Reklama

Zawsze byłam tą „kochającą babcią”. Tą, co piecze sernik bez rodzynek, bo wnuczek nie lubi. Tą, co trzyma w torebce drobne na lody i karty do zdrapywania. Co roku, jak tylko listopad się zbliżał, zaczynałam swoje przygotowania do świąt z zegarmistrzowską precyzją – listy prezentów, porównywanie cen, przeczesywanie internetu i galerii handlowych. Mówią, że dawanie jest lepsze niż branie. Nie, żebym oczekiwała fanfar czy okolicznościowej laurki. Jedno słowo. Uśmiech. Życzenia choćby SMS-em. Cokolwiek. Tymczasem nastała cisza. Jakby moje paczki zniknęły w czarnej dziurze. Jakbym po prostu przestała istnieć. No cóż… Po świętach zamknęłam laptopa, wyszukałam najtańszy lot na Hawaje na przyszły grudzień. Skoro mam być niewidzialna w swoim własnym domu, to wolę być niewidzialna na rajskiej plaży z drinkiem w dłoni.

Zapomnieli o mnie

– No, znowu zaszalałaś – mruknęła do mnie Halina, moja sąsiadka, gdy wynosiłam z pięć toreb z prezentami. – Ile ty tego masz?!

– To są dla dzieci i wnuków. Wiesz, że ja lubię robić im niespodzianki – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, choć krzyż bolał mnie jak diabli.

Jesteś dla nich za dobra. Potem człowiek się tylko rozczarowuje. Ja to bym im bombki poobwijała w gazetę i starczy.

Zamachałam ręką i poszłam dalej. Może i Halina miała swoje racje, ale ja zawsze wierzyłam, że święta to rodzinny czas pełen miłości. A miłość... no cóż, w moim wydaniu kosztowała mnie dokładnie 9786 złotych i 44 grosze. Paczki wysłałam tydzień przed Wigilią – z numerami śledzenia, w pudełkach owiniętych w złoty papier. Malutki Krzyś dostał zestaw 3 zestawy klocków. Maja, ta nastolatka, która już „niczego nie potrzebuje”, modny smartband. A rodzice – ręcznie wykonaną biżuterię, regionalne przysmaki i butelka porządnego wina. Z myślą o tym, że może wspomną, że babcia Adela jeszcze żyje. W Wigilię telefon milczał. O osiemnastej przestałam się łudzić. O dwudziestej drugiej sama do siebie powiedziałam „Wesołych Świąt” i poszłam spać. Dzień później zadzwoniłam do syna.

Dostałaś moje paczki? – zagadnęłam.

– A, no tak... coś tam przyszło. Dzieci rozpakowały. Krzyś chyba się cieszył.

– „Chyba”?

– Wiesz, to tylko paczki.

Tylko paczki.

Czułam się zapomniana

– I co? Powiedział „dziękuję”? – spytała Halina, kiedy spotkałam ją pod sklepem dwa dni po świętach.

– Nie. Powiedział, że „to tylko paczki”. – Oparłam się o metalowy stojak na rowery. – Jakby to były jakiś śmieci, a nie rzeczy, które wybierałam przez dwa miesiące.

Mnie to by było głupio. Naprawdę. Jakby moje dzieci mnie tak potraktowały… – westchnęła i dodała ciszej: – Albo może nie. Może właśnie się nie dziwię. Taki teraz świat.

Pokiwałam głową, ale w środku aż mnie skręcało. Nie chodziło nawet o to, że wydałam tyle pieniędzy. Tylko o to, że nikomu z nich nie przyszło do głowy, żeby zadzwonić. Choćby zapytać: „Mamo, a co u ciebie?”.

– Może coś im się stało, co? – Halina spróbowała. – Może byli chorzy?

– Zdjęcia wrzucali na Facebooka. Cała rodzinka w piżamkach, kakao w kubeczkach, choinka jak z katalogu. Zdrowi, szczęśliwi. Bez babci.

– A może nie wiedzą, jak się zachować?

– Dzieciaki może i nie. A mój syn? Dorosły facet?

Halina spojrzała na mnie z boku.

– A wiesz, co ja bym zrobiła? W przyszłym roku wysłała im tylko życzenia. Bez prezentów.

I ta myśl zaczęła kiełkować.

Wpadłam na genialny plan

Minął styczeń. Cichy, śliski, nijaki. Pewnego ranka zalałam sobie kawę, włączyłam laptopa i zamiast katalogów z zabawkami, zaczęłam przeglądać oferty wakacji.

Honolulu – przeczytałam na głos. – All inclusive. Widok na ocean. Kolacja w cenie.

Właśnie wtedy zadzwoniła Halina.

– Co robisz?

– Szukam lotu na Hawaje.

– Słucham?! – aż się zakrztusiła. – Oszalałaś?

– Wcale nie. W przyszłe święta mnie tu nie będzie. Zamiast nosić siaty z prezentami, zamierzam siedzieć pod palmą i pić drinki z parasolką.

– Ty naprawdę zamierzasz to zrobić?

– A niby czemu nie? Przez sześćdziesiąt trzy lata życia byłam dla wszystkich. A teraz chcę zrobić coś dla siebie.

– I co, nie będzie ci smutno? Sama?

– Wiesz, co jest smutniejsze niż być samą na plaży w Honolulu?

– No?

– Być samą we własnym domu, wśród ludzi, którzy mają cię za mebel.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Dopiero po chwili Halina westchnęła.

– To powiedz mi, gdzie kupujesz ten bilet. Może sobie też sprawię takie święta.

Zamknęłam laptopa i roześmiałam się pierwszy raz od miesięcy.

– A nie mówiłam, że mnie jeszcze kiedyś poniesie?

Nie rozumiała mnie

Tydzień później odwiedziła mnie Marta – moja synowa. Zazwyczaj zjawiała się raz na kwartał z Krzysiem na dwie godzinki. Tym razem przyszła sama. Bez zapowiedzi. Z torbą z piekarni i kwaśną miną.

– Cześć, mamo. Masz chwilę?

– Na ciebie zawsze – odpowiedziałam, choć moje ręce zamarły nad kubkiem.

– Bo… dowiedziałam się od Haliny, że chcesz wyjechać na kolejne święta.

– Tak. Do Honolulu – powiedziałam spokojnie, upijając łyk kawy.

– Ale… to przecież… Jak to wyjeżdżasz?

– No właśnie – przytaknęłam. – Rodzinne. A wiesz, kto spędził ostatnie bez rodziny?

Marta spuściła wzrok.

– No, może rzeczywiście trochę się… zagapiliśmy.

– Nie zagapiliście się. Po prostu wam nie zależało.

– Przecież dzieci się cieszyły z prezentów!

– Naprawdę? Bo żadne z nich mi tego nie powiedziało. Ani przez telefon, ani na kartce, ani w wiadomości. A ja, Marta, wydałam pieniądze, serce i czas. I zostałam z niczym.

– Ale to twoja rodzina! – wypaliła nagle. – Nie można się tak obrażać!

Wtedy coś we mnie pękło.

– Właśnie. Moja rodzina. Tylko że walczę o nią cały czas. A ona o mnie – nigdy.

Marta zamilkła. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.

– A Krzyś? – zapytała w końcu. – Będzie tęsknił.

– To może mu wreszcie wytłumaczycie, że babcię się nie kocha za paczki. Tylko za to, że jest.

– Myślisz, że on to zrozumie?

– A jak nie teraz, to kiedyś. I lepiej, żeby nie było za późno.

Aż mnie ścisnęło w środku

Na początku lutego zadzwoniła moja wnuczka, Maja.

– Cześć, babciu. Tata mi kazał zadzwonić.

To bardzo miło z jego strony – powiedziałam z uśmiechem, choć w środku ścisnęło mnie coś lodowatego. – Co słychać?

– Yyy... dobrze. Dzięki za opaskę. Fajna.

– Cieszę się, że ci się podoba. A Krzyś? Podobają mu się klocki?

– Nie wiem. Nie gadam z nim.

– Rozumiem.

Po chwili dodała ciszej:

– A to prawda, że chcesz uciec na jakieś Hawaje?

– Wolę siedzieć pod palmą niż przy stole, przy którym nikt nie widzi, że tam jestem.

– Ale... A może jednak byś została?

– Dlaczego?

– No bo... bez ciebie to jakoś tak... głupio.

– Maja, kochanie. Głupio to było wtedy, kiedy nie chciało wam się nawet napisać, że dostałaś prezent. A ja siedziałam sama, słuchając kolęd, które niosły się z mieszkań sąsiadów.

Zamilkła.

Przepraszam, babciu.

– Wiem, że nie ty jesteś winna. Wiesz co? To dobrze, że to czujesz.

Po rozmowie długo patrzyłam na kartkę z ofertą wycieczki. Honolulu... A może jednak Toskania?

Musiałam tupnąć nogą

W marcu przyszedł list. W środku kartka – z dziecięcym rysunkiem choinki, na której wisiały bombki w kształcie serca. A pod spodem krzywym pismem:

„Babciu, dziękuję za klocki. Są super. Chciałbym, żebyś była na Wigilii. Krzyś”.

Uśmiechnęłam się. Nie z triumfu. Z ulgi. Bo może nie wszystko jeszcze stracone. Tylko trzeba było tupnąć nogą. Tego samego dnia zadzwonił syn.

– Mamo... Chciałem pogadać. O tych świętach. Wiesz, że się trochę głupio wyszło.

– Trochę?

– Wiem, wiem. Nie chciałem, żebyś myślała, że jesteś nam obojętna.

– A co ja miałam myśleć?

– Nie wiem. Chyba zapomnieliśmy, że relacje trzeba pielęgnować.

– I że babcia to nie bankomat z miłością.

Zaśmiał się, ale smutno.

– Dostałaś rysunek Krzysia?

– Dostałam. I powiem ci, że to było najpiękniejsze „dziękuję” od lat.

Zapadła chwila ciszy.

– Więc może... zostaniesz? W te święta?

– Zastanowię się – odpowiedziałam.

Odłożyłam słuchawkę i spojrzałam przez okno. Byłam sama, ale nie samotna. I to była różnica. Może jeszcze polecę do Honolulu. Albo do Toskanii. Albo... po prostu zostanę w domu. To będzie mój wybór. Nie ich zaniedbanie. Bo to ja zdecyduję, jak będą wyglądały moje święta.

Adela, 64 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama