„Wygrałam kupę kasy w totka, ale bałam się przyznać. Wiedziałam, że rodzinka zacznie nią rządzić jak własną”
„Na pewno zgłosi się do nas po pomoc finansową rodzina – zapisałam na szczycie kartki. Nawet ta daleka, której dotychczas wraz z mężem nie zauważaliśmy. Ale czy mogliśmy odmówić pomocy tym, którzy jej potrzebują, kiedy los napełnił nasze kieszenie pieniędzmi?”.
- Listy do redakcji
Gdy sięgałam do torby po zapalniczkę, moja dłoń natrafia na złożony kupon lotto. Często zapominam, że jest taka możliwość, że mogę stać się milionerką. To zawsze rozbawia mojego męża. Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłam, że cokolwiek wygram. Moja przyjaciółka twierdzi, że traktuję kupony lotto jak podatek. No cóż, muszę go zapłacić, aby marzyć, a marzeń, zapewniam, mi nie brakuje. W końcu, który z graczy nie zastanawiał się nigdy, co by kupił, czy co by zrobił, gdyby udało mu się trafić te magiczne sześć liczb?
Nie mogłam w to uwierzyć
Wyjęłam z torebki los lotto i, siedząc przy włączonym komputerze, zdecydowałam, że zamiast pójść na papierosa, sprawdzę wylosowane numery. Więc patrzę i... O Matko, Święty Józefie! (tak zawsze wołała moja matka w stresujących momentach). Serce zaczęło mi bić jak szalone, a w głowie huczało przez pulsującą krew. Zaczęłam się źle czuć – wygrałam główną nagrodę! Przejrzałam wartość wygranej – były to dwa miliony dwieście tysięcy złotych. No nie do wiary, stałam się prawdziwą milionerką!
W pewnym momencie gdzieś w mojej głowie pojawiło się pytanie: "Czy nie mogłam wygrać tydzień temu? Wówczas nagroda główna wynosiła piętnaście milionów. To byłoby coś, a nie ta skromna suma...". Chwilę później, też w myślach, przeprosiłam los za swoją chciwość.
Po otrząśnięciu się z początkowego szoku, postawiłam sobie w myślach istotne pytanie: jak zagospodaruję te środki finansowe? Na pewno nie schowam ich w skarpecie, ani w ogóle w domu. Absolutnie nie mogę być tak egoistyczna... Byłam pewna, że wraz z moim mężem rozdzielimy te fundusze między wszystkich, którzy są nam bliscy.
Najpierw chciałam się podzielić
Na pewno zgłosi się do nas po pomoc finansową rodzina – zapisałam na szczycie kartki. Nawet ta daleka, której dotychczas wraz z mężem nie zauważaliśmy. Ale czy mogliśmy odmówić pomocy tym, którzy jej potrzebują, kiedy los napełnił nasze kieszenie pieniędzmi?
Zobacz także
Nie ukrywam, że parę osób z mojego bliskiego otoczenia zdążyło mnie rozczarować. Na przykład szwagierka. Rok temu poprosiłam ją, jako chrzestną mojej córki, o opiekę nad nią na kilka dni. Miałam wówczas wyjazd w sprawach służbowych, więc musiałam znaleźć opiekę dla Krysi. Gdy skontaktowałam się z Jolką, usłyszałam, że skoro zarabiam "takie pieniądze", na pewno stać mnie na zatrudnienie niani. Od tej chwili nie chciałam już mieć z nią nic do czynienia. Niemniej jednak w obecnej sytuacji będę musiała jej pomóc z problemami finansowymi, jakie ma z opłacaniem rat za samochód.
Rzecz jasna, zapisałam w następnym zdaniu, do naszych drzwi zapuka zarówno rodzina, jak i znajomi. Nie mogliśmy im odmówić! To typowe, że osoby, które znamy, robią wszystko, aby stać się naszymi bliskimi przyjaciółmi, kiedy wyczuwają, że mogą na nas, czy dzięki nam, skorzystać. Tak było chociażby z moją koleżanką ze studiów.
Pewnego raz przyszła do mnie i, powołując się na naszą relację, położyła na moim stoliku bankowy weksel dłużny. Zaskoczona zauważyłam, że nie widniała na nim żadna kwota. Chciałam wiedzieć, jak duże zobowiązanie ma na myśli. Kiedy zapytałam o wielkość pożyczki, moja przyjaciółka uznała to za obrazę. Od tej pory nie spotkałam jej więcej. Trudno, bywa i tak.
Na pewno nie tylko ona, ale również inni, przypomną sobie o naszych dawnych powiązaniach. Czy ich liczba będzie duża? Hm, może być całkiem pokaźna... A co jeśli ich kłopoty okażą się naprawdę istotne?
Mieliśmy z mężem dobre serce
W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że ja i mój mąż nigdy nie byliśmy w stanie przejść obojętnie obok cierpienia, które miało miejsce tuż obok nas. Dowodem na to są nasze trzy koty: Atos, Portos i Aramis, a także pudel Richelieu, którego adoptowaliśmy ze schroniska, mimo że ktoś mu odciął jedną łapkę. Zdecydowanie nie będziemy czekać na prośby o pomoc, ale sami pójdziemy do tych, którzy jej potrzebują. Blisko naszego domu znajduje się dom dziecka, a jego podopieczni każdego dnia przechodzą obok naszego ogródka z ponurymi minami. Jakże radośni by byli, gdybyśmy mogli im zrobić prezenty...
Jakby zareagowała nasza rodzina, gdybyśmy zdecydowali się dać każdemu z nich tylko tysiąc złotych z naszego budżetu? A co by pomyśleli sąsiedzi, gdybyśmy na ich prośby odpowiadali jedynie bezsilnym wzruszeniem ramion? A co by powiedział pan Wacław ze sklepu warzywnego, u którego ostatnio brakowało mi pięćdziesiąt groszy, by zapłacić za kilogram jabłek?
Chyba każdy uznałby nas mnie i mojego męża za sknery, dusigroszy i ludzi, z którymi nie warto się przyjaźnić, a nawet się z nimi witać! O nie! To chyba byłby cios, którego bym nie wytrzymała!
Boję się przyznać do wygranej
Gdy zdałam sobie sprawę z tego wszystkiego, nagle ogarnęło mnie przerażenie. Może lepiej nikomu nic nie mówić, schować całą tę gotówkę do szafy i udawać, że razem z mężem nic o tym nie wiemy? Jest szansa, że rodzina rzuci się na nas jak sępy i roztrwoni te pieniądze na głupoty. Ale jak byśmy się prezentowali w oczach innych, gdyby wyszło na jaw, że jesteśmy właścicielami ogromnej fortuny i nic nie powiedzieliśmy? To by dopiero było...
Dostrzegłam, że staję się coraz bardziej zdołowana. Zapewne doprowadzi mnie to do konfliktu, w wyniku którego stracę wszystkich, którzy są mi bliscy i na których mi jeszcze zależy! No cóż, w końcu pieniądze są moje i mogę zrobić z nimi, co zechcę.
Malwina, 30 lat