„Wyglądał jak siwy Adonis, ale klasy nie miał za grosz. Przecież kobiecie nie przystoi płacić za randkę”
„Kiedy trafił się Tadeusz, pomyślałam: wreszcie los się do mnie uśmiechnął. Na zdjęciu wyglądał jak siwy George Clooney i miał eleganckie opisy, trochę ironii, trochę romantyzmu. Nie szukałam księcia z bajki, bo te bajki już dawno przestałam czytać. Ale chciałam faceta z klasą i z własnymi zębami”.

- Redakcja
Mam 63 lata i, jak to się mówi, nie daję się jesieni życia. Owdowiałam kilka lat temu, ale nie jestem z tych, co zaszywają się w fotelu z kocem i telewizorem. Przez lata byłam nauczycielką, a teraz – emerytką z temperamentem. Lubię zadbać o siebie, dobrze zjeść, wypić kieliszek wina, posłuchać muzyki i – od niedawna – testować randkowe aplikacje. Życie po sześćdziesiątce potrafi być zaskakująco puste, jeśli człowiek nie postawi sobie nowych celów. A moim celem było: jeszcze się zakochać. Albo przynajmniej – mieć z kim pogadać przy kolacji, wybrać się do kina czy na spacer. Tylko tyle. I aż tyle.
Nie szukałam księcia z bajki, bo te bajki już dawno przestałam czytać. Ale chciałam faceta z klasą. Kogoś, kto nie tylko ma swoje zęby i nie robi błędów ortograficznych, ale też wie, co to znaczy być dżentelmenem. Czy to tak dużo? Najwyraźniej tak. Przez ostatnie miesiące przeżyłam kilka randek, po których tylko wzdychałam z politowaniem – ale kiedy trafił się Tadeusz, pomyślałam: może wreszcie los się do mnie uśmiechnął. Na zdjęciu wyglądał jak siwy George Clooney, miał eleganckie opisy, trochę ironii, trochę romantyzmu, a w wiadomościach potrafił napisać coś więcej niż „hej, co tam”.
Ujęło mnie jedno: napisał, że szuka kogoś do wspólnych rozmów, uśmiechu i „może czegoś więcej – ale bez presji”. No przecież ideał, prawda? Umawialiśmy się przez dwa tygodnie, zanim padło to magiczne pytanie: „Bożeno, a może kolacja w restauracji?”. A ja – co tu dużo mówić – mam jedną zasadę. Jeśli mężczyzna zaprasza, to płaci. Nie ma w tym żadnej kontrowersji. To nie chodzi o pieniądze. To chodzi o klasę.
Schowałam resztkę dumy do torebki
Randka w restauracji to nie byle co – to wydarzenie. Od rana biegałam po mieszkaniu jak w ukropie. Najpierw włosy – wałki, lakier, delikatne loki. Potem pazurki – french, jak lubię. A potem cała garderoba do góry nogami. Przymierzyłam pięć sukienek, zanim padło na granatową, taką z dekoltem w literę V. Klasyczna, ale z pazurem. Przed lustrem uśmiechnęłam się do siebie. Jeszcze tylko perfumy – trochę za uchem, trochę na nadgarstku. Gotowa.
Spotkaliśmy się pod restauracją. Tadeusz był punktualny, w eleganckim płaszczu, z lekko rozczochraną siwizną. Przywitał mnie całusem w rękę.
– Bożenna, wyglądasz olśniewająco – powiedział z uśmiechem.
Poczułam się jak dziewczyna na pierwszej randce. Usiedliśmy, zamówiliśmy – on polędwiczki, ja risotto z grzybami. Rozmawialiśmy o filmach, podróżach, trochę o naszych dawnych miłościach. Przyjemnie było. Trochę się śmialiśmy, trochę wzdychaliśmy do wspomnień.
A potem kelner przyniósł rachunek.
Tadeusz sięgnął po portfel, otworzył go... i wtedy padło:
– To może po połowie, co Bożenko?
Zamarłam. Uśmiech mi zastygł na twarzy, serce lekko podskoczyło. Spojrzałam na niego, udając, że nie dosłyszałam.
– Słucham?
– No wiesz, czasy niełatwe. Emeryturki nie rozpieszczają, prawda? – dodał z uśmiechem.
Skinęłam głową. Nie chciałam robić sceny. Ale w środku aż się we mnie gotowało. Gdyby mógł usłyszeć, co naprawdę myślę… zapłaciłam swoją połowę, a resztę dumy schowałam do torebki.
Przez moment żyłam złudzeniami
Kiedy zamknęłam za sobą drzwi mieszkania, opadłam na fotel i zapatrzyłam się w ciemne okno. Jeszcze czułam na sobie ten nieszczęsny duszący zapach jego wody kolońskiej. Jak mogłam być tak ślepa? Przecież on już w pierwszych wiadomościach mówił o „rozsądnych wydatkach” i że „nie lubi przesady”. W restauracji wspominał coś o „marżach na winie” i że „kiedyś to człowiek z kanapką szedł do kina i też było dobrze”.
Zaparzyłam sobie herbatę, ale zamiast pić – sięgnęłam po telefon. Halina. Moja przyjaciółka od serca, w takich chwilach niezawodna.
– No i jak było? – zapytała od razu, jakby czekała cały wieczór z kubkiem popcornu.
– Halina... – westchnęłam ciężko. – On... powiedział „po połowie”.
– Żartujesz?
– Nie. Rachunek przyniósł kelner, on sięgnął po portfel, otworzył i mówi: „To może po połowie, co Bożenko?”
– Bożenko?! – Halina aż się zadławiła. – Nie dość, że cię zdrobnił, to jeszcze cię naciągnął na kasę?
– I jeszcze z taką minką, jakby to było najnormalniejsze na świecie. Jakbyśmy byli parą od dziesięciu lat i dzielili się czynszem!
– Co za typ! I jak zareagowałaś?
– A jak miałam zareagować? Siedzieliśmy przy ludziach, kelner czekał. Zapłaciłam, wyszłam. Na przystanku już mi się ręce trzęsły z nerwów. Przecież nie o pieniądze chodzi. Chodzi o to, że... że on mnie nie widzi. Że ja dla niego jestem jak współlokator, nie kobieta.
– Ech, Bożenka, powiem ci jedno. Janusz oszczędzania. I dobrze, że się ujawnił od razu. Szkoda tylko tej twojej sukienki i paznokci.
– Najbardziej szkoda mi... że przez chwilę miałam nadzieję.
Coś mnie jednak uwierało
Następnego dnia wstałam z ciężką głową. Niby to tylko jedna randka, a jednak bolało. Włączyłam komputer, wypiłam kawę, kliknęłam Facebooka – i wtedy telefon zabrzęczał. SMS od Tadeusza.
„Bożeno, bardzo miło spędziłem wczoraj czas. Może następnym razem jakiś spacer z termosikiem kawy? :)”
Termosik. Kawy. Może jeszcze bułka z pasztetem?! Przez chwilę siedziałam w ciszy, wpatrzona w ekran. A potem parsknęłam śmiechem. Krótkim, nerwowym, prawie histerycznym.
– No nie... – powiedziałam do siebie na głos. – Tego się nie spodziewałam.
Napisałam odpowiedź. Skasowałam. Napisałam jeszcze raz. Usunęłam.
W końcu złapałam telefon i zadzwoniłam do Haliny.
– Halina, zgadnij, co mi właśnie napisał?
– Daj spokój, znowu się odezwał?
– „Spacer z termosikiem kawy”! Rozumiesz to?! Jeszcze trochę i zaprosi mnie na ryż z mikrofali w jego garażu.
– Nie... Bożena, nie. Przysięgam, jeśli on ci jeszcze raz napisze, to ja mu wyślę przelew na dwie złotówki z dopiskiem „na randkę z moją koleżanką”.
– I co ja mam mu odpisać? Że kawa brzmi romantycznie, ale ja już mam kubek termiczny i nie potrzebuję sponsora?
– Napisz, że jesteś kobietą z klasą, a nie panienką na piknik. Albo w ogóle nic nie pisz. Takim się nie odpowiada.
– A może mu jednak wyślę listę restauracji, w których serwują ludziom coś więcej niż herbatę z plecaka?
– A może wyślij mu mój numer. Chętnie mu powiem, co myślę o jego „dżentelmeństwie” – prychnęła Halina.
Śmiałyśmy się do słuchawki jak dwie nastolatki, ale gdzieś pod spodem coś mnie uwierało. Bo znowu musiałam odłożyć nadzieję na później.
Kobieta po 60. to nie desperatka
Nie mogłam już siedzieć i udawać, że nic się nie stało. Weszłam na grupę „Randki 60+” i zaczęłam pisać. Palce same stukały w klawiaturę.
„Dziewczyny. Spotkałam faceta. Tadeusz. Siwizna jak Clooney, słówka jak z romansu. Zaprosił mnie do restauracji. Myślę: dżentelmen. A on? Przy rachunku – „to może po połowie, co Bożenko?” A potem – spacer z termosikiem. Ja się pytam: gdzie są mężczyźni, którzy wiedzą, czym jest klasa?”
Kliknęłam „opublikuj” i usiadłam z herbatą. Nie minęło dziesięć minut, a komentarze zaczęły się sypać jak z rękawa.
„Znam takich!” – napisała Krystyna. – „Jeden to mnie na pierwszą randkę zabrał do IKEA. Na darmową kawę. A potem pyta, czy może jeszcze skorzystać z toalety, bo mu się opłaca.”
„Bożena, trzymaj się!” – dodawała Jadwiga. – „Ja miałam randkę, gdzie facet przyjechał rowerem i zapomniał portfela. To ja jeszcze kupiłam mu hot-doga, bo mu cukier spadł...”
Siedziałam i czytałam, uśmiechając się coraz szerzej. Nie byłam sama. Wśród komentarzy było współczucie, ale też dużo śmiechu. I jeden, który szczególnie zapadł mi w pamięć:
„Nie dajmy się zwieść siwym głowom i ładnym profilom. Co z tego, że wygląda jak z reklamy whisky, skoro duszę ma z promocji w markecie”
Dodałam: „Dokładnie tak. Koniec z udawaniem. Chcemy partnerów, nie dusigroszy. I niech pamiętają – kobieta po sześćdziesiątce to nie desperatka. To dama.”
Odeszłam od komputera z podniesioną głową. Dostałam swój głos. I usłyszałam głosy innych.
Może jeszcze coś się zdarzy
Siedziałam z kieliszkiem wina i patrzyłam w lustro. Po całym dniu emocji, wiadomości, komentarzy i opowieści innych kobiet... zrobiło mi się lżej. Ale i jakoś smutno. Człowiek chce tylko towarzystwa, ciepła, rozmowy – a trafia na kogoś, kto kalkuluje, czy schabowy z surówką wart jest jego emerytury.
Przerzucałam zdjęcia w telefonie – znajome twarze, uśmiechy, te wszystkie randkowe profile, które teraz wydawały się tak puste. Jeden miał zdjęcie z rybą, drugi z dziećmi, trzeci w golfie z wyprzedaży. Wszystko jakieś takie... nijakie. Zastanowiłam się przez chwilę, czy nie usunąć tej aplikacji. Palec zawisł nad ekranem. Ale tylko na moment.
Nie dla Tadeusza, nie dla żadnego z nich. Dla siebie. Bo może jeszcze trafi się ktoś, kto wie, że jak się zaprasza kobietę do restauracji, to nie liczy się każdej złotówki. I nie kończy wieczoru pytaniem o termos. A jak się nie trafi? Trudno. Zamówię sobie deser, poproszę o dobre wino, usiądę przy oknie i zjem sama. Bez wstydu, bez nerwów. I na pewno bez dzielenia rachunku.
W lustrze zobaczyłam twarz, której nie muszę się wstydzić. Może nie młodą, ale silną. Doświadczoną. I z błyskiem w oku, który – choć czasem przygasa – nie daje się zgasić na długo. Telefon odłożyłam na bok. Aplikację zostawiłam. Może jeszcze coś się zdarzy. A jak nie – to też dobrze. Mam siebie.
Szukam kogoś, kto mnie doceni
W życiu nauczyłam się jednej rzeczy – że nic nie przychodzi łatwo. Ani praca, ani miłość, ani samotność. Zwłaszcza ta ostatnia potrafi być uparta. Ale samotność z wyboru to nie to samo, co bycie z kimś, kto nie umie być hojny – nie tylko portfelem, ale i sercem. Nie potrzebuję sponsora. Nie szukam rycerza na białym koniu. W moim wieku wystarczy ktoś, kto umie słuchać, kto nie patrzy na zegarek, kiedy się rozmawia, i kto wie, że elegancja to nie tylko garnitur, ale i gest. Czasem drobny, jak zapłacenie rachunku bez pytania. To nie wydatek – to wyraz szacunku.
Tadeusz okazał się przelotnym epizodem. Lekcją. Trochę bolesną, ale potrzebną. Pokazał mi, że nie można zaniżać poprzeczki tylko dlatego, że jest się starszą kobietą. Że duma nie kończy się z chwilą, gdy zaczynają się siwe włosy. Może jeszcze kogoś spotkam. Może nie. Ale jeśli już, to musi być ktoś, kto zrozumie, że kobieta, która przychodzi na randkę w sukience, na którą poświęciła godziny przygotowań, zasługuje przynajmniej na to, żeby nie dzielić rachunku na pół.
A jeśli nie – to też dobrze. Bo mam siebie. I już wiem, że to całkiem sporo.
Bożena, 63 lata
Czytaj także:
- „Umówiłam się na randkę z przystojnym rówieśnikiem, a przyszedł emeryt. Miał jednak więcej klasy, niż niejeden 30-latek”
- „Jestem bogaty i stać mnie na luksusowy zegarek, ale wolę udawać biedaka. Ja lubię pieniądze, a ludzie ckliwe historyjki”
- „Ja wydawałam ostatni grosz na komunię syna, a tatusiek spijał śmietankę. Nawet własne dziecko mną gardzi”