Reklama

Kazik przybiegł zdyszany z łąki z komórką w dłoni i wysapał, okropnie przejęty, że nasz Łukaszek dzwonił, i że wraca do nas na wieś. Zdziwiłam się:

Reklama

– Naprawdę?! A chwalił się, że tak dobrze mu się w tej Warszawie wiedzie.

Nasz syn skończył technikum mechaniczne i znalazł pracę w warsztacie samochodowym pod Warszawą. Kilka miesięcy później przyjechał do nas ładnym, kilkuletnim bmw.

– Ej, Łukasz, a skąd ty miałeś forsę na taki samochód? – spytał go ojciec.

– Odkupiłem okazyjnie od jednego bogatego klienta – wyjaśnił.

Zobacz także

Mamy czterech synów, ale wydawało nam się, że Łukasz jest najzdolniejszy i najbardziej zaradny. On jeden skończył szkołę średnią i zdobył dobry zawód. Byliśmy z niego tacy dumni! Pozostali trzej ledwie skończyli zawodówki, pomagają nam w gospodarstwie i pracują dorywczo na budowach. Gdy mają wolne, to stoją pod monopolowym, tracą czas na piwo i pogaduchy z pijaczkami. Łukasz to co innego. Jak był małym chłopakiem, to już ciągnęło go do śrubokrętów. Potrafił wymienić akumulator w aucie, dziurawe koło czy zrobić inne drobne naprawy.

– On sobie w życiu poradzi – chwalił go mój mąż, strasznie dumny z syna…

– A czemu ty, Łukaszku, chcesz na wieś wracać z miasta? – spytałam syna go, kiedy już zjechał do domu.

– Odłożyłem trochę kasy i chcę ją mądrze zainwestować – odparł. – No i chciałem was prosić, żebyście mi odpisali podwórko
z budynkami po dziadkach.

– Ale po co? To przecież na uboczu, przy polnej drodze, stara chałupa, strasznie zaniedbane wszystko, co ty tam będziesz robił? – dziwił się Kazimierz.

– Chałupę rozbiorę, a oborę przerobię na warsztat samochodowy – wyjaśnił.

– A czemu on ma to odziedziczyć, a ja mieszkam u teściów? – zapytał zaraz nasz najstarszy syn, Piotrek.

– Łukasz ma głowę na karku i pomysł na swój biznes, a ty i tak nic pożytecznego byś tam nie zrobił – powiedziałam.

Nasz syn stał się dziwnie tajemniczy i zarozumiały

Obserwowaliśmy zdumieni, jak zmieniało się to zaniedbane podwórko, gdy przejął je Łukasz. Zamówił ekipę, która rozebrała starą chałupę, ustawiła nowe, betonowe ogrodzenie i wymieniła dach na oborze. Przy warsztacie dobudował sobie pokoik i planował tam mieszkać. Inna ekipa montowała jakieś urządzenia w tej oborze, podnośniki, wkrętarki i coś tam jeszcze, nie znam się na tym. Zamiast dawnych zarośli zielenił się trawnik i młode iglaki. W starej stodole wymienili wrota i zamontowali na nich jakieś żelazne sztaby.

– A ja się tylko zastanawiam, skąd on miał tyle forsy – dziwił się Kazimierz. – Pracował dopiero trzy lata, a już ma dobry samochód, firmę zakłada, warsztat urządza… Łukasz tylko uśmiechał się tajemniczo.

– Ojciec, ty się nie pytaj, bo za słabą masz głowę, żeby pewne sprawy zrozumieć – odparł.

– Nie mów tak do ojca! – upomniałam go. – Przez całe życie ciężko pracowaliśmy, winien nam jesteś szacunek.

– Ale, mamo, sama widzisz, tak ciężko pracowaliście i co z tego macie? – tłumaczył przemądrzale. – Ojciec ma chory kręgosłup, a ty żylaki i reumatyzm. A ja? Mam swój biznes i klientów tylu, że nie mogę się opędzić. Tak się zarabia pieniądze – chwalił się.

Nasi sąsiedzi i pozostali mieszkańcy zazdrościli nam takiego obrotnego syna.

– Może będzie potrzebował pomocnika w tym swoim warsztacie, to mu podeślę mojego Michała, on chodzi do zawodówki i musi mieć praktyki – powiedział któregoś dnia sąsiad z chałupy na końcu wsi.

– Dobrze, że będzie tu warsztat samochodowy – cieszyła się sklepowa. – Będzie można blisko samochód oddać do naprawy.

Łukasz nie chciał jednak przyjmować praktykantów ani pracowników z okolicy. Nie chciał też naprawiać samochodów okolicznych mieszkańców.

– Ja nie mam zaufania do miejscowych i nie chcę, żeby mi ktoś obcy się tu kręcił – powiedział. – A klientów mam z miasta, bogatszych i z nowymi autami, nie będę grzebał w starych złomach!

Zauważyliśmy, niestety, że nasz syn stał się dziwnie tajemniczy i zarozumiały. Jeździł tym swoim bmw i patrzył na wszystkich z góry. Z nikim nie chciał rozmawiać, odwrócił się od dawnych kolegów.

– Ja wam mówię, że ten wasz biznesem obraca się w podejrzanym towarzystwie – powiedział kiedyś gospodarz, który ma pole obok warsztatu Łukasza. – Widziałem u niego kilka razy takie łyse karki w ciemnych okularach, jakby z mafii czy coś – opowiadał. – A w nocy ciągle jakieś nowe samochody przyjeżdżają i wyjeżdżają.

Zaniepokoiło nas to trochę, więc wysłałam męża, żeby odwiedził Łukasza i rozejrzał się na miejscu. Kazimierz wrócił do domu wzburzony i rozżalony.

– Wyobraź sobie, że nasz syn na mnie nakrzyczał i wygonił mnie z podwórka! – opowiadał.

– Ale dlaczego? Zdenerwowałeś go czymś? – dopytywałam się zdziwiona.

– Nie, podszedłem tylko do stodoły i zajrzałem przez szpary we wrotach, a tam stało kilka nowych samochodów, to spytałem, skąd te auta i czego trzyma je tam zamknięte, a on zaczął na mnie wrzeszczeć! Powiedział, że przyjechałem węszyć i kąty mu przeglądać! I żebym się nie wtrącał i nie był taki ciekawski! – Kazimierz aż cały trząsł się ze złości.

– Widzisz go, jaki gówniarz?! A jeszcze całkiem niedawno to podwórko było nasze!

Nie podobało mi się to zachowanie Łukasza, a jeszcze bardziej to, że nigdy nie miał czasu nas odwiedzać. Mieszkał sobie w tej swojej klitce przy warsztacie i gromadził materiał na budowę domu. Na podwórku leżała już cegła i wycięte krokwie na dach.

– Skąd on ma tyle forsy? – dziwił się Kazik.

– Z przekrętów, tato, i z kombinowania – odparł nasz najstarszy syn Piotr.

– Nie pleć bzdur, zazdrościsz mu, że chłopak ma głowę na karku – upomniałam go.

– Przekonacie się, że mówiłem prawdę. Jeszcze z tego będą kłopoty… – odparł.

Skandal wybuchł kilka tygodni później

Kończyliśmy z mężem poranne dojenie krów, gdy przyjechała rowerem zdyszana szwagierka, która mieszkała niedaleko warsztatu.

– U Łukasza jest policja i to kilka radiowozów! – opowiadała przejęta. – Przeszukują warsztat, stodołę, a Łukasza zabrali w samochód i pojechali gdzieś!

– O Boże, o Jezu kochany, to on naprawdę się w coś wplatał nielegalnego! – rozpaczałam, przerażona i smutna.

– No tak. Od razu mówiłem, że uczciwie by się tak szybko nie dorobił – mąż złapał się za głowę, a w oczach łzy mu błysnęły. – Taki wstyd! – jęknął załamany.

Łukasz został oskarżony o współudział w kradzieżach aut i paserstwo. Okazało się, że należał do gangu złodziei samochodów. Podwórko i warsztat były złodziejską dziuplą. Wyrok sądu nas załamał. Nie mogliśmy uwierzyć, że nasz syn był do tego zdolny!

– Ja nie mam już syna Łukasza, wstyd mi strasznie za niego! – lamentował mój mąż.

– Nie mów tak, to ciągle nasze dziecko, trzeba pojechać do więzienia na widzenie – tłumaczyłam. – Może on tam siedzi załamany, może zrozumiał, że źle zrobił.

– Jak chcesz, to jedź! Ja już powiedziałem, to nie jest mój syn! – uparł się Kazimierz.

Pojechałam. Łukasz patrzył na mnie nieprzyjaznym wzrokiem.

– Nie lepiej było żyć uczciwe? – spytałam go, kiedy wyszedł do mnie.

– Co ty tam wiesz o życiu – odburknął. – Ja jestem już ustawiony na zawsze, a z więzienia niedługo wyjdę. Mam dobrego adwokata, już odwołał się od wyroku.

Reklama

Wróciłam do domu załamana. Mój syn wcale nie żałował. Zastanawiam się, gdzie popełniliśmy błąd? Dlaczego wychowaliśmy przestępcę?

Reklama
Reklama
Reklama