Reklama

Na sto procent słyszeliście o depresji, która pojawia się jesienią lub wiosną. Ale co powiecie na taką, która przychodzi latem, podczas wakacji? Czy o niej też słyszeliście? Jeszcze nie? No to zaraz wam o niej opiszę. Nazwałem ją depresją wakacyjną. Na początku myślałem, że tylko ja mam taki problem. Ale okazało się, że... wcale nie.

Reklama

Wakacyjna depresja singla pojawia się nagle, trafia cię jak grom z jasnego nieba. Wystarczy, że wybierzesz się do parku, a tam... Widzisz pary... Zakochane, przytulające się na ławkach. Całujące się za drzewami. Odpoczywające na kocach. Wtedy zaczynasz myśleć, że wszyscy dookoła kogoś mają i wszyscy są w kimś zakochani.

Dostrzegasz to wszędzie. Na przystankach autobusowych, w knajpach, w sklepach. A kiedy idziesz do kina, kiedy zupełnie bez sensu decydujesz się iść sam – wtedy zaczynasz czuć, że prawdopodobnie jesteś jedynym samotnym mężczyzną na świecie.

Kino to nie miejsce dla samotników. Osoby, które idą na film bez towarzystwa, są taką rzadkością, że można je policzyć na palcach jednej dłoni. Czasem czuję, jakbym tylko ja przychodził do kina sam. I wszyscy na mnie patrzą. "O! – mówią dziewczyny do swoich chłopaków. – Spójrz, ten facet siedzi sam, pewnie żadna laska go nie chce”. „Tak – na pewno odpowiadają ich partnerzy. – Nie wygląda na jakiegoś wybitnie brzydkiego, ale pewnie jest strasznym bucem, skoro nie ma dziewczyny”.

Nie chciałem kolejny raz wyjeżdżać z zakochanymi

Urlop dla osób samotnych może być tak samo ciężki jak seans filmowy. W zeszłym roku wybrałem się z kumplami nad jezioro. Nasza ekipa liczyła pięć osób, dwie pary i ja. Nie macie pojęcia, jak wiele zupełnie zwykłych sytuacji może stanowić wyzwanie dla singli. Na przykład taka prozaiczna czynność jak smarowanie się olejkiem do opalania. Gdy jest się w związku, partnerzy mogą sobie nawzajem pomóc i posmarować sobie plecy. A ja? Już następnego dnia miałem plecy spalone jak pomidor.

Zobacz także

A potem oglądasz zachód słońca. Ludzie siedzą na brzegu, trzymają się za ręce, obserwują. Włosy dziewczyn są rozwiewane przez wiatr. Jest miło. A ja tam siedzę i niby też patrzę, ale czuję tylko smutek. Romantyzm zdecydowanie nie jest dla tych, co na zachód słońca patrzą samotnie.

Dlatego postanowiłem, że tego lata nie pozwolę, aby samotność zepsuła mi wakacje. Nie zamierzam patrzeć, jak inni są razem. Zdecydowałem się więc na wyjazd tylko dla singli. Czyli dla osób samotnych.

Masa takich opcji jest w sieci. Od razu odrzuciłem te z niepokojącym nacechowaniem erotycznym. Chciałem trafić na ludzi podobnych do mnie, a nie na typów, którzy chcą się tylko wyrwać z domu i z dala od swoich żon trochę zaszaleć.

Wybór ostatecznie padł na ofertę, która reklamowała się dość naiwnym sloganem: "Idą dla ciebie fajne czasy, mamy dla samotnych wczasy". Ale była tania i nad morzem, a nad morze zawsze chętnie pojadę. Pokoje jednoosobowe w hotelu blisko plaży. W planie wycieczki, ogniska, lekcje tańca. Brzmiało super.

Na początku czułem się niezręcznie, jak zawsze kiedy jesteś w grupie, w której nie znasz nikogo. Ale wszyscy byli w podobnej sytuacji – aż do wieczora, w którym wszyscy się lepiej poznali. Wtedy trochę przesadziliśmy z alkoholem, bo z każdym trzeba było wznosić toast, a na wakacje dla singli przyjechały dwadzieścia dwie osoby. A feministki, które były też były tam obecne, po każdym toaście za braterstwo domagały się toastu za siostrzeństwo – bo przecież siostry są równie ważne.

Kiedy obudziliśmy się następnego dnia, nasze głowy dosłownie puchły. A to sprawiło, że mieliśmy okazję sprawdzić, jak mieszkają inni – odwiedzaliśmy się, żeby pożyczyć sobie tabletki na ból głowy czy coś w tym stylu. Wieczorem postanowiliśmy pokonać resztki naszego kaca, stosując znaną metodę "klin klinem". Zabawa trwała do późna, niektórzy wrócili do pokojów dopiero grubo po północy. Następnego dnia znowu mierzyliśmy się z kacem i tak to wyglądało przez cały, długi tydzień.

Pod koniec wyjazdu doszedłem do wniosku, że wszyscy, włączając w to mnie, zmierzają prosto w objęcia alkoholizmu. Nie mam bladego pojęcia, kogo poznałem bliżej, a kogo mniej, bo moja głowa nie nadążała za wydarzeniami, a po kilku drinkach wszystko mi się miesza. Ósmego dnia sam pomysł o alkoholu sprawił, że poczułem ciarki obrzydzenia. Zaraz po obiedzie uciekłem więc na plażę. "Dziś nie będę pił – pomyślałem – przecież moja wątroba tego nie zniesie". W tym momencie poczułem się zupełnie tak, jakbym wagarował.

Zacząłem gadać o rybach...

Spacerowałem koło rzeki, a woda chlapała mi po kostkach. W sumie fajnie, ale jak zwykle byłem sam.

– Też zwinęłaś się z imprezy, co? – usłyszałem nagle damski głos.

To była Jagoda. Miła brunetka o długich włosach. Któregoś razu z nią gadałem, ale szczerze mówiąc, nie pamiętam już o czym.

– Wiesz co, mam już dość tego imprezowania – otwarcie przyznałem. – Wydawało mi się, że będzie to inaczej wyglądało.

– Poznałeś się z kimś bliżej?

– Nie, a ty jak tam?

– Niestety, u mnie to samo.

„No cóż, w takim razie oboje jesteśmy na samym początku” – pomyślałem. Przyjrzałem się Jagodzie bardziej uważnie. Jej oczy były naprawdę ładne. Mimo że była nieco po trzydziestce, jej uśmiech był szczery i szeroki, jak u małej dziewczynki. Nie flirtowała ani nie podrywała mnie na niego, było to po prostu szczere i niewinne szczęście, a jednocześnie... słodkie jak miód.

– Masz ochotę na mrożoną kawę? – zapytałem.

– Jasne.

Siedząc w barze na plaży, wypiliśmy po mrożonej kawie, a potem poczuliśmy, że burczy nam w brzuchach, więc skierowaliśmy się do smażalni. Wybrałem sobie turbota z Bałtyku. Ta ryba nie jest u nas zbyt popularna, mimo że jest niesamowicie pyszna. Wygląda jak wielka flądra. Mój dziadek był rybakiem, więc wiedziałem o niej trochę.

Zacząłem więc opowiadać Jagodzie o tym, jak kiedy byłem mały, łowiliśmy takie, które miały po pół metra, a raz wpadł nam nawet taki okaz, co płynął z Morza Północnego i miał metr szerokości. Wtedy o dziadku mówili nawet w telewizji. Jagoda słuchała z zainteresowaniem, więc poczułem, że się rozkręcam.

Po godzinie, kiedy opowiedziałem jej wszystko na temat połowy gatunków ryb oceanicznych, uderzyło mnie, że trochę przesadziłem. „O mój Boże – pomyślałem. – Siedzę na romantycznym obiedzie z przepiękną dziewczyną i gadam jej o rybach. Cud, że jeszcze nie dała nogi”.

Rzuciłem okiem na Jagodę. Jej głowa była delikatnie przechylona, oparta na dłoni. Oczy bez ruchu patrzyły na mnie. Coś było nie tak z tymi oczami... Pomachałem ręką. Ani drgnęła. Przybliżyłem do niej swoją twarz. Śpi! Delikatnie ją dotknąłem.

– O rany, sorry, zdrzemnęłam się – zawołała, robiąc się czerwona jak papryka. – Co mówiłeś?

– Od co najmniej godziny recytowałem ci moje poezje – odpowiedziałem, przybierając ton urażonego artysty.

– Serio, jest mi strasznie przykro. Byłam po prostu wykończona tym całym imprezowaniem... – zaczęła się tłumaczyć. – Ale słuchałam wszystkich twoich wierszy, dopiero kilka chwil temu zasnęłam.

– No i jak? – dopytywałem, nie wychodząc z roli. – Podobają ci się?

– Tak! Nie masz pojęcia, jak bardzo! Masz talent – zapewniła mnie.

– A który ci się najbardziej podobał?

Przez chwilę się zastanawiała.

– Ten o miłości – odpowiedziała niepewnie.

"No proszę, głupi to ma szczęście!" – pomyślałem. "Przez godzinę gadałem tej pięknej jak sen dziewczynie o głupich rybach, a ona myślała, że recytuję jej wiersze o miłości!".

Nie odważyłem się nic więcej powiedzieć, więc zamilkłem. Jagoda pomyślała, że się na nią obraziłem. Robiła wszystko, żeby być dla mnie jak najmilsza. I naprawdę była. Aż do końca naszego wyjazdu spędzaliśmy czas tylko we dwoje. Przez wiele, wiele godzin rozmawialiśmy, kilka razy przeszliśmy całą plażę, a nawet policzyliśmy wszystkie gwiazdy na niebie...

Byłem przerażony, że Jagoda będzie chciała usłyszeć jakiś mój wiersz, a ja nie będę miał co na to odpowiedzieć. Przecież nigdy nie napisałem nic, co by chociaż przypominało poezję! Tak na wszelki wypadek, zapamiętałem jeden znaleziony w sieci. W ostatnim dniu naszego wyjazd, chciałem zadziwić Jagodę i zacząłem głośno go recytować podczas naszego spaceru.

Zatrzymała się, chwyciła mnie za ręce i z uśmiechem na twarzy powiedziała:

Reklama

– Powinieneś wiedzieć, że nawet we śnie wszystko słyszę. I nienawidzę poezji. Ale chętnie dowiem się więcej o tych dziwacznych rybach.

Reklama
Reklama
Reklama