„7 dni przed ślubem odkryłam, że ktoś oskubał mnie z kasy. Jak ja powiem rodzinie, że wesele urządzam pod jabłonką?”
„Dzień wesela zaczął się zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam. Zamiast w luksusowym apartamencie szykowałam się w pokoju dziadków, gdzie na komodzie stały doniczki z pelargoniami. Babcia od rana krzątała się w fartuchu, pilnując sernika”.

- Redakcja
Zawsze wiedziałam, że moje wesele będzie perfekcyjne. Planowałam je od liceum – od wyboru bukietu aż po krzesła na sali. Michał śmiał się z mojego katalogu marzeń, ale cierpliwie to znosił, bo wiedział, że dla mnie to coś więcej niż impreza. Moja mama od początku podgrzewała atmosferę, powtarzając, że to musi być wesele roku. Luksusowa sala, catering z górnej półki, dekoracje z bajki – to wszystko już było gotowe. Przynajmniej tak myślałam. Tydzień przed ślubem moje idealne wesele przestało istnieć.
Zostałam oszukana
– Oni nie odbierają! – syknęłam, wciskając po raz kolejny numer do firmy organizującej wesela. – Nikt tam nie pracuje? Czy może wszyscy akurat poszli na kawę?
Stał w kuchni, w dresach.
– Spokojnie. Na pewno to tylko awaria.
– Awaria?! – odwróciłam się gwałtownie. – Od wczoraj? Nikt nie odbiera, maile wracają, a ich profil w mediach społecznościowych nagle przestał istnieć! Chcesz mi powiedzieć, że to przypadek?
Podszedł do mnie i chciał mnie objąć, ale się odsunęłam.
– A wiesz, co to oznacza? Że nie mamy sali. Że nie mamy cateringu. Ani dekoracji. A za siedem dni mamy wesele! – głos mi się załamał.
– Nikt nie mógł tego przewidzieć. Przecież to nie twoja wina.
– A może gdybyś się zaangażował, gdybyś chociaż raz pojechał ze mną sprawdzić umowę, zauważyłbyś, że coś jest nie tak! – wybuchnęłam, czując, jak łzy palą mnie pod powiekami.
Patrzył na mnie w milczeniu. Widziałam, jak jego szczęka drży, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymywał.
– To miał być mój dzień… A teraz wszystko jest zrujnowane – wyszeptałam i usiadłam na podłodze.
Pomyślałam, że może to znak. Może ten ślub w ogóle nie powinien się odbyć.
Zacisnęłam dłonie w pięści
– Wiedziałam, że tak się skończy – usłyszałam przez telefon jeszcze zanim zdążyłam się przywitać. – Ostrzegałam cię. Ale ty zawsze wiesz lepiej.
Mama. Zawsze na posterunku, gotowa dorzucić swoje „a nie mówiłam”, zanim jeszcze powiem, co się stało.
– Nie mam siły na twoje wykłady. Nie mamy nic.
– Bo zaufałaś jakimś nowobogackim cwaniakom! Od początku ci mówiłam, że to firma krzak. Ale nie. Musiałaś mieć luksusy. Pałace i cateringi. A teraz co? Zostaliście z ręką w nocniku!
Poczułam, jak całe napięcie zbiera mi się w gardle. Zacisnęłam dłonie w pięści.
– Nie udawaj, że to nie była też twoja ambicja, mamo. Sama mi powtarzałaś, że wesele musi być „najlepsze z najlepszych”, bo co ludzie powiedzą.
– Ale nie kosztem zdrowego rozsądku! Michał miał rację, chociaż go nie cierpię.
– Przestań! – wybuchnęłam. – Michał mnie wspiera. Ty zawsze musisz kogoś obwinić, żeby się lepiej poczuć.
– Dzieci, dzieci… Co wy tak krzyczycie? – wtrącił się nagle dziadek. – To może zróbcie wesele u mnie? Jabłonie w ogrodzie już pięknie kwitną. A babcia upiecze sernik.
Zapadła cisza. Przez chwilę nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.
Podjęłam decyzję
Siedzieliśmy przy kuchennym stole dziadków. Michał, ja, mama i oczywiście dziadek.
– Wesele pod jabłonią? W ogrodzie? – powtórzyła mama, jakby dziadek zaproponował wesele w garażu. – Ty naprawdę to słyszysz?
– A jakie mamy opcje? – westchnęłam. – W salach terminy na dwa lata do przodu. My mamy tydzień.
Michał próbował załagodzić sytuację.
– To może być coś wyjątkowego, wiecie? Taki „rustykalny klimat”. Takie wiejskie przyjęcie z duszą.
– A ja zrobię lemoniadę z mięty i upiekę swojski chleb – wtrącił dziadek z błyskiem w oku. – Będzie lepiej niż w tych waszych pałacach.
– Zaiste, pałace... – prychnęła mama, ale już bez złości. Wiedziałam, że zaczęła kalkulować. – A catering? Z czego będziecie ludzi karmić? Tymi jabłkami?
– Nie martw się – machnął ręką dziadek. – Mam w spiżarni lepsze przetwory niż oni te swoje wymyślne musy i pianki. Babcia i sąsiadki zrobią ciasta, a Michał jest od rozwieszania lampek.
Spojrzałam na Michała. Przez ułamek sekundy naprawdę się uśmiechnęłam. Może to nie było to, co sobie wymarzyłam, ale… to było nasze. Nasze szalone, ratunkowe wesele.
– Robimy to – powiedziałam, zanim zdążyłam się rozmyślić. – Bierzemy ślub w ogrodzie dziadków.
Byłam przeszczęśliwa
Dzień wesela zaczął się zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam. Zamiast w luksusowym apartamencie szykowałam się w pokoju dziadków, gdzie na komodzie stały doniczki z pelargoniami. Babcia od rana krzątała się w fartuchu, pilnując sernika. Michał rozwieszał lampki w ogrodzie, walcząc z przedłużaczem, który dziadek złośliwie nazywał „drutem życia”.
– Młody, tylko uważaj z tym kablem, bo wesele bez pana młodego to już przesada – dziadek rzucił, śmiejąc się pod nosem.
Mama cały czas chodziła z zaciętą miną, obserwując przygotowania, jakby nadzorowała budowę opery narodowej.
–Nie wierzę, że to się dzieje. Goście tu przyjadą i co? Będą siedzieć na plastikowych krzesłach?
– Mamo, spójrz na to z innej strony. Przynajmniej nie będzie tych okropnych pokrowców na krzesłach, które tak zawsze krytykowałaś.
Goście zaczęli się zjeżdżać. Ich miny – bezcenne. Jeden z wujków od razu zagwizdał z uznaniem.
– To jest klimat! Takie wesele pamięta się całe życie!
Mama donosiła domowe ciasta, dziadek serwował swojski cydr, a ja... stałam pod jabłonią, patrząc, jak Michał tańczy z moją babcią do muzyki płynącej z głośników ustawionych na werandzie. Nie tak miało być. Jednak patrząc na rozświetlony ogród, śmiech bliskich i błysk w oczach Michała, byłam przeszczęśliwa.
Zaśmiałam się przez łzy
Wieczór powoli zbliżał się ku końcowi. Goście tańczyli boso na trawie, dzieci ganiały się wokół drzew, a w tle słychać było śmiech dziadka, który właśnie wygrał kolejną partię w karty z wujkami. Usiedliśmy z Michałem z boku, na ławce pod starą wiśnią. Chciałam nacieszyć się tą chwilą.
– Nie trzeba pałaców, żeby było idealnie – Michał przerwał ciszę, splatając swoje palce z moimi.
Uśmiechnęłam się.
– Wiem… ale boli mnie, że tak dużo straciliśmy przez tych oszustów. Przez miesiące wierzyłam, że spełniam swoje marzenie, a oni po prostu... zniknęli.
– Marzenia są ważne, ale wiesz, co jest ważniejsze? – Michał odwrócił się do mnie. – Że siedzisz tu obok mnie. W tej sukni, w tym ogrodzie, z tymi ludźmi. I że powiedziałaś „tak”. Dla mnie jesteś królową, nawet jeśli tron zrobiliśmy z ławki dziadka.
Zaśmiałam się przez łzy. Ten dzień był pełen kompromisów i improwizacji. Nikt nie udawał, nikt nie musiał podziwiać kryształowych żyrandoli.
– Wiesz co? Może kiedyś pojedziemy do tego pałacu. Ale dziś… dziś wolę być królową jabłoni.
– A ja twoim królem od kabli i lampek – roześmiał się i przytulił mnie mocno.
Spojrzałam na nasz rozświetlony ogród. Może życie naprawdę wiedziało lepiej.
Czułam żal
Wesele w ogrodzie było piękne. Nie było tym, o czym marzyłam. Straciliśmy nie tylko pieniądze, ale też wiarę w ludzi, którym ufałam. To nauczyło mnie jednej rzeczy – możesz planować każdy detal, wydawać tysiące, ale i tak życie znajdzie sposób, żeby cię zaskoczyć. Mama wciąż powtarza, że wyszło „lepiej, niż w tych pałacach”. Dziadek śmieje się, że za rok zrobi nam poprawiny i tym razem dorzuci kozy do dekoracji. Michał? Michał mówi, że to był najpiękniejszy dzień jego życia. Ja... ja jeszcze nie wiem, co o tym myślę.
Czuję wdzięczność. Za to, że mamy siebie. Że mam rodzinę, która, choć czasem nieznośna, nie zostawiła nas samych. Ale pod tą wdzięcznością jest też żal. Że to wszystko było inaczej, niż miało być. Może z czasem ten żal wyblaknie. Może kiedyś spojrzę na zdjęcia z wesela pod jabłonią i uśmiechnę się bez goryczy. A może nie. Może właśnie ta niedoskonałość będzie moją największą lekcją. Można wszystko zaplanować co do sekundy, ale życie zawsze znajdzie sposób, żeby cię zaskoczyć. Tylko od ciebie zależy, czy zobaczysz w tym porażkę, czy nowy początek.
Julia, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na urlopie w Dąbkach poszłam z nieznajomym w ciemny las i nie żałuję. O tym, co tam robiliśmy, będę opowiadać prawnukom”
- „Mąż ciągle łaził do lasu i wracał późną nocą. Od małżeńskiego łoża wolał miłosne swawole na ściółce”
- „Wyremontowaliśmy mieszkanie, ale zdewastowaliśmy małżeństwo. Awantury o armaturę i kafelki to najmilsze z kłótni”