„Wygrałam w zdrapce 150 000, ale nie umiałam się tym cieszyć. Wszystko przez 1 zdanie, które padło z ust mojej matki”
„Po powrocie z urlopu czułam się inaczej. Może nie całkiem nowa, ale... jakby ktoś mi zdjął ciężki plecak z pleców. Przez tydzień nie odezwałam się do matki. Ona do mnie też nie”.

- Redakcja
Stałam na przystanku z parującą kawą w plastikowym kubku, kiedy poczułam pod palcami jeszcze jedną zdrapkę w kieszeni. Prezent od koleżanki z pracy. Ot, głupotka na urodziny. Taki „symboliczny milion”, jak się śmiała.
– Przecież i tak nic nie wygram – powiedziałam sama do siebie.
A potem przez chwilę stałam jak idiotka, patrząc na kawałek kartonika, jakby miał za moment eksplodować. Nie eksplodował. Zamiast tego zadzwoniłam do mamy, bo jakoś tak… odruchowo. Może myślałam, że się ucieszy. Że powie: „Wow, córeczko, super! Wreszcie coś dobrego!”. A ona? No cóż, wypaliła jedno zdanie. I wszystko mi zepsuła.
Chciałam się pochwalić
– No to chyba żartujesz… – Mama nawet nie zadała sobie trudu, żeby udawać zaskoczenie. – 150 tysięcy? W zdrapce? Ty?
– Aha – przyznałam, nieco przytłumionym głosem. – Właśnie to powiedziałam.
– No nie wiem, kochanie… może lepiej sprawdź dwa razy. Ty się zawsze mylisz w liczbach. Pamiętasz, jak pomyliłaś termin spłaty kredytu i…
– Mamo – przerwałam jej. – Nie pomyliłam się. Sprawdziłam trzy razy, a później jeszcze kasjerka w kiosku spojrzała i o mało nie zakrztusiła się gumą do żucia. Właśnie wypełniam dokumenty do wypłaty nagrody.
– Hm – rzuciła, jakby to było co najmniej obelżywe.
A potem padło to jedno zdanie.
– Tylko nie wydaj wszystkiego na głupoty, jak twój ojciec, jak mu raz premię dali.
Poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz. Nie „cieszę się”, nie „należało ci się”. Tylko porównanie do ojca, który zniknął, jak tylko dostał zlecenie za granicą i nigdy nie wrócił. Właśnie wygrałam więcej, niż przez ostatnie dwa lata zarobiłam. I co usłyszałam?
– Czy ty naprawdę musisz to mówić? – wybuchłam. – Zawsze musisz coś znaleźć, żeby mi dopiec?
– Tylko ci dobrze radzę – odparła sucho. – Bo znam cię.
I właśnie wtedy zrobiło mi się niedobrze, a łzy napłynęły do oczu.
Nie cieszyłam się
Wróciłam do mieszkania i trzasnęłam drzwiami tak mocno, że kot zeskoczył z parapetu jak poparzony.
– No chodź, Misiek – westchnęłam i sięgnęłam po koc. – My przynajmniej się cieszymy z drobnych rzeczy, nie?
Zwinął się obok mnie, jakby rozumiał. A ja siedziałam z tą zdrapką w dłoni i myślałam, co dalej. Powinnam była dzwonić do kogoś innego. Do Basi? Nie, ona ostatnio rzuciła mi, że „w tej twojej pracy to tylko czekacie na zasiłki”. Do Piotra? Odpada. Były facet to nie jest dobry materiał na wspólne celebrowanie sukcesu. Po chwili telefon znowu zadzwonił. Mama.
– Tak? – odebrałam bez entuzjazmu.
– A może kupisz sobie auto? Wreszcie jakieś porządne, nie tę twoją puszkę.
– Nie wiem jeszcze, mamo. Nie mam głowy.
– Tylko nie rozdaj na lewo i prawo, bo zaraz ci się znajdą tacy, co będą chcieli pożyczyć. Albo cię naciągną. Ty jesteś zbyt naiwna.
– Jasne, mamo. Na pewno zaraz komuś oddam wszystko i zostanę z gołym tyłkiem – odburknęłam.
– Nie pyskuj. Mówię ci to, bo cię kocham.
– Taa… widać. Na wstępie porównałaś mnie do taty, który uciekł, i właśnie po tym wiem, jak bardzo ci na mnie zależy.
– Przesadzasz. Jesteś przewrażliwiona.
– Albo po prostu mam dość. Nawet jak wygrywam, to przegrywam, bo ty zawsze znajdziesz powód, żeby mnie ściągnąć na ziemię.
Milczenie. I klik – rozłączyła się. Popatrzyłam na telefon i westchnęłam.
– Gratulacje. Wygrałam 150 tysięcy i kłótnię z matką.
Ktoś mi odebrał radość
Następnego dnia poszłam do pracy z kwaśną miną. Bo nie wypada obnosić się z wygraną, prawda?
– Monika, co ty taka nie w sosie? – zagadnęła Ala z księgowości, mijając mnie przy ekspresie do kawy. – Znowu się pokłóciłaś z matką?
– Znowu – potwierdziłam i wzięłam łyk niedobrej kawy. – Tym razem przebiła samą siebie.
– Coś poważnego?
– Wygrałam w zdrapce 150 tysięcy.
– O ja...! – Ala zakrztusiła się kawą. – I jesteś smutna? Przecież powinnaś właśnie latać po biurze i robić szpagaty z radości!
– Też tak myślałam. Jednak matka mnie ostudziła jednym zdaniem.
– Nie mów, że zaczęła gadać o ojcu?
Spojrzałam na nią bez słowa. Wystarczyło.
– O matko. – Ala pokręciła głową. – Ona się nigdy nie zmieni.
– Mówiła, że wydam wszystko na głupoty, jak on po premii.
– A co chcesz tera zrobić? – zapytała.
– Jeszcze nie wiem. Na razie nie chcę nic robić. Tylko... czuję się, jakby ktoś mi odebrał radość.
– Ogarnij się, kobieto. Masz kasę. I teraz to ty decydujesz, czy ją zmarnujesz, czy zrobisz z niej coś dobrego. Nie twoja matka. Nie twój ojciec. Ty.
Pokiwałam głową, niby że rozumiem, ale czułam się tak, jakby ktoś nalał mi do kieszeni wody – coś niby mam, ale jakoś wszystko przecieka.
– Może weźmiesz urlop? – Ala zaproponowała. – Jedź gdzieś. Sama.
– Sama? – powtórzyłam z powątpiewaniem.
– Albo z kimś, ale nie z matką. I nie do niej. Zrób coś tylko dla siebie.
Uciekłam od matki
Wzięłam urlop. Ala miała rację – nie chciałam już dłużej siedzieć w tym biurze i słuchać, jak każdy narzeka na brak pieniędzy, a ja się nawet nie mogę przyznać, że moje konto właśnie puchnie. Wyjechałam nad morze. Wiało tak, że czapkę mi zerwało pierwszego dnia. Mimo to było dobrze. Cicho. Bez telefonów, bez ciągłych rad matki, bez obowiązku uśmiechania się. Przez trzy dni, bo potem zadzwoniła.
– Co tam u ciebie? – zapytała, jakby ostatniej rozmowy w ogóle nie było.
– Jestem nad morzem – odpowiedziałam chłodno.
– Sama?
– A z kim miałabym być?
– No nie wiem… Może z jakimś facetem. – Głos matki zrobił się podejrzliwy. – Bo skoro wygrałaś, to pewnie się od razu adoratorzy zlecieli jak muchy do miodu.
– Nie, mamo. Sama. I nie szukam nikogo. Tylko chcę... odpocząć. Od wszystkiego. Od ciebie też.
– Od matki się nie odpoczywa – oburzyła się. – Ty naprawdę jesteś niewdzięczna. Kto cię wychował, co?
– No właśnie. Ty. Dlatego mam dość czucia się jak nieudana wersja ciebie.
Cisza. W tle słyszałam tylko zegar, który zawsze tykał za głośno w jej kuchni.
– To był głupi komentarz – powiedziała w końcu. – Ale to nie znaczy, że nie jestem z ciebie dumna.
– Pierwsze słyszę – rzuciłam, zaskoczona do cna.
– Może za rzadko to mówię. Ale teraz mówię. I... przepraszam.
Nie wiedziałam, co bardziej mnie zszokowało: to, że się przyznała, czy to, że przeprosiła.
Parsknęłam śmiechem
Po powrocie z urlopu czułam się inaczej. Może nie całkiem nowa, ale... jakby ktoś mi zdjął ciężki plecak z pleców. Przez tydzień nie odezwałam się do matki. Ona do mnie też nie. I było dobrze. W piątek poszłam do banku założyć lokatę. Facet z obsługi aż się ożywił, jak zobaczył kwotę.
– Planuje pani zakup mieszkania, może inwestycję? – zagaił.
– Jeszcze nie wiem. Może jakieś zmiany. Ale tym razem... nie będę się spieszyć.
Wieczorem zadzwoniła mama. Odebrałam. Już nie miałam w sobie tej złości. Była gdzieś z tyłu, jak ślad po siniaku.
– Słyszałam, że byłaś w banku. Sąsiadka widziała cię z okna, jak wchodziłaś do tego dużego, co mają te złote literki.
– No i? – zapytałam ostrożnie.
– No... chciałam tylko powiedzieć, że... jeśli kupisz coś swojego, jakąś kawalerkę, to będziesz miała spokój. Wreszcie. Wiesz, że ja ci nie zazdroszczę.
– Naprawdę?
– Naprawdę. A jakby co, to mogę pomóc. Nawet z meblowaniem. Albo... nie będę się wtrącać. Jak chcesz.
Parsknęłam śmiechem. Pierwszy raz od tygodni szczerze.
– Dobrze, mamo. Jak będę czegoś potrzebować, dam znać.
– W końcu wygrałaś. I chyba dobrze. Tylko... obiecaj, że nie stracisz tej swojej głowy. Bo wiesz, masz ją całkiem niezłą. I... nie jesteś jak ojciec.
Zamilkłam. A potem po prostu powiedziałam:
– Dzięki, mamo.
I w tym jednym słowie zamknęłam wszystko.
Odzyskałam spokój ducha
Minął miesiąc od dnia, kiedy zdrapałam 150 tysięcy. Pieniądze leżą na koncie i mają się dobrze. Ja też mam się lepiej. Nie kupiłam jeszcze mieszkania i nie wyjechałam na Bali, choć przez chwilę to rozważałam. Zamiast tego zapisałam się na kurs projektowania wnętrz. Taki, co zawsze „może się przydać”. I pierwszy raz w życiu nie słuchałam nikogo, kto mówił, że to bez sensu. Mama dzwoni raz na kilka dni. Przeważnie już nie komentuje moich decyzji. A jeśli komentuje, to robi to łagodniej. Na jej sposób.
– A ta szkoła... droga? – zapytała ostatnio.
– Taka w sam raz. Połowa jednej zdrapki – rzuciłam z przekąsem.
– No to dobrze. Inwestycja. A nie jakaś torebka za pół pensji. Widzisz, uczysz się.
Westchnęłam
– Mamo, jestem dorosła.
– Nigdy nie jest za późno, żeby się czegoś nauczyć. – Po czym, nim zdążyłam odpowiedzieć, dodała: – To był żart. Żart.
Wtedy się zaśmiałam. Z czystym sercem. Po raz pierwszy odkąd wygrałam. Ta zdrapka nie zmieniła mojego życia. Ona tylko mi pokazała, co boli, co wkurza, co nie działa. A potem dała mi wybór. Nie, nie kupiłam samochodu. Nie rzuciłam pracy. Ale kupiłam sobie ciszę. Na weekendy. Wynajęłam domek na obrzeżach i jeżdżę tam co sobotę z kotem. I jak mi ktoś mówi, że pieniądze szczęścia nie dają, to się uśmiecham.
– Może szczęścia nie dają, ale święty spokój już tak. A to już coś.
Monika, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Śmiałam się, gdy wnuczka założyła mi konto randkowe. Śmiech zamarł mi na ustach, gdy odezwał się pewien mężczyzna”
- „Wredna teściowa traktuje mnie jak śmiecia. Nie dam się poniżać i znalazłam sposób, jak zamknąć tej jędzy usta”
- „Dostałam od kochanka kartę do konta i obietnicę luksusu. Myślałam, że to jest właśnie miłość, ale uczuć nie kupisz”