„Wygrałam w zdrapce 200 tysięcy i poczułam się bogata. Nie podobał mi się tylko plan męża na wydawanie mojej kasy”
„– Wygrałam – szepnęłam w końcu do siebie. Wygrana, która zawsze przydarzała się komuś innemu, ale teraz należała do mnie. Do Hanny, 39-letniej kobiety z przeciętnym życiem i jeszcze bardziej przeciętnym mężem. Czułam, jakby mi się wszystko wreszcie odmieniło. Do momentu, aż mój mąż wrócił z pracy”.

- Redakcja
Nigdy wcześniej nie wygrałam niczego większego. Może raz zdarzyło mi się trafić piątkę w totolotka, ale wtedy nawet nie starczyło na porządne zakupy. A tu nagle – bach! Zdrapka za dwa złote, szybkie skrobanie paznokciem przy kasie w osiedlowym sklepie i... 200 tysięcy. Zamarłam. Kasjerka też. Zatkało mnie do tego stopnia, że ledwo trafiłam portfelem do torby. Nie wiem, jak doszłam do domu. Nogi miałam jak z waty, serce tłukło się w piersi jak opętane. Przez pierwszą godzinę siedziałam na kanapie i po prostu się gapiłam na ten mały kartonik.
– Wygrałam – szepnęłam w końcu do siebie.
Wygrana, która zawsze przydarzała się komuś innemu, ale teraz należała do mnie. Do Hanny, trzydziestodziewięcioletniej kobiety z przeciętnym życiem i jeszcze bardziej przeciętnym mężem. Czułam, jakby mi się wszystko wreszcie odmieniło. Do momentu, aż mój mąż wrócił z pracy i usłyszał, ile wygrałam. I co postanowił z tym zrobić.
Chciał oddać wszystko teściowej
– Mówię ci, nie mogłam w to uwierzyć! – prawie wrzasnęłam do słuchawki, siedząc skulona na wersalce. – Dwieście tysięcy! W zdrapce! Kupiłam ją tylko dlatego, że nie miałam drobnych i kasjerka zaproponowała „coś za dwa złote”.
– Hania, ty chyba żartujesz?! – Ala, moja siostra, aż się zakrztusiła. – W zdrapce?! Boże, ty masz więcej szczęścia niż rozumu!
– No mówię ci. Mam ten świstek przed oczami. W życiu nie trzymałam tylu pieniędzy w jednym kawałku... – uśmiechnęłam się sama do siebie.
Usłyszałam przekręcany klucz w drzwiach. Mąż. Szybko zakończyłam rozmowę, bo chciałam mu to powiedzieć osobiście.
– Jarek! – zawołałam, wychodząc do przedpokoju. – Mam ci coś do powiedzenia!
– Oho – zdjął buty. – Znowu grzejnik przecieka?
– Nie. Tym razem to coś dobrego. Wygrałam. Dwieście tysięcy.
Zatrzymał się w pół kroku.
– Co?!
– Dwieście tysięcy, w zdrapce. Poważnie. Sprawdzone, potwierdzone, wszystko legalnie.
Jarek długo milczał. W końcu podszedł, usiadł i pokiwał głową.
– To... strasznie dużo pieniędzy.
– Wiem. Możemy coś sobie kupić. Może nową kuchnię. Albo w końcu pojechać gdzieś dalej, niż na działkę do twojej mamy.
– Właśnie... – odchrząknął. – Bo wiesz, Hania... Moja mama ma ostatnio trudny czas. Długi po ojcu, kredyt na mieszkanie. Pomyślałem...
– Że co? – uniosłam brwi.
– Że może byśmy dali jej te pieniądze. No... całość. Ona bardziej ich potrzebuje.
Nie wiedziałam, czy go jeszcze kocham
– Przepraszam, chyba coś mi się przesłyszało – powiedziałam bardzo spokojnie, choć czułam, jak mi drży broda. – Czy ty właśnie powiedziałeś, że mam oddać te dwieście tysięcy twojej matce?
– No bo, Hania, pomyśl. Przecież nam niczego aż tak nie brakuje. A mama… Ona jest sama z tym wszystkim. Spłaca kredyt po ojcu, ledwo wiąże koniec z końcem...
– A to niby kto ją do tego kredytu namówił? – przerwałam mu. – Przypomnę ci, że sama chciała to większe mieszkanie. Sama. Nikt jej nie ciągnął za rękę!
Jarek spuścił wzrok. Westchnął ciężko.
– Ale teraz nie da rady. A my możemy. To taka szansa, żeby pomóc.
– Pomóc, rozumiem. Czyli co? Mam od razu przelać na jej konto, czy może lepiej wręczyć w kopercie?
– Hania, nie przesadzaj... Nie rób sceny.
– Sceny?! – uniosłam głos. – Przez całe życie klepiemy biedę, nie mamy nawet porządnej łazienki, a jak w końcu los się do mnie uśmiechnął, to ty chcesz wszystko oddać swojej mamusi?!
– Przesadzasz – powtórzył cicho, jakby to miało być jakieś magiczne słowo-klucz, które kończy dyskusję.
– Nie. Nie, Jarek. Wiesz, co jest najgorsze? Nie to, że masz taki pomysł. Najgorsze, że mówisz to z takim spokojem, jakby to było oczywiste. Jakby to było... twoje prawo.
– Hania, nie bądź samolubna.
W tym momencie spojrzałam mu prosto w oczy i po raz pierwszy od dawna pomyślałam, czy ja naprawdę go jeszcze kocham?
Szlag mnie trafiał na samą myśl
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, licząc w myślach, ile z tej kwoty mogłabym przeznaczyć na remont kuchni, ile na wakacje, a ile zostawić na czarną godzinę, ale co chwilę wracała do mnie ta jedna natrętna myśl, że Jarek chce to oddać mamie. Rano zastałam go w kuchni, robił sobie kawę jak gdyby nigdy nic.
– Jarek – zaczęłam ostrożnie. – Przemyślałam to. I nie, nie oddam tej kasy twojej mamie. Koniec tematu.
– Hania… – westchnął. – Ja też myślałem. I wiesz, ty mnie nie rozumiesz. To nie chodzi o to, że ja chcę ci coś zabrać. Chcę, żebyś… żebyśmy zrobili coś dobrego. Coś większego.
– Oczywiście, bo przecież nie możemy po prostu żyć normalnie. Musimy być święci i miłosierni, prawda?
– Nie drwij. Ty widzisz tylko siebie.
– Tak? A może to ty całe życie widzisz tylko ją?
Zapanowała cisza. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem. I może nawet trochę z wyrzutem.
– Mama dużo mi dała, kiedy dorastałem. Zawsze się poświęcała. A teraz to ja mogę się odwdzięczyć.
– Tylko czemu za moje pieniądze, Jareczku?
Zastygł z kubkiem w dłoni.
– Bo to nie chodzi o to, czyje to pieniądze. Jesteśmy małżeństwem. Powinniśmy być jednością. A ja czuję, że to właściwe.
– A ja czuję, że to najgłupszy pomysł, jaki kiedykolwiek miałeś.
Czułam się jak na bankomat
W sobotę po południu pojechaliśmy do niej. Do „mamy”. Właściwie Jarek jechał, ja tylko siedziałam obok i udawałam, że nie gotuję się w środku.
– Może nie mówmy jeszcze o pieniądzach – rzuciłam chłodno. – Nie przy niej. Nie chcę, żeby patrzyła na mnie jak na bankomat.
– Ale to nie będzie wyglądało, jakbyś jej coś zabierała, tylko... dzieliła się – próbował znów ten swój ton dobrego misjonarza.
– Daruj sobie – ucięłam.
Teściowa otworzyła drzwi w fartuszku jak zwykle. Z tym swoim uśmiechem pełnym cierpiętniczej wyższości.
– Ooo, dzieci, co za niespodzianka! Chodźcie, zrobiłam szarlotkę.
– Mama, bo my tak wpadliśmy na chwilę – Jarek się ożywił. – Hania ma ci coś powiedzieć.
Zamarłam.
– Ja?
– No, o tej wygranej…
Zabolało. Bardziej niż się spodziewałam. Patrzył na mnie z takim oczekiwaniem, jakby naprawdę wierzył, że się ugnę.
– Wygrałam pieniądze, mamo – powiedziałam powoli, siląc się na spokój. – W zdrapce, ale to moja wygrana. Moje szczęście.
– Ojej... – rozłożyła ręce teściowa. – To cudownie, kochanie. A Jaruś mówił, że może pomoglibyście mi spłacić ostatnią ratę...
– Jaruś nie wygrał tych pieniędzy – przerwałam jej stanowczo. – I Jaruś chyba zapomniał, że ja przez całe życie nie prosiłam cię o nic. Ani o opiekę, ani o wsparcie.
Zrobiło się niezręcznie. Czułam, że Jarek się napina, jakby chciał mnie kopnąć pod stołem.
– Hania, możemy porozmawiać na osobności? – warknął cicho.
– Nie. Załatwmy to tu i teraz.
Miałam tego już po prostu dość
– Wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze, Jarek? – powiedziałam, wstając od stołu. – Nawet nie to, że chcesz oddać moją wygraną. Najgorsze jest to, że ani razu nie zapytałeś, czego ja chcę.
– Bo nie chodzi o to, czego ty ciągle chcesz! – podniósł głos. – Chodzi o to, co jest słuszne!
– A kto ustala, co jest słuszne? Ty? A może mama?
– Hania... – teściowa próbowała łagodzić. – Nie kłóćcie się. Ja niczego nie wymagam, ja tylko…
– ...jesteś wdzięczna za każdą pomoc, tak? – dokończyłam zgryźliwie. – To twój ulubiony tekst, mamo.
Jarek wstał. Patrzył na mnie tak, jakby nie poznawał.
– Nie wiedziałem, że jesteś aż tak małostkowa.
– Nie jestem małostkowa. Jestem po prostu zmęczona. Całe życie się poświęcam. Dla ciebie, dla tej rodziny. I nie mam już siły być tłem dla waszego dramatu o wspaniałym synu i wiecznie potrzebującej matce.
– To nie dramat. To życie. A w życiu pomaga się bliskim.
– To pomóż jej sam, ale beze mnie i bez moich pieniędzy.
Zapanowała cisza. Teściowa spuściła wzrok. Jarek skrzyżował ramiona i tylko zacisnął szczęki. Wiedziałam, że właśnie przekroczyłam jakąś granicę, ale po raz pierwszy od dawna – było mi z tym dobrze.
– Wiesz co? – rzuciłam, biorąc torebkę. – Chyba pójdę na spacer. Potrzebuję pomyśleć. Sama.
Wyszłam i zostawiłam ich w tej swojej cichej zmowie zależności. Nie oglądałam się za siebie.
Nie chodzi tylko o pieniądze
Przeszłam kilka ulic bez celu. Mróz szczypał w policzki, ale dobrze mi to robiło. W głowie miałam totalny chaos, ale w końcu... coś się we mnie uspokoiło. Zadzwoniłam do Ali. Odebrała od razu.
– No i co? Dałaś kasę królowej-matce? – zapytała bez owijania w bawełnę.
– Jeszcze nie. I chyba nie dam.
– Chyba?
– Zrozumiałam coś. Ta wygrana to nie tylko pieniądze. To pierwszy raz od lat, kiedy mogę zadecydować. Sama o sobie. Bez pytania, bez tłumaczenia się.
– I co zrobisz?
– Jeszcze nie wiem, ale wiem, że nie oddam wszystkiego. Chcę coś dla siebie. Choćby nową pralkę. I żeby wreszcie nie musieć wybierać: rachunek czy lekarz.
– Dobrze mówisz, siostro. A Jarek?
– Nie wiem, Ala. On chyba bardziej kocha swoją matkę niż nasze wspólne życie. I teraz ma okazję to pokazać. Zobaczymy, kogo wybierze, gdy nie pójdę za nim jak cień.
– Obyś nie była zbyt rozczarowana.
– Już jestem, ale też… czuję się trochę lżejsza.
Wracałam do domu wolnym krokiem. Po raz pierwszy od dawna nie bałam się, co będzie. Bo cokolwiek się wydarzy – nie oddam siebie. Ani za dwieście tysięcy, ani za żadne „słuszne decyzje”.
Hanna, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tak bardzo pragnęłam męża przyjaciółki, że gdy wyjeżdżała, udawałam jego żonę. Potem nie mogłam spojrzeć jej w oczy”
- „Myślałam, że gorący romans z prezesem otworzy mi drzwi do awansu. Jego 1 zdanie uświadomiło mi, jak bardzo się myliłam”
- „Moja synowa miała mnie za wścibskie babsko. Dopiero ręcznie robiony kalendarz adwentowy otworzył jej zamknięte serce”