„Wygarnęłam synowej, że żyją jak w chlewie. W zemście zrobiła coś tak okropnego, że do dziś nie mogę się pozbierać”
„Nie wiem, czego się spodziewałam. Może tego, że kiedy zobaczę wnuka, moje serce zmięknie, a ja będę tylko stała i wzdychała ze wzruszenia. Ale zamiast tego stałam w kuchni syna i synowej i... no cóż. To był koszmar. W najgorszych snach nie podejrzewałam, że moje dziecko skończy w takim bałaganie. A to był dopiero początek”.

- Redakcja
Nie wiem, czego się spodziewałam. Może tego, że kiedy zobaczę wnuka, moje serce zmięknie, a ja będę tylko stała i wzdychała ze wzruszenia. Ale zamiast tego stałam w kuchni syna i synowej i... no cóż. To był koszmar.
Patrzyłam, jak mały Oluś biega z gołym brzuszkiem, w jednej skarpetce, między stertami zabawek, a na stole leżały nieumyte naczynia z wczorajszego obiadu. Pachniało... nieświeżo. To pewnie ten brud w zlewie. Albo coś z łazienki. A może z niedomkniętego kosza na pranie?
W najgorszych snach nie podejrzewałam, że moje dziecko skończy w takim bałaganie. A to był dopiero początek.
Atmosfera była napięta
– Halo? – zawołałam w głąb mieszkania.
– Już idę! – dobiegło mnie z sypialni. To była Agnieszka, moja synowa. Jej głos brzmiał na zmęczony.
Weszła do kuchni w poplamionej bluzie, z niedopiętą piżamą i rozczochranymi włosami. A ja... nie wytrzymałam.
– Nie dałam znać, że przyjadę, bo chciałam was zaskoczyć. Ale tego się nie spodziewałam – powiedziałam chłodno, rozglądając się wymownie po mieszkaniu.
– Dzień dobry, mamo. No, nie spodziewałam się ciebie – odparła, ledwo się uśmiechając. – Może chcesz kawy?
– Kawy? Najpierw to może trzeba by tu posprzątać – prychnęłam, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że ten komentarz uruchomi lawinę.
Olek wpadł do kuchni i rzucił mi się na szyję, a ja uśmiechnęłam się wreszcie, ale gdzieś w środku czułam to nieprzyjemne napięcie. Jakby Agnieszka nie była zadowolona z mojej obecności. Jakby coś było nie tak. A przecież ja tylko chciałam pomóc. Naprawdę.
Ale potem spojrzałam na synową i pomyślałam: czy ja byłam złą matką, skoro mój syn uważa, że tak można żyć? Że to jest w porządku?
Chciałam dobrze
Stałam w tej kuchni, jakbym była gościem w obcym domu, choć przecież powinnam się tu czuć jak u siebie. Przez moment nikt się nie odzywał. Olek pobiegł do swojego pokoju, a Agnieszka tylko stała, oparta o framugę drzwi, z założonymi rękami i z tą swoją miną – jakby to wszystko było moją winą. Próbowałam jeszcze raz zagaić, jakoś załagodzić tę niezręczność, ale słowa nie chciały mi przejść przez gardło. W końcu, zniecierpliwiona, powiedziałam:
– Jak wy chcecie wychować dziecko, skoro nie ogarniacie mieszkania?
Nie zamierzałam być złośliwa. Po prostu... wyrwało mi się. Ale Agnieszka jakby tylko na to czekała. W jednej sekundzie jej twarz stężała.
– Proszę wyjść. Teraz. Nie życzę sobie takich komentarzy – powiedziała zimnym głosem.
Patrzyłam na nią, oszołomiona. Przez chwilę miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Czy naprawdę kazała mi wyjść? Ja, która całe życie pomagałam, wspierałam, nigdy nie odmawiałam opieki nad dzieckiem?
– Przecież tylko chciałam pomóc – powiedziałam, ale głos mi zadrżał.
– To nie jest pomoc, to jest krytyka. Wchodzi pani bez zapowiedzi, patrzy na mnie z góry i zaczyna oceniać. Mam dość.
Wtedy się zagotowałam. Jak to – mam dość? To ja miałam dość siedzenia cicho, kiedy w tym domu panował chaos. Przez całe życie byłam uporządkowana, nauczyłam się, że dom powinien być czysty, dziecko powinno mieć rytm dnia, a matka nie może się poddawać, choćby nie wiem co. A teraz stałam tutaj, potraktowana jak intruz. Poczułam, jak robi mi się gorąco. Chciałam coś powiedzieć, ale jedyne, co udało mi się wyszeptać, to:
– Nie sądziłam, że tak mnie potraktujesz.
Agnieszka tylko pokręciła głową i odwróciła się na pięcie. Usłyszałam, jak zamyka za sobą drzwi sypialni. Stałam jeszcze chwilę w tej kuchni, pośród zabawek i talerzy, które prosiły się o umycie, czując, jak zaciska mi się gardło. W końcu wyszłam, trzaskając drzwiami mocniej, niż zamierzałam.
Czułam się niezrozumiana i samotna
Minął tydzień. Potem kolejny. Nie dzwoniłam. Oni też nie. Olek zniknął z mojego świata tak, jakby ktoś wyciął go nożyczkami ze zdjęcia w albumie. Siedziałam wieczorami z herbatą, gapiąc się w okno i zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś usłyszę jego śmiech. Albo zobaczę, jak bawi się w ogrodzie u mnie, z łopatką i konewką.
Koleżanki mówiły, żebym się nie mieszała.
– Daj im żyć po swojemu – radziła Zosia. – Młodzi teraz wszystko robią inaczej.
Ale ja przecież nie chciałam ich zmieniać. Tylko... nie umiałam patrzeć na ten bałagan, na brak zasad. Sama byłam inna. I może właśnie dlatego teraz zostałam sama.
Kolejny cipeły, wiosenny weekend. Siedziałam z pustym talerzem przed sobą, na który kiedyś nakładałam Piotrowi ciasto z truskawkami. Telefon nie zadzwonił. Nikt nie zapukał. Spojrzałam na zdjęcie Olka na komodzie i nagle poczułam, jak ciekną mi łzy. Cicho, bez szlochu, jedna po drugiej. Po raz pierwszy pomyślałam, że może to nie oni są problemem.
Zrobiłam pierwszy krok
W końcu wpadłam na pomysł. List. Napisałam go wieczorem, kiedy już nie mogłam znieść tej ciszy. Nie chciałam przepraszać, choć może powinnam. Nie umiem przepraszać za coś, co – w moim odczuciu – wypływało z troski. Ale wiedziałam, że muszę coś powiedzieć. Inaczej nie odzyskam wnuka.
„Agnieszko – zaczęłam – wiem, że nie jestem łatwa. Ciężko mi się powstrzymać od krytyki. Zawsze wydaje mi się, że wiem lepiej, jak powinno być. Ale jeszcze trudniej mi nie kochać mojego wnuka. Nie wiem, jak być babcią na waszych zasadach. Ale chcę spróbować. Jeśli uznasz, że mogę być częścią waszego życia – postaram się uszanować twoje zdanie i będę wdzięczna”.
Złożyłam list, włożyłam do koperty i przez chwilę trzymałam ją w dłoniach.
Bałam się. Że nie przeczyta. Albo przeczyta i tylko się utwierdzi w przekonaniu, że nie powinnam wracać.
W końcu wrzuciłam go do skrzynki. Poczułam ulgę. I lęk. Teraz pozostało mi jedynie czekać na odpowiedź. Albo na jej brak.
Musiałam się bardziej postarać
Odpowiedź przyszła po tygodniu. Krótka wiadomość od Piotra: „Mamo, Aga chciałaby z tobą porozmawiać. Jutro o 17:00. U nas”. Nic więcej. Ale dla mnie to było jak zielone światło – może jeszcze nie wszystko stracone.
Z trudem powstrzymałam się przed ubraniem się zbyt elegancko, jak na wielkie wyjście. Chciałam wyglądać zwyczajnie. Nie jak ktoś, kto chce znów wszystko kontrolować. Choć serce waliło mi jak szalone.
Agnieszka czekała przy stole. Spokojna, ale spięta. Obok niej siedział Piotr. Ja usiadłam naprzeciwko, czując się trochę jak na egzaminie.
– Przeczytałam list – zaczęła. – I chcę, żeby Olek miał babcię. Ale musimy coś ustalić.
Skinęłam głową.
– Żadnych komentarzy o porządku. Zdaję sobie sprawę z tego, jak tu czasami wygląda. Ale naprawdę się staram. I nie chcę żadnych uwag przy dziecku. Nawet jeśli biega w jednej skarpetce.
Zacisnęłam usta. To było trudne. Bardzo. Ale powiedziałam:
– Rozumiem. To trudniejsze, niż myślałam. Ale spróbuję.
Nie ufała mi jeszcze. Widziałam to. Ale też widziałam w jej oczach cień nadziei. Może uda nam się odnaleźć nowy sposób na bycie rodziną.
Chcę być dobrą babcią
Wracałam do domu z głową pełną myśli. W torbie miałam rysunek od Olka – czerwone serduszko i koślawy napis: „Dla Babci”. Uśmiechnęłam się, choć w oczach znowu zakręciły się łzy. Tym razem inne. Nie z żalu, tylko z czegoś, co przypominało nadzieję.
Wiem, że nie będzie łatwo. Że czasem coś znowu palnę, nie wytrzymam, powiem za dużo. Ale wiem też, że chcę być w życiu Olka. Nie po to, żeby go wychowywać. Tylko po to, żeby być. Cicho, z boku, ale obecna.
Wieczorem usiadłam z herbatą. Telefon zawibrował. Wiadomość od Piotra. Krótka. Ale wystarczająca.
„Olek chce pogadać”.
Odebrałam i usłyszałam ten głos, którego tak bardzo mi brakowało.
– Babciu, a kiedy przyjdziesz?
Nie odpowiedziałam od razu. Łzy znów spłynęły po policzkach. Wzięłam oddech, starając się, żeby głos mi nie zadrżał.
– Niedługo, kochanie. Bardzo niedługo.
Bo może nie jestem idealna. Ale babcią chcę być najlepszą, jaką tylko potrafię.
Barbara, 61 lat
Czytaj także:
- „Mąż nie ma matury i nie błyszczy inteligencją. Nie zabieram go do ludzi, bo wstyd mi za to, co mówi”
- „Teściowie może i mają kasę, ale brakuje im klasy. Wolę wyprawić skromną komunię bez dziwactw, niż być na ich łasce”
- „Chrzestna mojej córki zgotowała mi piekło. Na komunii wyjawiła sekret, który od dawna skrywałam przed mężem”