„Myślałam, że dobrze znam moją babcię, ale ta historia zwaliła mnie z nóg. Nie sądziłam, że było z niej takie ziółko”
„Spojrzałam na babcię z przerażeniem. Nigdy bym nie podejrzewała, że ta drobna staruszka przeżyła coś tak przerażającego! Ja na jej miejscu chyba bym postradała zmysły ze strachu”.
- Anita, 25 lat
– Naprawdę nie potrafię tego odstawić. Próbowałam już wszystkiego, ale nic nie skutkuje – powiedziałam do babci, nerwowo zaciągając się papierosem.
– Faktycznie próbowałam już akupresury, książek, poradników, adwentystów, gum do żucia, a nawet hipnozy – i dalej byłam bezsilna wobec nałogu.
Choć mam dopiero 25 lat, palę już od dziesięciu i od jakiegoś czasu czuję, jak moja skóra robi się mniej jędrna, szara i zmęczona. Niepalące koleżanki wyglądają na swój wiek, a mnie kobieta w sklepie dała ostatnio trzydziestkę. Zgasiłam papierosa i właściwie od razu zapaliłam kolejnego.
– Cóż, kochana, pewnie słabo się starasz, ale to twoja sprawa – babcia wzruszyła ramionami.
– Cieszę się, że nie próbujesz mnie namówić do rzucenia – uśmiechnęłam się do niej. – To w niczym nie pomaga, a tylko wywołuje poczucie winy.
Ona ostatnio też się postarzała: ma więcej zmarszczek, przerzedziły jej się włosy, skóra policzków obwisła. Wydaje mi się też, że gorzej słyszy.
„Pewnie martwi się o dziadka” – pomyślałam, bo przecież miał ostatnio wszczepiony rozrusznik serca i babcia mocno to przeżyła.
Zaczęłam się zastanawiać, jak to jest spędzić z jednym człowiekiem 60 lat i ciągle kochać go równie mocno... Kochana babcia! Dawno jej nie odwiedzałam, zdecydowanie za rzadko bywam w Augustowie, a jej trudno wysiedzieć w pociągu do Warszawy.
– Wierzę w twój zdrowy rozsądek, kochanie – odezwała się po chwili milczenia. – Poza tym sama wiem, jakie to trudne. Ja też paliłam przez 10 lat. Strasznie trudno było mi rzucić. Próbowałam z sześć razy, zanim wreszcie się udało. Wiesz, trzeba było naprawdę traumatycznej sytuacji, żebym wreszcie pokonała nałóg.
I babcia zaczęła opowiadać
Historia wydarzyła się pod koniec lat 60., gdy babcia zaczęła pracę jako świeżo upieczona bibliotekarka w augustowskiej szkole. To były straszne czasy dla miasta, grasował w nim bowiem seryjny morderca. W 1968 r. znaleziono już ciała ośmiu mężczyzn, paru zostało napadniętych, a sprawca wciąż pozostawał nieuchwytny. W mieście narastała panika.
– Paliłam wtedy fajki szmuglowane z Sowietów, bez filtra, za to z paskudnym tytoniem, który zostawał w ustach – mówiła babcia. – Kobiety nie wyglądały z czymś takim w ustach specjalnie elegancko, bo co chwila pluły, zdejmowały coś z języka, no i co tu kryć, nie pachniały za pięknie... Nie chciałam, żeby twój tata i dziadek oglądali mnie z papierosem, więc trzymałam paczki w komodzie w dużym pokoju, a paliłam po kryjomu – w nocy na balkonie, w pracy albo gdy szłam na spacer. Szufladę zamykałam na klucz. I w tym kluczu tkwi cała historia, bo gdyby go nie było, pewnie dalej bym paliła.
Pewnego letniego dnia dziadek znalazł paczki w szufladzie, zrozumiał, że babcia go okłamuje i postanowił dać jej nauczkę. Schował klucz i pojechał w delegację. Babcia zorientowała się dopiero, gdy nie było już ani dziadka, ani klucza.
– Przyszła noc, a ja przez cały dzień nie zapaliłam ani jednego papierosa. Mój mąż był na jakimś zjeździe, a twój tata u mojej matki – ciągnęła babcia. – Byłam w domu sama, mogłam palić, ile dusza zapragnie, ale nie miałam fajek. Co to była za tortura! I wszystkie sklepy pozamykane.
– Ani jeden nie był otwarty? – spytałam z niedowierzaniem.
– Pamiętaj, że to się działo za głębokiej komuny, a to nie jest duże miasteczko. Teraz zawsze znajdzie się jakaś stacja benzynowa, a wtedy wszystko o tej porze było zamknięte na głucho – wyjaśniła babcia. – Mieszkaliśmy wówczas bliżej lasu, przez płot z trzema dziewczynami, które znałam ze szkoły. To była patologiczna rodzina, nazywali się Trojanowie. Teraz byś powiedziała: margines. Wiecznie upici, bez pracy, brudni, najmłodsza z nich regularnie trafiała do poprawczaka w Suwałkach. Krążyły o nich legendy, że kochasia jednej wyrzucili z wojska za znęcanie się nad kolegami. Ludzie mówili, że kradną, a nawet że kogoś zabili. Ale przede wszystkim w domu mieli melinę: sprzedawali swój bimber i alkohol z przemytu, fajki i trochę paserki. Miejscowi się ich bali… Jednak, co tu kryć, czasem się u nich zaopatrywali. Ja nigdy! – babcia wyrzuciła z siebie ostatnie zdanie, jakby się bała, że mogę pomyśleć o niej coś złego.
Niepotrzebnie. Przecież wiem, jak jest szlachetna i akuratna. Nie zadawałaby się z bandyterką. Ile razy przestrzegała mnie przed szemranym towarzystwem... Ponieważ życie miała raczej nudne, za to spokojne i szczęśliwe – ludzkie krzywdy przyjmowała zawsze ze zdziwieniem, jakby wszystkie te przykre rzeczy przytrafiały się im przypadkiem.
Nikotynowy głód silniejszy od strachu
– Tamtej nocy, zrozum, dziecko, byłam zdesperowana. Musiałam zapalić – tłumaczyła się babcia. Powiedziała to z taką skruchą, że aż zachęcająco poklepałam ją po dłoni, dodając jej otuchy.
– Poszłam do tej meliny – ciągnęła. – Była już późna noc. Puste ulice, paliła się tylko co druga latarnia. A do Trojanów szło się przez pustostany. Strasznie się bałam. Wyobrażałam sobie, że ten cały seryjny morderca chowa się gdzieś za rogiem i zaraz mnie zaatakuje… Jednak nałóg był silniejszy niż strach. Szłam dalej.
Rodziny ofiar same wymierzyły karę
Gdy babcia dotarła pod dom Trojanów, zauważyła, że w środku trwa balanga. Weszła do sieni. W pokoju powietrze było ciemne od dymu, strasznie śmierdziało, na ziemi leżały potłuczone szkła, przy stole siedziało kilku mężczyzn i Wiesława T.. Śmiali się, pokrzykiwali, podawali sobie coś z rąk do rąk, a babcia nie od razu poznała, co to jest. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że liczą pieniądze.
– To było straszne – westchnęła babcia. – Gdy dotarło do mnie, co widzę, wrzasnęłam i dopiero wtedy mnie zauważyli. Największy z nich poderwał się z krzesła i skoczył w moją stronę.
Spojrzałam na babcię z przerażeniem. Nigdy bym nie podejrzewała, że ta drobna staruszka przeżyła coś tak przerażającego! Ja na jej miejscu chyba bym postradała zmysły ze strachu.
– Zaczęłam biec – podjęła babcia. – Pamiętam, że szybko zabrakło mi tchu. Chciałam dobiec do domu znajomego milicjanta, ale pomyliłam się i zamiast w stronę bramy pobiegłam wprost na ogrodzenie. Nie miałam innego wyjścia – wdrapałam się na nie. No i zaklinowała mi się stopa! Przez chwilę nie mogłam się ruszyć i tamten facet złapał mnie za nogę... Trzymał naprawdę mocno. Już myślałam, że to koniec… I wtedy sznurowadła się poluzowały, but zsunął mi się ze stopy, a ja przeskoczyłam do ogrodu i zaczęłam walić w drzwi domu i wrzeszczeć!!!
Na szczęście milicjant jej otworzył, a wtedy goniący ją drab natychmiast się ulotnił. Babcię tak przeraziło tamto wydarzenie, że już nigdy więcej nie zapaliła papierosa.
– Widzisz, kochana, tak się rzuca nałóg – zakończyła opowieść.