Reklama

Podchodziła do mijających ją przechodniów, każdemu zadając to samo pytanie. – Nie widzieliście mojej córeczki?

Reklama

Reagowali różnie, jedni pochylali się nad nieszczęściem i przemawiali do niej łagodnie, inni odchodzili bez słowa. Nie chcieli nawet spojrzeć na fotografię, którą kobieta trzymała w rękach.

Policja nic nie zdołała wskórać

Powoli zbliżała się do przystanku, na którym wraz z grupką innych osób czekałam na autobus.

– Ktoś powinien się nią zająć, jeszcze pod samochód wpadnie – paniusia z siatkami okazała obywatelską troskę o bezpieczeństwo szalonej kobiety.

– Pani się nie boi, ona rozum ma, znam ją z widzenia – włączył się zażywny dżentelmen w za ciasnej marynarce. – Kobieta była kiedyś całkiem do rzeczy, ale trochę sfiksowała, jak jej córka zaginęła.

– O, to musiało być niedawno, skoro jej szuka? – zainteresowała się paniusia. Ludzie na przystanku umilkli poruszeni, ja też. Nie co dzień słyszy się taką historię.

– I tu się pani myli. Będzie już ze dwadzieścia lat, jak dziewczyna wyszła z domu i nie wróciła. Co za tragedia! Szukali jej wszędzie. Przetrząsnęli całe miasto i nic, ale matka wciąż ma nadzieję, że jej dziecko żyje. Dlatego chodzi i pyta, szuka na własną rękę, jak potrafi, bo policja już dawno zamknęła tę sprawę.

– Co pan nie powie – zgorszyła się paniusia. – Na co idą nasze podatki, ja się pytam?

– Nie widzieli jej państwo? To moja córka, teraz byłaby starsza, miałaby około czterdziestu lat – kobieta zaskoczyła tłumek słuchający opowieści zażywnego pana. Przystanęła wśród ludzi, wyciągając przed siebie fotografię młodej dziewczyny. – Ma na imię Joasia – dodała.

Przesunęłam się do przodu, żeby lepiej przyjrzeć się zdjęciu i nagle okazało się, że stoimy naprzeciwko siebie, tylko ona i ja, bo reszta ludzi cofnęła się. Też bym schowała się w tłumie, ale jakoś nie wypadało.

– Lubiła konie? – rzuciłam, żeby przerwać milczenie, które zaczynało gęstnieć między nami.

– Lubi – poprawiła odruchowo matka dziewczyny sfotografowanej na tle osiodłanych, gotowych do przejażdżki koni. Jeden nawet wsadził pysk w kadr.

– Ja też je lubię – nie wiem, po co to powiedziałam, jak zwykle kiedy czuję się niepewnie, sięgnęłam do włosów i założyłam niesforne pasmo za ucho.

– Poczekaj! Co to jest? – kobieta złapała mnie za rękę z niespodziewaną siłą.

– Proszę mnie puścić – szarpnęłam się. Ludzie na przystanku ciekawie obserwowali zajście.

– Nie chciałam cię przestraszyć – kobieta cofnęła rękę – chodzi mi o „myszkę”, którą masz na przedramieniu. I ten gest... Moja Joasia robiła tak samo, kiedy się zdenerwowała. Też miała znamię, w tym samym miejscu. I uwielbiała konie.

Na szczęście nadjechał autobus i mogłam schronić się w jego wnętrzu przed szalonymi nadziejami kobiety, która w każdej dziewczynie gotowa była dostrzec podobieństwo do córki.

– Ale się do mnie przyczepiła – pomyślałam, czując ulgę, że udało mi się jej pozbyć.

Zauważyłam ją chwilę potem. Zdążyła wskoczyć do autobusu, ale na szczęście nie podchodziła bliżej. Usiadła z tyłu i nie spuszczała ze mnie wzroku. W autobusie było sporo pasażerów, za którymi się ukryłam, jednak czułam jej spojrzenie na sobie, przepalało mnie na wylot z mocą laserowej wiązki.

To prawdziwa wariatka, ubzdurała sobie, że mam coś wspólnego z jej córką i teraz mnie śledzi – denerwowałam się. Kobieta wyglądała na nieszkodliwą, ale to nic przyjemnego być obiektem zainteresowania osoby, która prawie na pewno nie odpowiada za własne czyny.

Nie śpieszyłam się na świat

Gdybym myślała rozsądnie, nie doprowadziłabym jej do domu, pokazując, gdzie mieszkam, ale w tamtym momencie chciałam tylko jak najszybciej od niej uciec.

Wbiegłam na piętro i zatrzasnęłam drzwi, odgradzając się od szalonej kobiety.

– Reniu, to ty? – z gabinetu, który był jednocześnie sypialną rodziców, dobiegł głos ojca. Tata czasem pracował w domu, ucieszyłam się, że jest.

– Co się stało? Wyglądasz na zdenerwowaną – tata zawsze umiał mnie przejrzeć.

– Jakaś dziwna kobieta się do mnie przyczepiła – wyjawiłam. – Pokazywała fotografię zaginionej córki i zaczęło jej się wydawać, że jestem do niej podobna.

– Matka nigdy nie traci nadziei. To wielka tragedia stracić dziecko, dlatego od chwili twoich narodzin nie spuszczam cię z oczu. Zbyt długo z mamą czekaliśmy na ciebie. Już myślałem, że nigdy nie będziemy mieli dziecka, ale wtedy niespodziewanie nas zaszczyciłaś.

Znałam dobrze tę opowieść. Ojciec twierdził, że nie śpieszyłam się na świat, czekałam na odpowiedni moment. Tak sobie wyjaśnił niepowodzenia w staraniach o dziecko, uwieńczone sukcesem dopiero wtedy, gdy wszyscy stracili nadzieję.

– Tato, ta Joasia zaginęła dwadzieścia lat temu, a ja mam na ręku znamię podobne do tego, które ona miała.

– To nie znamię, tylko przebarwienie, plamka nagromadzonego pigmentu – skorygował surowo ojciec, czuły na punkcie mojego zdrowia. – Wiesz, to ciekawy zbieg okoliczności, chętnie dowiedziałbym się więcej.

Dzwonek domofonu odezwał się jak na zamówienie.

– Jeśli to ona, to będziesz miał właśnie okazję – zaśmiałam się. W domu czułam się bezpiecznie, nie przerażała mnie kobieta szalona z bólu po utracie córki.

To była ona, a mój ciekawski tata wpuścił ja bez wahania.

– Sam będziesz z nią rozmawiał, ja nie mam zamiaru – uprzedziłam, wycofując się do pokoju i zamykając drzwi.

Jakoś nie mogłam usiedzieć na miejscu. Ciekawość pchnęła mnie do przedpokoju, przyczaiłam się, żeby podsłuchać rozmowę.

– To tylko zbieg okoliczności, na pewno wiele dziewcząt ma na ręku plamkę melaniny – ojciec mówił spokojnie, wyważonym głosem. Ale mnie nie oszukał, dobrze go znałam, wiedziałam, że jest bardzo zainteresowany konfabulacjami kobiety. – Tęsknota za dzieckiem każe się dopatrywać jego rysów w każdym napotkanym przechodniu.

– Ludzie mówią: stała się tragedia, ale to było dwadzieścia lat temu, pora otrząsnąć się i żyć dalej. A ja nie mogę. Wie pan dlaczego? Zabija mnie niepewność. Nie wiem, co stało się z moją Joasią. A jeżeli straciła pamięć i żyje gdzieś z daleka ode mnie?

– Tak pani uważa?

– Joasia często mi się śni. Jest pogodna, uśmiechnięta, mam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć. Czuję, że moje dziecko ma dla mnie wiadomość, a ja nie mogę jej odebrać! Strasznie się tym gryzłam, aż do dzisiaj. Zobaczyłam Renię, i serce mi stanęło. Nie jest podobna do Joasi, ale ma w sobie coś, co bardzo mnie poruszyło. Jakbym spotkała córkę.

– Wie pani, że to niemożliwe.

– Joasia miała znamię nie tylko na ręku, ale także na plecach, pod łopatką – powiedziała nagle kobieta.

Co ona miała ze mną wspólnego?

O mało nie zemdlałam, miałam w tym miejscu takie samo przebarwienie skóry jak na ręce.

Tato, nie mów jej tego – zaklinałam go w myślach. Bałam się uchylić głębiej rąbek tajemnicy, nie chciałam wiedzieć, na co czekałam tak długo, zanim się urodziłam.

Milczenie ojca kobieta wzięła za nieme potwierdzenie.

– Nie będę się wam naprzykrzała, już i tak wiele dostałam – powiedziała jasnym głosem. – Wreszcie mam pewność, mogę zakończyć poszukiwania. Ona tu jest, szczęśliwa i pod dobrą opieką. Tyle musi mi wystarczyć.

– Dziękuję – powiedział tata.

No proszę! Szkoda jeszcze, że nie podziękował jej za dziecko, swoją córkę. Co ona miała ze mną wspólnego? Gesty, konna jazda, znaki na ciele, to wszystko zbieg okoliczności, nie jestem Joasią!

Zdenerwowana i zajęta dziwnymi myślami, nie usłyszałam, kiedy kobieta wstała i skierowała się do wyjścia. Oczywiście wpadła na mnie, bo nadal tkwiłam w przedpokoju. Spojrzałam na nią z niechęcią.

– Czy mogę cię przytulić? Ostatni raz – spytała nieśmiało.

Już chciałam szorstko odmówić, gdy nagle niekontrolowany impuls pchnął mnie w jej ramiona.

Bądź szczęśliwa, kochanie – szepnęła.

Poczułam płynącą od niej miłość, a w głowie eksplodowały obrazy. Koncert na błoniach, szalejąca widownia, raper na scenie skanduje słowa piosenki, tłum mu wtóruje, ścisk rośnie, robi mi się duszno.

– Wyszłam z koncertu – powiedziałam wbrew sobie.

– Ostatni raz znajomi widzieli Joasię na błoniach, potem ślad się urywa – matka dziewczyny patrzyła na mnie z uwagą.

– Jeśli przypomnisz sobie coś więcej, daj mi znać. Muszę wiedzieć.

– Lepiej nie – pokręciłam głową. Nic więcej nie zobaczyłam, ale miałam wrażenie, że Joasię spotkała tego wieczoru śmierć. Jeżeli tak, to nie chciałam tego oglądać.

Tego wieczoru długo szperałam w internecie, szukając informacji o tej zaginionej dziewczynie. Była do mnie podobna nie tylko ze względu na znamiona, ale też wizualnie. Miałyśmy podobne włosy i kości policzkowe. Ktoś mógłby wziąć nas za siostry. Nie dawało mi to spokoju.

Najdziwniejsze było jednak to, że coraz częściej śniła mi się jej matka. Ale nie jako obłąkana kobieta, która szuka córki. Robiłyśmy w tych snach zwykłe rzeczy. Ot picie herbaty, oglądanie albumów ze zdjęciami.

Reklama

Albo jesteśmy spokrewnione i rodzice nie mówią mi całej prawdy, albo jestem jej kolejnym wcieleniem.

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...