„Wydaliśmy 250 tysięcy na ślub jak z bajki. Kredyt będziemy spłacać aż do emerytury, ale i tak było warto”
„Niech widzą. Niech zazdroszczą. Niech lajkują, udostępniają, zapisują do folderów z inspiracjami. Kiedy stanęłam obok Michała, już w sukni, z welonem opadającym na ramiona, czułam... dumę. Goście byli oczarowani. Wszyscy patrzyli na nas. Tak, dokładnie tak miało być”.

- Redakcja
Nie chodzi mi tylko o to, że lubię piękne rzeczy. Lubię… idealne rzeczy. Przewijałam bez końca zdjęcia ślubów w Toskanii, wesel w pałacach z kryształowymi żyrandolami, dziewczyn w koronkowych sukniach, które wyglądają jak boginie. Czasami patrzyłam na nie godzinami, przesuwając palcem po ekranie telefonu. Już w liceum wiedziałam, że mój ślub będzie… bajkowy.
– Ty się kiedyś wykończysz od oglądania tych zdjęć – śmiała się moja przyjaciółka Natalia, kiedy w sobotnie popołudnie znowu siedziałyśmy u mnie i przeglądałam zdjęcia sal weselnych.
– Przecież tylko patrzę. Po prostu wiem, czego chcę – mruknęłam, nie odrywając wzroku od zdjęcia stołu udekorowanego eukaliptusem i złotymi sztućcami.
– Ty wiesz, czego chcesz, ale nie wiesz, ile to wszystko kosztuje – zaśmiała się znowu Natalia.
Nie wiedziałam. Ale wiedziałam, że jak już się zaręczę – to mój ślub ma być najpiękniejszy. Ma zapierać dech w piersiach. Bo to nie tylko „ten dzień” – to przecież opowieść o mnie. A ta opowieść ma się dobrze sprzedać. W sensie: w mediach społecznościowych. Kiedy Michał mi się oświadczył – wiedziałam, że zaczynam największy projekt życia. I że zrobię wszystko, żeby nasz ślub był perfekcyjny.
– Może… nie musimy robić wesela na 130 osób, może coś mniejszego? – zaproponował Michał któregoś wieczora, kiedy oglądaliśmy salę numer siedemnastą z kolei.
– Kochanie, nic nie rozumiesz. – spojrzałam na niego z zaciśniętą szczęką. – Ten dzień się nie powtórzy. Nie może być Ma być efekt wow.
I wyszłam, trzaskając drzwiami.
Byłam z siebie dumna
Wysiadłam z auta i przez chwilę tylko patrzyłam. Pałacyk wznosił się wśród zieleni jak z bajki. Elewacja w kolorze szampana, schody z czerwonym dywanem, a wokół lampiony zawieszone na drzewach jak w romantycznym filmie. Wdech. Wydech. To mój ślub.
– Wszystko gotowe – powiedziała wedding plannerka, podchodząc z telefonem. – Kwiaty dotarły, fontanna czekolady działa. Suknia?
– Na górze. Zaraz się przebieram – odpowiedziałam, ledwo panując nad głosem.
W środku wszystko błyszczało: kryształowe kieliszki, złote świeczniki, kieliszki z prosecco na wejściu. Było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. I jeszcze lepiej.
– Mamo, widziałaś sufit?! – piszczała moja kuzynka. – Jak w bajce!
Niech widzą. Niech zazdroszczą. Niech lajkują, udostępniają, zapisują do folderów z inspiracjami. Kiedy stanęłam obok Michała, już w sukni, z welonem opadającym na ramiona, czułam... dumę. Goście byli oczarowani. Wszyscy patrzyli na nas. Tak, dokładnie tak miało być. Wesele było jak z planu zdjęciowego. DJ rozkręcał ludzi od pierwszego kawałka. Open bar lał drinki z jadalnymi kwiatami. A kiedy kelnerzy wnieśli talerze z mini stekami na czarnych kamieniach – goście tylko patrzyli i cykali zdjęcia.
– Widzisz? Warto było – szepnęłam Michałowi przy stole, z trudem powstrzymując łzy wzruszenia.
– No… oby – powiedział, ale nie spojrzał mi w oczy.
Zamarłam na ułamek sekundy. Potem szybko się uśmiechnęłam do gości z naprzeciwka. W końcu był fotograf. A jednak... coś mnie ukuło pod żebrem. Jakby przez tę bajkę przeszedł przeciąg.
Byłam załamana
Minął tydzień od wesela. Siedziałam na kanapie w dresie, przewijając zdjęcia na Instagramie. Ponad dwa tysiące lajków pod postem ze ślubnym kadrem. Komentarze: „jak z bajki!”, „najpiękniejsza panna młoda!”. A ja czułam się, jakby mnie ktoś przeżuł i wypluł. W kuchni Michał zmywał naczynia. Oboje milczeliśmy. Od ślubu nadawaliśmy na innych częstotliwościach. Patrzyłam w tabelkę. Fontanna z czekoladą: 1 500 zł. Skrzypaczka grająca przy kolacji: 2 000 zł. Wynajem pałacyku z obsługą: 35 000. Fotograf: 12 500. Dekoracje kwiatowe: 7 000. Suknia z welonem z kryształkami: 56 000. Garnitur szyty na miarę: 2700. Wynajem limuzyny: 11 000. DJ: 30 000. Catering: 46 000. Noclegi dla gości 45 000.
Na dole: suma – 249 600 zł. Z tego 220 000 z kredytów. Pozostała kwota pożyczona od rodziny. Zadzwoniłam do banku. Odebrała kobieta z przesłodzonym głosem.
– Niestety, nie możemy odroczyć spłaty. Harmonogram jest już aktywny.
– Ale może… chociaż przesunięcie jednej raty?
– Proszę sprawdzić w bankowości internetowej opcję refinansowania – odparła uprzejmie, czyli zupełnie bezdusznie.
Rozłączyłam się i walnęłam czołem o stół. Wieczorem Michał wybuchł.
– Czy ty w ogóle myślałaś, co będzie po ślubie?!
– Nie psuj mi wspomnień! – wrzasnęłam.
–Nie mamy za co żyć!
– Mamy zdjęcia. Mamy wspomnienia. To był nasz dzień!
– Nasz? – parsknął. – Chyba twój.
Nie odpowiedziałam. Weszłam do łazienki i włączyłam prysznic, choć nie miałam siły się myć. Stałam tylko pod wodą, a łzy mieszały się z wodą na mojej twarzy.
Serce waliło mi jak oszalałe
Przestałam dodawać zdjęcia. Telefon milczał. Znajomi wysyłali zaproszenia na kawę, ale nie miałam siły odpisywać. Czułam, jak w środku mnie coś pęka. Jakby skończyła się bajka, a zaczęło jakieś powolne tonięcie. Któregoś wieczoru siedziałam w ciemnym pokoju i przeglądałam faktury. Niektóre już z czerwoną pieczątką. Kiedy zobaczyłam kwotę 380 zł za złote sztućce – zrobiło mi się niedobrze.
– Wszystko u was w porządku? – zapytała mama, gdy zadzwoniłam do niej z pytaniem, czy mogłaby mi pożyczyć trochę na czynsz.
– Tak... wszystko pod kontrolą – skłamałam.
– Córcia, ale przecież tyle pieniędzy wydaliście na ten ślub. A teraz?
– Teraz... po prostu musimy się trochę ogarnąć – rzuciłam szybko.
Milczała chwilę, a potem przeszła na temat wnuków. Jakby to było oczywiste, że teraz „czas pomyśleć o dziecku”. Rozłączyłam się i wpatrywałam się w sufit. Serce waliło mi jak oszalałe. Wzięłam szybki oddech. I jeszcze jeden. Nie pomagało. Zacisnęłam powieki. Wieczorem czekał na mnie Michał. Spojrzał mi w oczy bez słowa. W ręce trzymałam umowę.
– Co to jest? – zapytał.
– Jeszcze jedna pożyczka. Tylko na 10 tysięcy. Na spłatę tych wcześniejszych... wiesz.
Nic nie powiedział. Po prostu wyszedł. Zamknęłam oczy i usłyszałam, jak zatrzaskują się drzwi.
Nie umiałam wrócić do normalności
Michał nie wrócił na noc. Ani następnego dnia. Przez pierwsze godziny byłam wściekła. Potem przyszła pustka. Wyszłam z domu i szłam bez celu. W końcu trafiłam na lombard. Oddałam kolczyki, które kupiłam „na wielki dzień” – za 950 zł, choć kosztowały 2 500. Wzięłam gotówkę i od razu zapłaciłam jedną z rat. Znalazłam dodatkową pracę. Dorabiałam w weekendy jako kelnerka w tej samej sali, w której robiłam własne wesele. Za każdym razem, gdy rozlewałam wino, panna młoda miała błyszczące oczy – a ja czułam, że się duszę. Ale nie miałam wyjścia. Próbowałam sprzedać suknię. Wrzuciłam ogłoszenie – cena wywoławcza: 40 000 zł. Komentarze? „Za tyle to kupię nową”. „Jak z bajki, ale nie w moim budżecie”. Zero zainteresowania. Wieczorem zadzwoniłam do Natalii. Odebrała po kilku sygnałach.
– Co jest? – zapytała ostro. – Zniknęłaś jak kamień w wodę.
– Chciałam ci coś powiedzieć... – zawahałam się.
– No?
– To wszystko było jednym wielkim oszustwem – szepnęłam. – Nie dla siebie, nie dla Michała. Dla ludzi. Chciałam, żeby mnie podziwiali.
– Basia... – Natalia zamilkła. – Ale kto ci kazał?
– Ja.
Potem długo milczałyśmy. Wreszcie dodałam:
– Mam wrażenie, że już nawet nie wiem, kim jestem. I że bajka się skończyła. A ja nie umiem wrócić do życia.
Zaliczyłam twarde lądowanie
Michał wrócił po czterech dniach. Usiadł przy stole, jakby w ogóle nie wychodził. Stałam w kuchni z kubkiem herbaty, trzymając go oburącz jak tarczę.
– Przepraszam – powiedziałam. – Za wszystko.
– Nie wiem, czy umiem ci to wybaczyć – odparł cicho. – Nie to miałem na myśli, mówiąc wspólne życie.
Chciałam odpowiedzieć, coś powiedzieć, cokolwiek. Ale słowa nie przychodziły. Od tamtej pory żyliśmy obok siebie. Jak współlokatorzy. Rozmawialiśmy o rachunkach, o śmieciach, o tym, że trzeba dokupić papier toaletowy. Ale nie mówiliśmy o nas. Nie przytulaliśmy się. Nie planowaliśmy niczego. Patrzyliśmy, jak z kalendarza znikają kolejne dni – bez śladów, bez wspólnej przyszłości. Czasem w nocy widziałam, że Michał nie śpi. Leżał odwrócony do ściany, z telefonem w dłoni. Czułam, jak narasta między nami coś gęstego – coś, czego nie dało się przegadać. Wiedziałam jedno: to, co zrobiłam, zrobiłam dla siebie. Nie dla nas. Nie dla miłości. Dla obrazka, dla świata, dla lajków. Dla tej wersji siebie, która chciała być bajkowa. A skończyła jako obca kobieta we własnym domu.
Basia, 26 lat
Czytaj także:
- „Brałam kredyty i chwilówki, żeby nie stracić przyjaciół. Gdy sięgnęłam dna, okazało się, na kogo naprawdę mogę liczyć”
- „Zafundowałam chłopakowi na wakacje marzeń w Grecji. Czekałam na pierścionek, a dostałam zimny prysznic”
- „Mój mąż zdziadział na emeryturze. Całe dnie spędza z pilotem w dłoni i nie widzi nic poza ekranem telewizora”