„Wygrałam na loterii i zaczęłam żyć jak królowa. Znajomi mówią, że mam teraz ego większe niż moja plazma w salonie”
„Ludzie uwielbiają opowiadać, co by zrobili, gdyby nagle spadło na nich bogactwo. Oczywiście wszystko z głową: inwestycje, lokaty, przyszłość dzieci. Słuchałam tego nieraz i zawsze miałam ochotę zapytać: a może po prostu... zrobilibyście coś dla siebie? Tak szczerze? Ja zrobiłam. I właśnie dlatego wszyscy dookoła uznali, że oszalałam”.

- Redakcja
Nie jestem ani specjalnie rozsądna, ani przesadnie skromna. Ale jedno trzeba mi oddać – nigdy nie robiłam z siebie świętej. Gdy coś pójdzie nie tak, nie zrzucam winy na cały świat. A jeśli coś mnie ucieszy – to nie udaję, że wcale mi nie zależało. Ludzie uwielbiają opowiadać, co by zrobili, gdyby nagle spadło na nich bogactwo. Oczywiście wszystko z głową: inwestycje, lokaty, przyszłość dzieci. Słuchałam tego nieraz i zawsze miałam ochotę zapytać: a może po prostu... zrobilibyście coś dla siebie? Tak szczerze? Ja zrobiłam. I właśnie dlatego wszyscy dookoła uznali, że oszalałam.
Szczęśliwa zdrapka
To był zwykły wtorek. Padał deszcz, pies sąsiadki znów szczekał, a ja stałam w kolejce po parówki na promocji. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że za cztery dni moje życie stanie na głowie, roześmiałabym się prosto w twarz.
– Poproszę te z indyka, tylko nie z samego końca, dobrze? – rzuciłam do ekspedientki.
– Oczywiście, już podaję – odpowiedziała z uśmiechem, jakby nie było wtorku i deszczu.
– A zdrapkę wezmę. Tę z tymi złotymi symbolami. O, tę – wskazałam palcem.
Tak, wiem. Większość kupuje zdrapki dla zabawy, dla emocji. Ja kupowałam z przyzwyczajenia. Zawsze tę samą. Zawsze jedną. Wróciłam do domu, zrobiłam sobie herbatę malinową, usiadłam przy kuchennym stole, zdrapałam pierwszy symbol – nic. Drugi – też nic. I nagle…
– Co? – powiedziałam głośno, choć nikt mnie nie słyszał.
Trzeci rządek: trzy identyczne kwoty. Powtórzyłam to głośno, jakby to miało zmienić rzeczywistość:
– Sześćset siedemdziesiąt tysięcy złotych…
Spojrzałam jeszcze raz. Potem trzeci. Zaczęły mi się trząść ręce.
– Nie… To na pewno jakaś pomyłka… – szeptałam, choć wzrok miałam jak sokół. Wszystko się zgadzało.
Zadzwoniłam do Oli. Najbardziej sceptycznej osoby, jaką znam.
– Ola, powiedz mi, czy to wygląda jak wygrana? – zrobiłam zdjęcie i wysłałam.
Minutę później:
– Lena, jeśli to jest prawdziwe, to ty jesteś bogata!
Siedziałam w ciszy jeszcze godzinę. A potem otworzyłam szafę i powiedziałam do siebie:
– Dobra, dziewczyno. Czas się zabawić.
To jest ten czas
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, nie było pójście do banku. Nie. Najpierw zamówiłam pizzę z podwójnym serem i trzy rodzaje deserów. Na wynos. Tak, żeby kurier pomyślał, że to dla całej rodziny. W rzeczywistości zjadłam wszystko sama, siedząc w piżamie, z rozmazanym tuszem i rękami tłustymi od ciasta. Potem zaczęłam spisywać listę. Taką z rzeczy, które zawsze chciałam, ale „to nie czas”, „to niepotrzebne”, „może kiedyś”. Otóż: teraz był czas.
– Lena, nie przesadzaj. Jak wygrasz, to pomyśl o jakimś mieszkaniu – mówiła mi Ola dzień później.
– Mieszkanie to ja sobie wynajmę z jacuzzi – odpowiedziałam.
– Z jacuzzi?!
– Tak. I z głośnikami w suficie.
Nie kłamałam. Dwa dni później byłam już po rozmowie z właścicielem apartamentu na osiedlu, gdzie nawet trawniki były podlewane z zegarkiem w ręku.
– A jak długo pani planuje wynajem? – zapytał niepewnie mężczyzna z brodą przystrzyżoną pod linijkę.
– Dopóki mi się nie znudzi – uśmiechnęłam się. – Ale proszę się nie martwić, płacę z góry.
Ludzie myślą, że jak dostajesz pieniądze, to od razu stajesz się kimś innym. A ja? Ja po prostu przestałam się ograniczać. To wciąż byłam ja. Tylko bez wyrzutów sumienia, że w sklepie wybieram tańszy dżem. I tak zaczęła się zabawa. Nowe życie. Nowa Lena. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Zaczęłam spełniać swoje zachcianki
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby kupić taki duży telewizor. Może to, że nigdy wcześniej nie miałam nawet porządnego. Wszystkie były z drugiej ręki – z przegrzanym pilotem i dźwiękiem jak z puszki. Ten nowy miał 85 cali. W sklepie wyglądał jak ściana. Sprzedawca zapytał trzy razy, czy na pewno „taki duży”. Przy trzecim razie miałam już dość.
– Tak, właśnie taki. Nie mam kota, więc nikomu nie będzie przeszkadzał.
Wniesienie go do mieszkania to była osobna historia. Dwóch dostawców taszczyło go schodami, sapanie było słychać już od pierwszego piętra.
– Taki sprzęt, a nie mieści się w windzie – mruknął jeden z nich.
– Życie – odpowiedziałam i podałam im wodę. No i napiwek, bo zasłużyli.
Postawiłam go naprzeciwko kanapy i przez chwilę po prostu patrzyłam. Był absurdalnie wielki. Pomyślałam, że jak nie wypali ze szczęściem, to przynajmniej będę miała kino domowe. Potem poszłam po buty. Do sklepu, w którym zawsze tylko oglądałam wystawy, nigdy nie wchodząc. Przymierzyłam czerwone szpilki – takie zupełnie niepraktyczne, na cienkiej szpilce, błyszczące.
– Chce pani je odłożyć? – zapytała ekspedientka.
– Nie, proszę zapakować. I tamte granatowe też. A te czarne… też.
Wyszłam z trzema parami. W żadnych nie umiałam chodzić, ale patrzenie na nie sprawiało mi dziwną satysfakcję. Może nie chodziło o same buty. Może o to, że pierwszy raz nie musiałam się pytać siebie: „czy mnie na to stać”. To było trochę nierozsądne. Ale też – szczerze mówiąc – trochę przyjemne.
Nie będzie lepszego momentu
Nie zamieniłam się nagle w kogoś innego. Nadal rano budziłam się lewą stroną, miałam niesparowane skarpetki i bałagan w torebce. Nareszcie jednak nie musiałam się martwić o każdą złotówkę. Nie chodziłam po galeriach z kartą na widoku. Właściwie robiłam zakupy po cichu – zamawiałam przez internet, unikałam spojrzeń sąsiadów. Jeszcze nie byłam gotowa, żeby ktoś zapytał: „A skąd ty na to wszystko masz, Lena?”. Ola przyszła któregoś popołudnia. Usiadła na mojej nowej kanapie, podwinęła nogi i zaczęła się rozglądać.
– Aha. To już ten etap.
– Jaki?
– Etap błyszczących butów i gigantycznego ekranu. Brakuje ci tylko psa rasowego.
– Nie chcę psa. Sierść wchodzi w fotele.
Roześmiała się, ale trochę smutno.
– Lena… wszystko fajnie, tylko... czy ty się nie boisz, że to się zaraz skończy?
Wzruszyłam ramionami.
– Pewnie, że się skończy. Ale przez chwilę mogę żyć tak, jak mi się podoba. I nie udawać, że czekam na lepszy moment. Bo ja wiem, że lepszego nie będzie.
Nie odpowiedziała. Wzięła pilota i włączyła jakiś serial. Ekran rozświetlił pół pokoju. Patrzyła na obraz, ale widziałam, że coś ją męczy. Może mnie nie rozumiała. A może się po prostu o mnie bała.
Pierwsza krytyka
Pierwsze oznaki krytyki pojawiły się szybciej, niż się spodziewałam. Na początku były subtelne. Wiadomości od znajomych, z którymi nie rozmawiałam od miesięcy.
– „Nieźle ci się powodzi!”
– „Nowe życie, co?”
– „Trzeba było się podczepić pod twoją szczęśliwą rękę!”
Nawet nie pytali, co u mnie. Tylko zgryźliwe komentarze, niby żarty, ale zawsze z nutką podejrzenia. Jakbym coś ukradła, a nie wygrała. A potem poszło już lawinowo. Na kawie u ciotki usłyszałam:
– Lena, nie obraź się, ale... nie szkoda ci tych pieniędzy na takie... zachcianki?
– Nie – odpowiedziałam spokojnie. – A tobie nie szkoda życia na pytanie innych, jak mają żyć?
Zapadła cisza. Ciotka spojrzała na mnie z takim zdziwieniem, jakby nie znała tej wersji mnie. Może faktycznie nie znała.
Ola też zaczęła się dystansować. Coraz rzadziej pisała, rzadziej wpadała. Aż w końcu któregoś dnia napisała tylko:
– „Wiesz, nie wiem, czy to ci służy, Lena. Te zakupy, to wszystko... Jesteś trochę... inna.”
– Może zawsze taka byłam. Tylko nie miałam kiedy się pokazać – odpisałam.
Nie odpisała już nic. A ja siedziałam sama w swoim pięknym, zbyt dużym mieszkaniu, otoczona torbami, których nikt nie oglądał, butami, w których nie miałam gdzie chodzić i telewizorem, który milczał, bo nie miałam siły go włączyć. I nagle, zupełnie niespodziewanie, zatęskniłam za zwykłym dniem. Za parówkami z promocji. Za śmiechem Oli. Za czymkolwiek, co nie błyszczało.
Nie cofnęłabym nic
Nie zbankrutowałam. Zostało jeszcze trochę na koncie. Ale też nie zostałam milionerką, która „mądrze zainwestowała” i teraz żyje z odsetek. Przede wszystkim: nie żałuję. Bo chociaż ludzie klepali mnie potem po ramieniu i mówili: „Lena, jak ty to roztrwoniłaś, przecież mogłaś...”, to ja wiedziałam jedno – nic nie „mogłam”. Ja zrobiłam dokładnie to, co wtedy czułam, że powinnam. I dobrze mi z tym.
Kiedy dziś patrzę na te wszystkie buty, ten ogromny ekran, który już nie robi takiego wrażenia jak na początku – widzę coś więcej. Czas, kiedy byłam dla siebie najważniejsza. I może nie wszystko było rozsądne, ale było moje. Z Olą już się nie przyjaźnimy. Czasem mignie mi w polecanych. Widzę, że ma psa. I nowe kwiaty na balkonie. Ja mam mniej. Ale też mniej udaję. Nie jestem przykładem do naśladowania. Ale jeśli ktoś kiedyś zapyta mnie: „Gdybyś mogła cofnąć czas...?” – odpowiedź będzie krótka. Nie cofnęłabym nic.
Lena, 23 lata
Czytaj także:
- „Choć to ja wygrałam na loterii, to ten darmozjad połasił się na kasę. Chciał żyć jak pączek w maśle na mój rachunek”
- „Wygrałem w totka, ale przegrałem życie. Za kasę mogłem kupić wszystko, poza lojalną żoną”
- „Gdy wygrałam fortunę, chciałam odłożyć kasę na starość. Mąż miał inne plany i żadnych hamulców”