Reklama

Nigdy nie należałam do osób, które lubią robić wokół siebie hałas. Zawsze starałam się być tą cichą, pomocną teściową – taką, która nikomu nie przeszkadza, a jak trzeba, to pomoże. Przez lata żyłam w przekonaniu, że to wystarczy. Że jeśli dam z siebie wszystko, jeśli się postaram, to zostanę doceniona. Ale życie nauczyło mnie, że to naiwne myślenie. Teraz, kiedy patrzę wstecz, widzę, jak bardzo byłam ślepa. Jak często byłam tylko wygodnym dodatkiem do życia innych – w tle, bez znaczenia.

Reklama

Mój syn, Adam, ożenił się z Magdą kilka lat temu. Młoda, ambitna, pełna życia – zupełnie inna ode mnie. Lubiła błyszczeć, mówić o swoich sukcesach, opowiadać o tym, jak świetnie radzi sobie w pracy. Byłam z niej dumna, naprawdę. Ale z czasem zaczęłam dostrzegać, że coś jest nie tak. Że ten uśmiech, te opowieści – to tylko fasada. Za którą kryje się coś więcej, coś, co zaczynało mnie uwierać.

Miałam swoje małe radości. Lubiłam pielęgnować ogród, dbać o dom. I choć zdrowie już nie to, a włosy coraz bardziej wypadały, znalazłam sposób, żeby choć trochę poczuć się lepiej. Kupiłam sobie drogi szampon do blondu – taki, na który musiałam długo odkładać. Niby tylko kosmetyk, ale dawał mi poczucie, że coś robię dla siebie. Może dla innych to błahostka, ale dla mnie to było ważne. Dlatego, gdy zaczęłam zauważać, że butelka szamponu opróżnia się szybciej, niż powinna, zapaliła mi się czerwona lampka.

Nie chciałam wierzyć, że ktoś mógłby mi to robić. Nie chciałam wierzyć, że to Magda, ale tylko ona była w moim najbliższym otoczeniu i miała blond włosy. Cichy niepokój zaczął kiełkować – i z każdym dniem stawał się coraz bardziej nieznośny.

Miałam coraz więcej wątpliwości

Z czasem zaczęłam coraz uważniej patrzeć na to, co się dzieje wokół mnie. W łazience coś jakby znikało szybciej, niż powinno – nie tylko mój szampon, ale i krem, odżywka. Niby nic wielkiego, niby drobiazgi, a jednak budziło to we mnie niepokój. Siadałam czasem w kuchni z filiżanką herbaty, patrzyłam na pustą butelkę po kosmetyku i czułam, jak w środku coś mnie ściska. Czy ja naprawdę zużywam tego aż tyle? Czy może to moja głowa robi ze mnie wariatkę? Wtedy pojawiała się ta myśl, której tak bardzo nie chciałam dopuścić: „A może to Magda?”.

Nie potrafiłam jej wyrzucić z głowy. Przyglądałam się jej, kiedy przychodziła z Adamem – uśmiechnięta, elegancka, pachnąca jak z katalogu. Siadała przy stole, sypała opowieściami o nowych projektach, o awansie, o znajomych z pracy, a ja kiwnęłam głową, uśmiechałam się, udawałam, że słucham. A w głowie tłukło mi się jedno pytanie: „Czy to możliwe, że to ona bierze moje rzeczy?”.

Nie mówiłam nic. Nie chciałam wyjść na podejrzliwą staruszkę, na teściową, która robi z igły widły. Ale coś w jej spojrzeniach, w tym, jak czasem uciekała wzrokiem, sprawiało, że czułam się mała, nieistotna. Jakby moje rzeczy, moje życie, moje granice były czymś, co można sobie po prostu wziąć, bez pytania.

A ja? Siedziałam cicho. Bo przecież nikt nie lubi teściowej, która się czepia.

Nie chciałam w to wierzyć

To było zwykłe, spokojne popołudnie. Podlewałam kwiaty w ogrodzie, starając się uciszyć te myśli, które kłębiły mi się w głowie. Nie chciałam podejrzewać Magdy, naprawdę. Chciałam wierzyć, że to wszystko moja wyobraźnia, zmęczenie, może po prostu starość. Ale wtedy usłyszałam głos Magdy, która rozmawiała w salonie przez telefon. Okno było uchylone, więc każde słowo słyszałam wyraźnie. Zbyt wyraźnie.

– Mówię ci, serio, ten szampon od teściowej to złoto! – śmiała się Magda. – Nie muszę wydawać fortuny, po prostu biorę, co mi potrzebne.

Krew uderzyła mi do głowy. Stałam jak wmurowana, z konewką w ręce, a serce waliło mi jak młotem. Słyszałam, jak Magda coś jeszcze odpowiada, ale już nie rejestrowałam słów. W głowie miałam tylko to jedno: ona bierze moje rzeczy, bierze bez pytania, jakby jej się należały.

Nie wiedziałam, co robić. W pierwszej chwili chciałam wpaść do pokoju i powiedzieć jej, co o tym myślę. Ale coś mnie powstrzymało. Może strach, może wstyd. Może po prostu nie chciałam robić sceny, choć przecież to ja byłam tą oszukaną. Stałam więc tam, w cieniu drzew, słuchając, jak Magda śmieje się z mojej naiwności. Czułam, jak coś we mnie pęka, a łzy same cisnęły się do oczu.

Wtedy zrozumiałam – to nie był przypadek, to nie była moja wyobraźnia. To była prawda, przed którą już nie mogłam uciec.

Miałam tego dość

Od tamtego popołudnia wszystko we mnie zgasło. Patrzyłam na Magdę inaczej – już bez tej naiwnej wiary, że jesteśmy rodziną, że można sobie ufać. Postanowiłam działać po cichu. Przestałam kupować drogie kosmetyki. Starałam się zużywać te, które już miałam, ale kiedy butelka szamponu się skończyła, nie sięgnęłam po nową. W sklepie stałam przed półką i patrzyłam na cenę – serce bolało, bo wiedziałam, jak bardzo mi pomagał, ale zacisnęłam zęby. Wzięłam tani, przeciętny, taki, co nic nie daje poza pianą.

Przez kilka dni Magda nic nie mówiła, ale potem, przy kawie, jakby od niechcenia, zapytała:

– A co z tym twoim szamponem, mamo? Przestałaś go używać?

– Już go nie kupuję – odpowiedziałam cicho. – Za drogi.

Nie patrzyłam jej w oczy, bo bałam się, że zobaczę w nich coś, czego nie chcę zobaczyć. Ale i tak słyszałam to jej przeciągłe „achaaa...”, jakby coś jej się nie spodobało. A potem, półgłosem, rzuciła:

No szkoda, chciałam pożyczyć...

Pożyczyć. To słowo brzmiało jak policzek. Zacisnęłam palce na filiżance, żeby nie upuścić jej na podłogę. Siedziałam cicho, ale w głowie dudniło: pożyczyć? To znaczy zabrać bez pytania, bez słowa, tak po prostu, bo jej się należy.

Wtedy zrozumiałam – muszę postawić granice. Dla niej. I dla siebie.

W końcu byłam szczera

Nie mogłam już dłużej milczeć. Każde spojrzenie Magdy, każdy jej uśmiech, każde słowo – wszystko wydawało się fałszywe, przesiąknięte tym, co usłyszałam tamtego dnia. Czekałam na moment, aż zostaniemy same. Nie chciałam robić tego przy Adamie. W końcu nadszedł dzień, kiedy Magda wpadła na kawę bez niego.

Usiadłyśmy w kuchni. Magda coś tam mówiła o pracy, o nowych projektach, a ja nie słuchałam. Patrzyłam na nią, na jej ręce, które bezwiednie przesuwały kubek, i czułam w sobie ciężar. W końcu przerwałam jej.

– Magda, muszę z tobą porozmawiać. Wiem, że brałaś mój szampon. Słyszałam, jak rozmawiałaś z koleżanką.

Widziałam, jak blada staje się jej twarz. Jak na moment zamarła, jakby coś ją uderzyło, po czym odwróciła wzrok i powiedziała cicho:

– No dobrze, tak, czasem brałam. Myślałam, że to nic takiego... W końcu to tylko kosmetyki, a ty zawsze masz wszystko...

Słowa ugrzęzły mi w gardle. Próbowałam mówić spokojnie, ale głos mi drżał.

– Nie chodzi o szampon, Magda. Chodzi o to, że nie spytałaś. Że po prostu brałaś, jakby ci się należało. Nie dałaś mi wyboru.

Magda siedziała w ciszy, z rękami zaciśniętymi na kubku. Nie odpowiedziała. Ja też już nie miałam siły mówić. Wstałam, wyrzuciłam resztki herbaty do zlewu i patrzyłam przez okno, a w środku czułam... pustkę.

Czułam się oszukana

Od tamtej rozmowy w kuchni coś między nami się zmieniło. Magda przez kilka dni unikała mnie, wpadała tylko na chwilę, jakby z przymusu, jakby chciała jak najszybciej zniknąć. Adam zauważył napięcie, ale chyba nie chciał pytać, co się dzieje. A może nie chciał wiedzieć. Czułam, jak między nami rośnie mur – zimny, ciężki, który oddzielał mnie od nich, od tej części rodziny, której oddałam serce

Próbowałam zrozumieć, czy to ja coś zrobiłam źle. Czy byłam zbyt surowa? Czy może sama sprowokowałam tę sytuację, dając Magdzie za dużo swobody, za dużo przywilejów? Nie wiem. Nie potrafię tego ocenić. Ale wiem jedno – czuję się oszukana. Jakby ktoś przestawił mi domowe meble bez pytania, jakby zabrał coś, co należało do mnie, i nie uznał za potrzebne powiedzieć „dziękuję”.

Magda zaczęła zwracać się do mnie inaczej – bardziej zdawkowo, bardziej chłodno. Czułam w jej słowach dystans, a w oczach coś, czego nie umiałam nazwać – może wstyd, a może złość. Adam udawał, że wszystko jest w porządku, a ja... ja siedziałam w swoim ogrodzie, patrzyłam na kwiaty, które kiedyś dawały mi radość, i czułam, jak bardzo jestem osamotniona.

Musiałam postawić granice

Siedziałam w ogrodzie, wpatrując się w delikatne płatki piwonii, które bujały się na wietrze. Kiedyś te kwiaty były dla mnie powodem do dumy – cieszyłam się, że potrafię stworzyć coś pięknego, co daje radość innym. Dziś patrzyłam na nie obojętnie, jakby były tylko kolorową plamą w moim coraz bardziej pustym świecie. Czułam się tak, jakby ktoś wyjął mi z rąk coś cennego, a ja nawet nie miałam siły o to zawalczyć.

Myślałam o Magdzie – o tej młodej kobiecie, która weszła do mojego życia z uśmiechem, a potem, nie pytając, zaczęła brać, co chciała. Może nie zrobiła tego złośliwie. Może po prostu uważała, że tak można, że teściowa to taki zapasowy portfel, dodatkowe źródło, które ma się pod ręką. A może to ja sama ją do tego przyzwyczaiłam, zbyt chętna, zbyt gotowa, by pomagać, by nie sprawiać kłopotu, by nie być ciężarem.

Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Ale wiem jedno – nie chcę już być tą osobą, którą można brać za pewnik. Może to za późno, może już się nie da naprawić tej relacji, ale przynajmniej wiem, że postawiłam granice. I choć boli mnie, że Magda się ode mnie odsunęła, że Adam milczy, jakby nic się nie stało, to wiem, że musiałam to zrobić. Dla siebie.

Może kiedyś Magda zrozumie, jak mnie zraniła. Może przyjdzie dzień, kiedy usiądziemy razem przy stole, a ona spojrzy mi w oczy i powie: „Przepraszam, mamo”. Ale może to się nigdy nie wydarzy. Może zostanę z tym żalem na zawsze – tak jak z tym pustym miejscem na półce w łazience, gdzie kiedyś stał mój drogi szampon.

Nie wiem, jak będzie. Ale wiem jedno – już nigdy nie pozwolę, by ktoś brał moją dobroć za słabość.

Hanna, 64 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama