Reklama

Przez wiele lat żyłam tylko z ojcem. Matka odeszła, kiedy byłam dzieckiem, więc nasz dom był miejscem pustym, bardziej przypominającym szpital niż ciepłe rodzinne gniazdo. Wszystko zawsze było perfekcyjnie czyste, uporządkowane, jedzenie podawane punktualnie. Nasze rozmowy były krótkie, bez czułości, ograniczone do suchych faktów: co na obiad, jak mi poszedł sprawdzian, czy zrobiłam zadanie domowe. Ojciec dbał o to, żebym miała wszystko, czego potrzebowałam, ale nie czułam, żeby darzył mnie miłością.

Reklama

Zrobił to bez mojej wiedzy

Tego dnia, gdy wpatrywałam się w ekran komputera, nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Wiadomość od organizatorów konkursu poezji była ostatnią rzeczą, której się spodziewałam. „Dziękujemy za zgłoszenie. Pani zestaw wierszy został zarejestrowany. O wynikach poinformujemy…”. Początkowo myślałam, że to spam – niepotrzebna reklama, która trafiła do mojej skrzynki. Ale gdy przeczytałam tytuły wierszy, coś we mnie zamarło. Te wiersze należały do mnie.

– Jarek? Co cię podkusiło, żeby wysłać moje wiersze na konkurs bez pytania? – warknęłam do telefonu, dzwoniąc do mojego męża. – O czym ty myślałeś? Tak się przecież nie robi!

– Spokojnie, kochanie – uspokajał mnie Jarek. – Przecież gadaliśmy o tym. Pokazałem ci ogłoszenie o konkursie, pamiętasz? Powiedziałaś wtedy, że kiedyś może coś wyślesz. Więc to zrobiłem za ciebie, bo wiedziałem, że sama nigdy byś się nie odważyła.

Pamiętałam ten dzień. Wtedy spieszyłam się do pracy, Jarek wspomniał o konkursie, a ja rzuciłam coś na odczepnego. Byłam zestresowana, myślami byłam już w autobusie, który musiałam złapać. Owszem, pisałam wiersze, ale nigdy nie pomyślałabym, że warto je komukolwiek pokazać, poza Jarkiem. Miałam wrażenie, że poezja, którą tworzę, to bardziej zapis moich myśli, nie coś, co zasługuje na ocenę innych. Dlatego byłam zła, że Jarek zdecydował się wysłać je na konkurs.

– Wybrałem trzy wiersze, które najbardziej pasowały do tematu konkursu – wyjaśniał Jarek. – Temat brzmiał „Być sobą wśród innych”. Myślę, że twoje utwory świetnie oddają to, o co im chodziło. Naprawdę, Iwona, czemu się denerwujesz?

Poczułam, jak serce bije mi szybciej. Wizja tego, że ktoś obcy będzie czytał moje wiersze, oceniał mnie – przerażała. A co, jeśli uznają je za totalną lipę, bełkot bez wartości? Co, jeśli będą się ze mnie śmiać?

– Moje wiersze to marna amatorszczyzna. Nie powinieneś był ich wysyłać – powiedziałam z goryczą. Jarek tylko westchnął, bo wiedział, że mam o sobie niskie mniemanie. Doskonale znał powody tego, jak postrzegam siebie.

Nikt we mnie nie wierzył

Mój ojciec, z którym dorastałam, był surowym człowiekiem. Nigdy nie okazywał mi żadnych uczuć. Owszem, dbał o mnie – miałam czyste ubrania, ciepły posiłek, dach nad głową. Ale nigdy nie usłyszałam od niego słów „kocham cię” albo „jestem z ciebie dumny”. Wręcz przeciwnie, kiedy przynosiłam do domu dobre oceny, on zawsze pytał: „A Marlena znowu miała piątkę, prawda? Czemu ty dostałaś tylko cztery z plusem?”.

Niezależnie od tego, ile starań wkładałam w to, by go zadowolić, nigdy nie usłyszałam pochwały. Pamiętam, jak w szkole grałam w „Śnie nocy letniej”. Dostałam rolę Hermii i cała byłam z tego dumna. Mieliśmy świetną polonistkę, która naprawdę wierzyła w mój talent aktorski. Gdy spektakl dobiegł końca, pobiegłam do ojca z nadzieją, że wreszcie usłyszę coś pozytywnego. Ale on tylko powiedział: „Dwa razy zająknęłaś się podczas kwestii. Helenka, ta druga dziewczyna, była dużo lepsza”.

Zawsze stawiał przede mną nierealistyczne oczekiwania, a ja nie byłam w stanie ich spełnić. Atmosfera w naszym domu przypominała szpital – wszystko było sterylne, uporządkowane, ale bez życia, bez emocji. Nie mogłam zdobyć jego aprobaty, a to niszczyło mnie od środka.

Jarek dobrze o tym wiedział. Poznałam go kilka lat temu i to on pokazał mi, że jestem wartościowa. Zawsze mówił, że jestem piękna, inteligentna, że moje wiersze mają głębię. Był pierwszym człowiekiem, który we mnie uwierzył, a ja zaczęłam wierzyć, że może naprawdę mam w sobie coś, co warto pokazać światu. Mimo to, gdy wysłał moje wiersze na konkurs bez mojej zgody, poczułam się zdradzona.

Ktoś uznał, że jestem w tym dobra

Kilka tygodni później, gdy przyszedł e-mail z wynikami, byłam w szoku.

– Jarek, chodź tu szybko! – krzyknęłam do niego, przeglądając wiadomość. – Wygrałam!

– Wiedziałem, że tak będzie! – niemal podskoczył z radości. – Opublikują twoje wiersze w specjalnym zbiorze! Mówiłem ci, że jury doceni twój talent!

Nie mogłam w to uwierzyć. Wygrałam konkurs. Zaproszono mnie na uroczystą galę, gdzie miałam recytować swoje wiersze. Czułam, że to sen. Jednak im bliżej było do gali, tym bardziej narastał we mnie stres. Musiałam kupić elegancką sukienkę, umówić się do fryzjera, przygotować się mentalnie do wystąpienia przed publicznością. Bałam się, że wszystko pójdzie nie tak.

Powinnaś powiedzieć o tym ojcu – zasugerował Jarek, gdy wieczorem siedzieliśmy przy kolacji.

Zakręciło mi się w głowie na samą myśl o tym. Powiedzieć ojcu, że wygrałam konkurs poezji? Po co? Przecież on znowu by znalazł jakiś sposób, by umniejszyć moje osiągnięcie. Stwierdziłby, że to nic wielkiego, że na pewno ktoś inny zasłużył bardziej.

– Nie potrzebuję jego aprobaty – powiedziałam w końcu. – Nigdy nie umiał cieszyć się z moich osiągnięć, więc i tym razem nie chcę, żeby wiedział. Nie zepsuje mi tej chwili.

Nie potrzebowałam jego aprobaty

W dzień gali wszystko zaczęło się sypać. Sukienka, którą wybrałam, okazała się za ciasna. Fryzjerka zadzwoniła, że musi przesunąć wizytę, a Jarek oznajmił, że dotrze na galę prosto z pracy. Czułam, jak ogarnia mnie panika. Poza tym przerażała mnie myśl, że mam wystąpić na scenie i recytować swoje wiersze przed obcymi ludźmi.

Wtedy zadzwonił ojciec.

– Może wpadniecie dziś wieczorem do mnie i cioci Mani? – spytał, jakby nigdy nic. W zamyśleniu odpowiedziałam:

– Nie mogę, mam galę…

– Jaką galę? – dopytywał zaskoczony.

Westchnęłam.

– Wygrałam konkurs poezji. Zaprosili mnie na uroczystą galę. Ale nie musisz się przejmować, nie zależy mi na twojej opinii – dodałam szybko.

Rozłączyłam się, nie dając mu szansy odpowiedzieć. Nie chciałam, by znowu zepsuł mi radość. Kiedy gala się zaczęła, czułam się zagubiona. Jarka wciąż nie było, a ja samotnie przemierzałam hotelowe korytarze. W końcu, gdy przyszła moja kolej na scenie, głos drżał mi ze zdenerwowania. Udało mi się jednak dokończyć recytację i usłyszeć oklaski. Zeszłam ze sceny, a gdy szłam w stronę sali bankietowej, zobaczyłam znajomą sylwetkę pod filarem. To był mój ojciec.

– Tata? Co ty tu robisz? – zapytałam, zaskoczona.

– Jarek załatwił mi wejściówkę – odpowiedział, patrząc na mnie z czymś, co wyglądało na dumę. – Musiałem tu być. Chciałem ci powiedzieć, że twoje wiersze są niesamowite. Naprawdę masz talent.

Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Po raz pierwszy usłyszałam od ojca coś dobrego na swój temat. Gdy wychodziliśmy z hotelu, po raz pierwszy w życiu mnie przytulił. Stał tak chwilę, a potem zwrócił się do taksówkarza:

– Pamiętaj pan, że wiózł pan moją córkę, poetkę. Ona kiedyś zdobędzie wielką sławę.

Reklama

Iwona, 29 lat

Reklama
Reklama
Reklama