Reklama

W tym roku naprawdę się postarałam. Kupiłam prezent, który nie tylko był przemyślany, ale i kosztował mnie prawie pół pensji. Głupio to brzmi, wiem, ale uznałam, że mikołajki to idealna okazja, żeby pokazać mężowi, że go kocham. Że o nim pamiętam. Że mimo codziennych spięć i kłótni, wciąż widzę w nim tego faceta, którego kiedyś pokochałam. I to był błąd. Wielki, bolesny błąd. Bo on... zupełnie o mnie zapomniał. Jakbym była przezroczysta. Jakbym nie zasługiwała nawet na symbolicznego batonika. Wtedy coś we mnie pękło. Nie pierwszy raz, ale tym razem wyjątkowo boleśnie.

Uznałam, że żartuje

– To może tylko symbolicznie – rzuciłam mimochodem tydzień wcześniej, przeglądając internet na kanapie. – Nie musimy szaleć z wydatkami na mikołajki, ale chociaż jakiś drobiazg?

– Tak, tak, oczywiście – burknął z kuchni, gdzie majstrował coś przy ekspresie do kawy. – Pamiętasz, że tego dnia mam zebranie w spółdzielni , nie?

– Pamiętam – odparłam. – Tylko że to mikołajki.

– No to co? Mam przyjść w czerwonej czapce?

Zaśmiałam się wtedy, naprawdę się zaśmiałam. Uznałam, że żartuje. Zamówiłam mu zegarek, taki, jaki podobał mu się w sklepie miesiąc temu, ale uznał wtedy, że „głupio wydawać kasę na takie fanaberie”. Kosztował mnie majątek, więc kupiłam na raty. I nie żałowałam. Chciałam, żeby się ucieszył. Żeby zobaczył, że o nim myślę. Gdy wróciłam z pracy, w kuchni pachniało kawą, a obok kubka leżała kartka. „Wyjechałem wcześniej. Buziak”. I tyle. Poczułam, że jestem ostatnią idiotką.

– Serio? – powiedziałam sama do siebie. – Tylko symbolicznie, mówił. No to masz. Symbol twojej niewidzialności.

Przestałam się łudzić

– Nie wierzę – mruknęłam, stojąc przy stole z tym cholernym pudełkiem w dłoniach. – Żadnego prezentu. Żadnej kartki. Nawet głupiego „wszystkiego najlepszego”. Nic.

Przez chwilę jeszcze łudziłam się, że może schował gdzieś niespodziankę. Że może rano był zaspany, rozkojarzony. Jednak na lodówce nie było żadnej kartki. W przedpokoju nie było żadnej reklamówki z drobnym upominkiem. Zero. Zegarek dalej leżał na stole. Spojrzałam na niego jak na wyrzut sumienia. Jakby był moją słabością – tą idiotyczną potrzebą, żeby ktoś o mnie zadbał.

Dla kogo ja się staram, no dla kogo?! – krzyknęłam w pustą kuchnię.

Telefon. Wiadomość od Ani.

„I co twój stary ci przyniósł? Mój dał mi perfumy, całkiem niezłe!”.

Zamknęłam oczy. Nie mogłam jej odpisać, bo miałabym ochotę napisać coś złośliwego. Zazdrość kłuła jak drzazga pod paznokciem. Jeszcze mi jej brakowało. Godzinę później zadzwonił.

– Hej, kochanie. Wszystko okej?

– Oczywiście – powiedziałam chłodno. – Super dzień.

– No bo ja tak w biegu rano, nawet buzi nie dałem.

– Wiem.

– Ej, nie dąsaj się… Przecież mówiliśmy, że symbolicznie.

– Symbolicznie to można złożyć życzenia. Tylko że nawet tego nie zrobiłeś.

– Oj Monika… Przesadzasz. Daj spokój, no.

Zerknęłam na zegarek. Ten, który miałam mu dziś dać.

– Wróć wcześniej – powiedziałam. – Musimy pogadać.

Nie czekałam, aż się odezwie

Wrócił o dziewiętnastej.

– Przepraszam, trochę mi zeszło – rzucił, rzucając torbę w kąt. – A jeszcze korki… Mam głowę jak balon.

– Jasne – odpowiedziałam, siedząc przy stole. – Ale może, zanim się rzucisz na kanapę, to rzucisz na coś okiem?

– Serio? Teraz? Głodny jestem.

– Tym lepiej. Przyniosłam ci coś.

Uniósł brwi i spojrzał na paczuszkę leżącą na stole.

– Co to?

– Twój mikołajkowy prezent. Pamiętasz może, co to za dzień?

Zamilkł. Patrzył na pudełko, potem na mnie.

– Przecież nie musiałaś.

– No pewnie, że nie musiałam, ale chciałam. Bo liczyłam, że może… że się ucieszysz. Że zauważysz.

– Otworzę potem, okej? Jestem padnięty. I serio, nie miałem głowy do jakichś… upominków.

– A ja miałam, chociaż też pracuję. I dzieci ogarniam. I zakupy. I jeszcze jakoś znalazłam czas, żeby zamówić ci coś, co ci się podoba.

To tylko zegarek.

– Nie, kochanie. To nie tylko zegarek. To trochę ja. Moja uwaga. Moje „myślałam o tobie”. A twoje „nie miałem głowy” to też prezent. Tylko że zupełnie niechciany.

Zamilkł. A ja pierwszy raz od dawna nie czekałam, aż się odezwie. Wstałam i poszłam do łazienki.

Popatrzyłam na niego

Zamknęłam się w łazience. Nie po to, żeby płakać – chociaż było blisko – tylko żeby choć chwilę pobyć sama. Bez jego westchnień, bez „daj spokój”, bez tego wiecznego bagatelizowania moich uczuć.

– Nie przesadzaj – dobijał się do drzwi po kilku minutach. – Przecież to tylko prezent.

– Właśnie – odpowiedziałam zza drzwi. – „Tylko”. Zawsze wszystko jest „tylko”. Tylko się spóźniłem. Tylko zapomniałem. Tylko się rozkojarzyłem. A ja za każdym razem „tylko” czuję się jak śmieć.

Przecież cię kocham… – westchnął, jakby to miało wszystko załatwić.

Otworzyłam drzwi. Popatrzyłam na niego bez słowa.

– A ja? Myślisz, że ja nie jestem zmęczona?

Po co od razu taki dramat? Serio myślisz, że jak raz nie przyniosłem czekolady, to cię nie kocham?

– Nie chodzi o czekoladę! – podniosłam głos. – Chodzi o to, że w tym domu wszystko spada na mnie. A ty nawet nie pomyślałeś, żeby zapytać, co ja bym chciała. Co mnie ucieszy. Co dla mnie znaczy „symbolicznie”.

– Przepraszam… Nie wiedziałem, że to dla ciebie aż tak ważne.

Bo nigdy nie pytasz. Nigdy nie słuchasz. Jednak dziś pierwszy raz naprawdę poczułam, że jestem w tym wszystkim sama.

Milczał. A ja pierwszy raz w życiu nie czekałam, aż mnie przytuli. Bo wiedziałam, że ten gest i tak nic nie zmieni.

Byłam zła

– Nie chciałem cię zranić – powiedział ciszej. – Zwyczajnie nie pomyślałem. Zdarza się.

– Nie. „Zdarza się” to jak się rozleje mleko. To był wybór – nie zrobiłeś nic. A ja się starałam. Kupiłam ci ten zegarek, choć nie było mnie na to stać. Wiesz, że mam spłacać go przez pół roku?

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Na raty?

– Tak, na raty. Poststaram się, a teraz czuję się jak idiotka. Jakbyś nawet nie zauważył, że jeszcze tu jestem. Jako żona. Kobieta. A nie tylko ktoś od prania i obiadu.

Usiadł ciężko na krześle.

Chciałem cię zabrać w weekend na kolację. Serio. Nawet sprawdzałem restauracje…

– Ale nie zapisałeś, że dziś są mikołajki.

– Nie. Bo myślałem, że po tylu latach to nie ma już znaczenia. Że jesteśmy ponad takie gesty.

– My nigdy ponad nic nie byliśmy. Zawsze jakoś bokiem. I wszystko na mojej głowie. Więc może dlatego właśnie liczyłam, że chociaż raz coś będzie „normalnie”. Że poczuję się ważna.

– Jesteś ważna – powiedział cicho. – Głupio mi.

– Nie chcę twojego wstydu. Chcę, żebyś zaczął być obecny. Nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Z sercem.

Patrzył na mnie długo.

Nie chciałam się tłumaczyć

Oddałam ten zegarek. Pani w sklepie spojrzała na mnie dziwnie, gdy podałam nienaruszone pudełko z kokardką i paragonem.

Coś nie tak z modelem?

– Nie. Wszystko z nim w porządku. Tylko nie z adresatem.

Zamrugała, ale nie dopytywała. I dobrze. Nie miałam już siły się tłumaczyć. Wróciłam do domu. Mąż siedział na kanapie, przewijał wiadomości na telefonie i zerkał na mnie kątem oka. Nie pytał, gdzie byłam. Chyba się domyślał. Może nawet czuł ulgę, że problem sam się rozwiązał. Wieczorem położył się obok mnie i położył rękę na moim ramieniu.

– Monia... jeszcze będzie dobrze, zobaczysz. Naprawię to.

– Mhm – mruknęłam, ale nie odwzajemniłam gestu.

Bo nie chodziło o prezent. Ani o zegarek, ani o symbol. Chodziło o czekanie. O to, że znów siedziałam jak głupia z nadzieją, że on sobie przypomni. A on nie przypomniał. Nie dlatego, że nie mógł. Tylko dlatego, że nie chciał. Bo przestałam być dla niego na liście rzeczy ważnych. I może naprawdę to drobiazg. Może za rok nie będę tego pamiętać. A teraz? Teraz to był ten moment, w którym coś we mnie zgasło. Nie wiem, czy jeszcze się zapali. Jednak wiem jedno – od dziś nie czekam już na nic. Nawet na symboliczne „kocham cię”.

Monika, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama