„Wydałam całą premię na swoje przyjemności, a mąż tylko się boczył. Przeszło mu, gdy pokazałam mu 1 rachunek”
„Czułam, że przesadziłam. I nie zamierzałam przepraszać. Przez kolejne dni mąż chodził po domu, jakby połknął kij od miotły. Nie powiedział, że jest zły, ale milczał z godnością męczennika”.

- Redakcja
To nie tak, że jestem rozrzutna. Po prostu lubię, kiedy pieniądze pachną nowością – nowymi perfumami, nową torebką albo świeżo opłaconym manicure. Kiedy więc wpadła mi na konto całkiem ładna premia, postanowiłam, że tym razem nie pójdzie na spłatę kredytu hipotecznego ani zaległej raty za pralkę. Tym razem to ja byłam priorytetem. Oczywiście, wiedziałam, że mąż nie będzie tym zachwycony.
Nie uprzedzałam go, bo po co? To moja premia, moja praca i moje potrzeby. A że trochę mnie poniosło... cóż, bywa. W końcu życie to nie tylko rachunki i naprawa dachu.
Nie zamierzałam przepraszać
– Co ty znowu niesiesz? – mąż spojrzał na mnie zza laptopa, kiedy przekroczyłam próg mieszkania z trzema torbami.
– Zakupy. Trochę się zaszalałam – rzuciłam z lekkim uśmiechem, stawiając torby na podłodze. – Była promocja.
– Promocja? Na co? Na bankructwo?
– Oj, nie przesadzaj. Dostałam premię, pamiętasz? Uznałam, że mam prawo wydać ją na coś innego niż uszczelki do zlewu.
Spojrzał na mnie z kwaśną miną.
– I na co poszła?
Wyjęłam najpierw perfumy. Potem sukienkę, sandały i bilet do teatru. Tylko dla siebie.
– Sama idziesz? – zapytał, unosząc brwi.
– Tak. Bo czasem muszę sobie przypomnieć, że istnieję.
Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa.
– Chociaż byś buty kupiła normalne? Te wyglądają jak narzędzie tortur.
– Kobieta nie umiera, jak ma cztery centymetry więcej.
– Tylko przypominam, że mieliśmy kupić nowy kran do łazienki.
– To może kran się wybierze do pracy i zarobi premię, co?
Zamilkł. Czułam, że przesadziłam. I nie zamierzałam przepraszać.
Coś mnie uwierało
Przez kolejne dni mąż chodził po domu, jakby połknął kij od miotły. Nie powiedział, że jest zły, ale milczał z godnością męczennika.
– Coś cię boli? – zagadnęłam przy śniadaniu.
– Nie – odburknął.
– Na pewno?
– Jestem po prostu zmęczony – rzucił tonem ofiary wojny domowej.
– Bo tak się składa, że ja też. I zamiast zdychać na kanapie, poszłam się zrelaksować. Kiedy ostatni raz kupiłeś sobie coś tylko dla przyjemności?
– Nie pamiętam.
– No właśnie. Może przez to jesteś taki... spięty?
Podniósł na mnie wzrok.
– Nie chodzi o to, że wydałaś pieniądze. Tylko że w ogóle ze mną o tym nie pogadałaś.
– Bo wiedziałam, że od razu zaczniesz kręcić nosem.
– A ty nawet nosa nie wychyliłaś z butiku, żeby spytać, czy chcę z tobą iść na te zakupy. Albo do tego teatru.
Zamilkłam. Niby miał rację, ale coś mnie uwierało.
– Nie chciałam słyszeć „nie”. Bo od roku słyszę „może potem”, „nie teraz”, „zobaczymy”.
Wstał od stołu.
– A może po prostu nie wiem, jak ci dogodzić, skoro sama nie wiesz, czego chcesz.
Zostawił mnie z tą myślą.
Spojrzał na mnie niepewnie
W sobotę rano wyciągnęłam z szuflady kopertę z karnetem do spa. Weekendowy pobyt dla dwóch osób, pełen pakiet: masaże, kolacje, jacuzzi pod gołym niebem. Usiadłam na kanapie obok męża, który od godziny udawał, że interesuje go program o naprawie silników.
– Mam coś dla ciebie – powiedziałam, wciskając mu kopertę pod rękę.
– Co to, rachunek za te twoje buty?
– Nie. Rachunek za twoje milczenie – odparłam słodko.
Otworzył i zamarł.
– Weekend w spa?
– Tak. I zgadnij, kto jedzie.
– Ty?
– My.
Spojrzał na mnie niepewnie.
– To z premii?
– Tak, bo uznałam, że to lepsza inwestycja niż dwie pary butów. Chociaż te czerwone wciąż śnią mi się po nocach...
– Ty to chyba nie masz zdrowych snów – mruknął, ale uśmiechnął się pod nosem.
– Pytanie brzmi: pakujesz się, czy mam zadzwonić do Kaśki, żeby była moim plusem jeden?
Wziął głęboki wdech.
– A co, jak mi się nie spodoba?
– To trudno. W najgorszym wypadku dasz się wymasować przez kogoś, kto nie ma do ciebie pretensji o niewyrzucone śmieci.
Po chwili milczenia pokiwał głową.
– Dobra. Ale zastrzegam – żadnych rozmów o rachunkach. Ani kranach.
– Umowa stoi.
I wtedy po raz pierwszy od tygodnia uśmiechnęliśmy się do siebie naprawdę.
Dobrze mi to zrobiło
Spa okazało się miejscem, gdzie zapomina się, że ma się dzieci, kredyt i zepsuty kran. W recepcji podano nam szampana, a recepcjonistka o głosie jak miód zapytała, czy życzymy sobie aromaterapię. Mąż spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– To coś z kadzidłami?
– Tak. I nie, nie umrzesz od lawendy – odpowiedziałam, zanim zdążył coś jeszcze palnąć.
Pokój był elegancki, z wielkim łóżkiem i balkonem z widokiem na las. Mąż zdjął kurtkę i wygodnie rozsiadł się w fotelu.
– Wiesz, jakbyś częściej robiła takie rzeczy, to ja bym ci nawet te twoje buty wyczyścił własnoręcznie.
– Mówisz serio? To może zapiszę cię na stałe do tego spa, a sama pojadę na zakupy – parsknęłam.
– Nie prowokuj.
– Nie? A może... – podeszłam do niego i usiadłam mu na kolanach. – A może byśmy zamiast masażu relaksacyjnego... zrobili sobie własny? Prywatny?
– Ty naprawdę jesteś niemożliwa – mruknął, obejmując mnie w pasie. – Ale chyba za to cię kocham.
– Chyba?
– No dobrze, bez „chyba”.
Zanim dotarliśmy na zaplanowany masaż, już byliśmy tak rozluźnieni, że masażystka zapytała, czy już ktoś nas wcześniej rozpracował.
– Można tak powiedzieć – odpowiedział mąż w figlarnym uśmiechem.
Wieczorem przy kolacji, przy świecach i winie, spojrzałam mu w oczy i powiedziałam:
– Czasem trzeba się zbuntować przeciwko rozsądkowi. Żeby przypomnieć sobie, co to znaczy żyć.
– A czasem trzeba dostać po łbie rachunkiem – odparł z uśmiechem – żeby zrozumieć, że nie wszystko da się przeliczyć.
Było mi jak w niebie
Wieczorem zanurzyliśmy się razem w jacuzzi. Bąbelki masowały nam plecy, a dookoła migotały lampki jak z bożonarodzeniowego filmu. Mąż trzymał kieliszek prosecco i wyglądał tak, jakby właśnie wygrał życie.
– Pamiętasz, jak byliśmy pierwszy raz w takim miejscu? – zagadnęłam.
– Pamiętam, że wtedy próbowałaś mnie przekonać, że sauny to „detoks dla duszy”.
– I miałam rację.
– Mhm. Wyszedłem wtedy czerwony jak burak i miałem wrażenie, że się ugotowałem.
Zaśmiałam się.
– Ale potem powiedziałeś, że było warto. I że „ten hotelowy szlafrok to jednak coś innego niż dres od szwagra”.
– Bo był. I jest – dodał, wskazując na nasz dzisiejszy egzemplarz. – I wiesz co?
– No?
– Przepraszam, że się boczyłem. Może i powinienem się cieszyć, że moja żona potrafi sprawić, że nasze życie znowu ma kolor.
– Nawet jeśli to kolor czerwonych szpilek?
– Zwłaszcza wtedy. Przynajmniej widać cię z daleka. Nie zgubię cię w markecie.
– Czyli mam cię częściej zaskakiwać?
– Byle nie rachunkiem za kożuch z alpaki.
– Tylko jak znajdę alpakę, która mi go dobrowolnie odda – puściłam do niego oko.
Przytulił mnie mocniej.
– Dobrze nam tak, prawda?
– Lepiej niż dobrze.
Myślę, że wtedy oboje zrozumieliśmy coś prostego. Czasem warto wydać wszystko, żeby odzyskać coś, czego nie da się kupić – siebie nawzajem.
Podjęłam dobrą decyzję
Wróciliśmy do domu późnym wieczorem. Dzieci rzuciły się nam na szyję, a potem od razu zasnęły jak kamienie. Rozpakowywałam walizkę, kiedy mąż stanął w drzwiach i oparł się o framugę.
– Marcelina?
– Hm?
– Dziękuję.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Rzadko używał tego słowa, może dlatego teraz brzmiało podwójnie mocno.
– Za co?
– Za to, że mnie tam zabrałaś. I za to, że mi nie powiedziałaś, co się w tym spa wydarzy, tylko pozwoliłaś samemu odkryć, że można... inaczej.
Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego.
– Czasem trzeba coś wydać, żeby coś zyskać.
– Mądre. Może powinnaś pisać książki o związkach?
– Z takim materiałem badawczym? – wskazałam na niego żartobliwie. – Raczej opowiadania satyryczne.
Zaśmiał się, lekko, jakby coś z niego zeszło. Może napięcie, może jakieś stare pretensje, których nigdy nie wypowiedzieliśmy na głos.
– A ten kran do łazienki… – zaczął, ale przerwałam mu.
– Kupię. Wypatrzyłam jeden w promocji. I nawet nie muszę ci go pokazywać przed zakupem.
– Ryzykujesz?
– Nie. Wiem już, że warto ufać swojej intuicji.
Objął mnie i przytulił mocno. I tak zamknęliśmy nasz najbardziej emocjonalny weekend od lat – z rachunkiem, który się opłacił.
Marcelina, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Choć nie byłem dobrym wnuczkiem, liczyłem na spadek po babci. Po cichu zmieniła testament za moimi plecami”
- „Myślałam, że idealni faceci nie istnieją, a jednak. Mateusz spadł mi z nieba, gdy był najbardziej mi potrzebny”
- „Z naszego wspólnego konta zaczęły znikać drobne kwoty. Gdy zabrakło na czynsz, żona zdradziła mi swój sekret”