet nie próbował ze mną nigdzie jechać. Wysyłał mnie na obóz lub kolonie i miał syna z głowy. Rok po rozwodzie z tatą mama wyprowadziła się do Edmunda. Obiecywała, że jak tylko się zadomowi, zabierze mnie ze sobą. Jednak zanim do tego doszło, wróciła do dziadków. Do końca mojej podstawówki wyprowadzała się jeszcze kilka razy. I zawsze wracała. Nie miałem pojęcia, z czego się utrzymywała. Ciągle opowiadała, że szuka pracy, ale ile razy wracałem ze szkoły, widziałem ją w knajpie na rogu z kieliszkiem koniaku. Kieszonkowe dawali mi dziadkowie.

Byłem w szóstej klasie, gdy zmarł dziadek Henryk. Na pogrzeb mama przyszła prosto z imprezy. W futrze i podartych rajstopach, wyraźnie była pod wpływem. Byłem już na tyle duży, że widziałem, jak bardzo rani babcię. Ale jedyne, co mogłem zrobić, to podejść do niej i się przytulić. Wtedy po raz pierwszy zacząłem się martwić, co będzie ze mną, gdy umrze babcia Tola. To, czego się tak bałem, stało się, gdy poszedłem do liceum. Babcia nie chorowała. Po prostu któregoś dnia przewróciła się w przedpokoju. Wylew. Zmarła tego samego dnia wieczorem w szpitalu. Mama pojawiła się w domu dopiero następnego dnia. Puściły mi nerwy. Krzyczałem na nią przez pół godziny.

– To rzeczywiście bardzo smutne. Musimy szybko zorganizować pogrzeb, ponieważ za tydzień wyjeżdżam do Paryża. Może nawet na stałe. Jak tylko się tam urządzę, przyjedziesz do mnie – oświadczyła, gdy w końcu zamilkłem.

Choć mamie trudno było mnie wtedy już czymkolwiek zdziwić, opadła mi szczęka. W zorganizowaniu pogrzebu pomogła mi sąsiadka. A trzy dni później mama wystawiła mieszkanie na sprzedaż. – No co ci po tym mieszkaniu, zamieszkasz teraz z ojcem, a potem zabiorę cię do Paryża. A pieniądze mi się przydadzą. Przed wyjazdem mamy poznałem jej narzeczonego Jana. Był od niej o dwadzieścia lat starszy, porządnie ubrany, uczesany, zupełnie inaczej niż poprzedni faceci mamy. Pomyślałem, że może tym razem naprawdę będzie inaczej? Mama się ustatkuje i będę mógł zamieszkać z nią?

Jan mieszkał w Paryżu już kilkanaście lat. Miał tam firmę i mieszkanie. Nie wiem, gdzie poznał mamę. I dlaczego uznał, że się nadaje na jego żonę. Ale miałem nadzieję, że mama wreszcie będzie szczęśliwa. Po jej wyjeździe zamieszkałem u drugich dziadków. Babcia nie była z tego zbyt zadowolona. Przez pierwszy tydzień próbowała nawet gotować mi obiady, ale szybko się poddała. Żywiłem się w barze mlecznym. Nie wolno mi było słuchać muzyki ani zapraszać kolegów. Tata mieszkał już wtedy sam, w kawalerce na Nowym Mieście. Nie widywałem go częściej niż dotychczas.

W wakacje mama zaprosiła mnie do siebie

Po raz pierwszy w życiu wyjechałem na Zachód. Wszystko mi się podobało. Dogadywałem się z Janem, nawet z mamą zacząłem łapać kontakt.

– Może z nami zamieszkasz? Po francusku już trochę mówisz, nauczysz się w pół roku. We Francji są specjalne klasy dla cudzoziemców – zaproponowali.

Ucieszyłem się. Przez ostatnie dwa miesiące po raz pierwszy miałem namiastkę prawdziwej rodziny. Niestety. Nie zgodził się tata. Jego zgoda była potrzebna na przedłużenie wizy.

– Ty możesz mieszkać, gdzie chcesz, ale nie pozwolę ci zabrać mego syna – nawrzeszczał na mamę przez telefon.

Wróciłem do Polski. Ale tata nie był zainteresowany mną ani odrobinę bardziej niż wcześniej. Wręcz przeciwnie. Okazało się, że lada chwila będzie się ponownie żenił.

– Joanna jest w ciąży, dlatego po ślubie zamieszkamy z dziadkami. Tam jest ogród, będzie łatwiej z dzieckiem – oświadczył mi tata. – A ty wyprowadzisz się do mojej kawalerki. Super, prawda? Każdy chłopak w twoim wieku marzyłby o własnej chacie.

Jasne, wtedy ten pomysł bardzo mi się spodobał. Ale kiedy dziś o tym myślę, to nie mogę zrozumieć, jak można wpaść na pomysł, żeby szesnastoletni chłopak zamieszkał sam? Na imprezach u mnie bywało pół szkoły. Czasem nawet nie wiedziałem, kim są ludzie śpiący na podłodze w kuchni. Nie zdałem do trzeciej klasy. W końcu w szkole przestałem w ogóle bywać. Tata zainteresował się mną dopiero, gdy wyleciałem z liceum. Urządził mi awanturę.

– Dlaczego ja muszę ciągle się tobą zajmować? Mam dość obowiązków przy bliźniakach. Każdy chłopak na twoim miejscu byłby szczęśliwy i starał się jak najlepiej, a ty wszystko zawaliłeś. I co ja mam teraz z tobą zrobić?

Żeby pozbyć się kłopotu, załatwił mi pracę w warsztacie samochodowym. Sprzątałem zakład, myłem auta, latałem na posyłki. Gdy tylko skończyłem osiemnaście lat, poleciałem do Paryża do mamy. W rok nauczyłem się języka. Najpierw pracowałem w recepcji w hotelu. Potem Jan polecił mnie znajomemu, który prowadził małą drukarnię. Dwa lata później zostałem szefem zmiany i zamieszkałem z Michelle. Nie wiem, co robiłbym dziś gdybym w lipcu 1989 r. nie spotkał Pawła, z którym chodziłem na kurs francuskiego. Przy drugiej butelce wina zaczęliśmy snuć plany powrotu do Polski.

– Tam teraz są możliwości, łatwo się dorobić – przekonywał Paweł. – Wszyscy rozkręcają biznesy. Wracajmy, bo potem będzie za późno!

Dałem się przekonać. Michelle tylko wzruszyła ramionami. Jedyne, co miała mi do powiedzenia, to żebym tylko nie zabrał do Polski jej płyt. Mama już po trzech koniakach, tylko pokiwała głową. Tak naprawdę moją decyzją przejął się tylko Jan. I postanowił mi pomóc.

– Mam mieszkanie na Mokotowie, po rodzicach. Teraz je wynajmuję, ale tylko dlatego, żeby nie stało puste. Jak chcesz, możesz tam zamieszkać – zaproponował. – Jak już się rozejrzycie i zdecydujecie, co chcecie robić, dam ci pożyczkę na rozkręcenie biznesu. Jedź do tej Polski.

Nie wiem jak, ale nam się udało

Nasz punkt poligraficzny z czasem przekształcił się w niedużą agencję produkującą gadżety reklamowe. Po dwóch latach oddałem Janowi pożyczkę. Firma funkcjonuje do dziś, mamy z Pawłem kilku pracowników i radzimy sobie całkiem nieźle. Rok po powrocie do kraju na imprezie poznałem Dankę. Zakochałem się po uszy po raz pierwszy w życiu. Po kilku miesiącach zaproponowałem, żebyśmy razem zamieszkali. Spojrzała na mnie, jakbym się z choinki urwał?

– Zamieszkali? Ale gdzie? W tej twojej melinie? – parsknęła.

Rozejrzałem się po mieszkaniu Jana. Danka miała trochę racji. Mieszkanie nie było remontowane od lat sześćdziesiątych. Farba odłaziła ze ścian, meble były rozklekotane, a łazienka zapuszczona. Wcześniej w ogóle na to nie zwracałem uwagi.

– No jak mi pomożesz, to możemy tu zrobić jakiś remont – wydusiłem z siebie.

Pół roku później mieszkanie wyglądało jak nowe. Kupiliśmy trochę mebli i w końcu Danka powiedziała: okey. Ja całe dnie spędzałem w firmie. Danka też dużo pracowała. Oboje nie bardzo mieliśmy czas bawić się w dom. Na niedzielne obiady chodziliśmy do rodziców Danki. Przy stole gromadziło się prawie dziesięć osób. Śmiali się, żartowali. Podobało mi się, ale nie umiałem się włączyć. Siedziałem cicho w kącie i czekałem, aż będzie już można iść do domu. Ojca, macochę i przyrodnie rodzeństwo widywałem tylko w święta. A i tak niechętnie. Ciężko mi było patrzeć, jak tata zajmuje się bliźniakami. Rozmawia z nimi, bawi się. Okazało się, że jednak potrafi.

Udawałem twardziela i nigdy się nie przyznałem nawet przed Danką, jak bardzo mnie to boli. Kiedy próbowała mnie namówić, żebym widywał przyrodnich braci częściej, wykręcałem się, tłumacząc, że są hałaśliwi i mnie męczą. Danka wtedy niewiele jeszcze wiedziała o moim dzieciństwie. Nie rozumiała. Opowiedziałem jej o nim, kiedy pewnego dnia zaczęła wspominać o dziecku.

– Ja się nie nadaję na ojca – powiedziałem jej wprost. – I do zakładania rodziny… Ja nie mam pojęcia, jak to jest.

Słuchając o moim dzieciństwie, Danka się popłakała. Ale nie dała za wygraną. Przekonywała, że wszystkiego się nauczę, że to przyjdzie naturalnie. Przetrwaliśmy, ale wiem, że wiele razy zawiodłem i Dankę, i Oskara, naszego syna. Kiedy się rodził, byłem w pracy. Nawet wsiadłem w samochód i podjechałem pod szpital, ale spanikowałem i uciekłem. Zobaczyłem go następnego dnia. Było piękny. I był mój. Przeraziłem się. Zrozumiałem, że od teraz jestem odpowiedzialny nie tylko za siebie i że ten mały szkrab mnie potrzebuje. I muszę zrobić wszystko, żeby nie spieprzyć mu życia!

Przez pierwszy rok jakoś sobie radziłem. Oskar nie był wymagającym dzieckiem. Umiał sam się bawić w swoim łóżeczku. Gdy z nim zostawałem, wystarczyło, że go przewinąłem i nakarmiłem i mogłem zajmować się swoimi sprawami. Ale potem nie było już tak różowo.

– Maciek, z dzieckiem się trzeba bawić – strofowała mnie Danka.

Siadałem więc na podłodze i zaczynałem budować wieżę z klocków. Oskar próbował pomagać, ale go odganiałem.

– Poczekaj, tatuś zaraz skończy, zobaczysz, jaka będzie wysoka.

Zabawa kończyła się płaczem Oskara i moimi nerwami. Danka naprawdę była cierpliwa. Siadała koło nas i pokazywała mi, co powinienem robić. Długo walczyła ze mną w sprawie wspólnych kolacji. Ja wracałem z pracy, biegłem do kuchni, nakładałem sobie czegoś z garnka i siadałem na kanapie.

– Zaczekaj, zaraz nakryję do stołu, wszyscy usiądziemy – pouczała mnie Danka. Nie rozumiałem, o co jej chodzi. – Ale ja jestem głodny! Co to za różnica?

Zrozumiałem, o co była ta wojna, dopiero gdy Oskar poszedł do szkoły. Co wieczór siadaliśmy przy stole i słuchaliśmy jego relacji. Dzięki temu znałem jego nauczycieli i kolegów. Gdy dziś się nad tym zastanawiam, Danka naprawdę była święta. Bo pożytku ze mnie w prowadzeniu domu i wychowywaniu syna, pomimo że się starałem, nie miała zbyt wielkiego. To ona biegała po lekarzach, chodziła na wywiadówki, kupowała ubrania i prezenty. Ja nawet nie sprawdzałem się, gdy przychodziło do sportu! Umiałem jeździć rowerem, kajakiem, we Francji próbowałem narciarstwa, ale o żadnych grach zespołowych nie miałem pojęcia.

– Tata, pokopiemy (porzucamy, poodbijamy)? – na wakacjach prosił mój syn. Po kwadransie grzecznie dziękował i mówił, że już wystarczy. Chwilę później widziałem, jak szaleje z piłką z rówieśnikami.

Kiedyś chciałem porozmawiać z ojcem

Zapytać, czy wie, co mi zrobił. Zbył mnie obcesowo. Drugi raz w rozmowie z nim do tematu nie wróciłem. Im starszy był Oskar, tym lepszy łapałem z nim kontakt. Pamiętam, że jak był w trzeciej klasie liceum, kiedyś przysiadł się do mnie na kanapie. Z lodówki przyniósł dwie butelki piwa.

– Tatek, opowiedz mi o swoim dzieciństwie. Nigdy o tym nie mówisz – poprosił.

Długo nie wiedziałem, jak z tej sytuacji wybrnąć. Mam mu powiedzieć, że i jego babcia i dziadek byli beznadziejnymi rodzicami i pałętałem się między domem jednych i drugich dziadków? Czy coś nazmyślać o wspólnych wycieczkach i spacerach?

– Dobra, tato, to nie tak, że nic nie wiem. Domyślam się, że było słabo. Inaczej byłyby jakieś zdjęcia, które dawno byś mi pokazał. I znałbym na pewno mnóstwo anegdotek i opowieści z tamtego czasu. Ale zastanawiam się, czy było aż tak źle?

Tego wieczora porozmawialiśmy szczerze

Po raz pierwszy. Przeprosiłem syna, że też nie byłem wspaniałym ojcem. Oskar opowiedział mi, że w podstawówce kłamał na mój temat kolegom. Opowiadał im, że jego tata podróżuje po świecie albo pracuje jako szpieg. Dlatego nie ma dla niego czasu. Zrobiło mi się bardzo głupio.

– Tatku, nie martw się. Ja to rozumiem. Zresztą coś musiałeś zrobić dobrze, skoro jednak nie wyrosłem na kompletne dno – Oskar zaśmiał się i klepnął mnie w plecy. Dokończyliśmy nasze piwo w milczeniu.

Dlaczego przypomniała mi się ta rozmowa sprzed lat? Bo wczoraj Oskar i jego dziewczyna Blanka zakomunikowali nam, że zostaniemy dziadkami.

– Dużo rozmawialiśmy o dzieciach i wprawdzie w planach miały się pojawić trochę później, ale wyszło inaczej. I bardzo się z tego cieszymy – oświadczyli zgodnie.

Danka się popłakała, a ja wziąłem Oskara na bok i powiedziałem:

– Zobaczysz, dziadkiem będę wybornym. A ty na pewno dasz radę. Jestem pewien, że twoje dziecko nie będzie musiało w szkole kłamać. Gratulacje!

Reklama

Oskar, choć dawno tego nie robił, przytulił się do mnie. Po sekundzie do jego pleców przylgnęła Blanka, a do moich Danka. Byliśmy prawdziwą rodziną.

Reklama
Reklama
Reklama