Reklama

Nigdy wcześniej nie wygrałam niczego większego. Może raz zdarzyło mi się trafić piątkę w totolotka, ale wtedy nawet nie starczyło na porządne zakupy. A tu nagle – bach! Zdrapka za dwa złote, szybkie skrobanie paznokciem przy kasie w osiedlowym sklepie i... 200 tysięcy. Zamarłam. Kasjerka też. Zatkało mnie do tego stopnia, że ledwo trafiłam portfelem do torby. Nie wiem, jak doszłam do domu. Nogi miałam jak z waty, serce tłukło się w piersi jak opętane. Przez pierwszą godzinę siedziałam na kanapie i po prostu się gapiłam na ten mały kartonik.

– Wygrałam – szepnęłam w końcu do siebie.

Wygrana, która zawsze przydarzała się komuś innemu, ale teraz należała do mnie. Do Hanny, trzydziestodziewięcioletniej kobiety z przeciętnym życiem i jeszcze bardziej przeciętnym mężem. Czułam, jakby mi się wszystko wreszcie odmieniło. Do momentu, aż mój mąż wrócił z pracy i usłyszał, ile wygrałam. I co postanowił z tym zrobić.

Chciał oddać wszystko teściowej

– Mówię ci, nie mogłam w to uwierzyć! – prawie wrzasnęłam do słuchawki, siedząc skulona na wersalce. – Dwieście tysięcy! W zdrapce! Kupiłam ją tylko dlatego, że nie miałam drobnych i kasjerka zaproponowała „coś za dwa złote”.

– Hania, ty chyba żartujesz?! – Ala, moja siostra, aż się zakrztusiła. – W zdrapce?! Boże, ty masz więcej szczęścia niż rozumu!

– No mówię ci. Mam ten świstek przed oczami. W życiu nie trzymałam tylu pieniędzy w jednym kawałku... – uśmiechnęłam się sama do siebie.

Usłyszałam przekręcany klucz w drzwiach. Mąż. Szybko zakończyłam rozmowę, bo chciałam mu to powiedzieć osobiście.

– Jarek! – zawołałam, wychodząc do przedpokoju. – Mam ci coś do powiedzenia!

– Oho – zdjął buty. – Znowu grzejnik przecieka?

– Nie. Tym razem to coś dobrego. Wygrałam. Dwieście tysięcy.

Zatrzymał się w pół kroku.

– Co?!

– Dwieście tysięcy, w zdrapce. Poważnie. Sprawdzone, potwierdzone, wszystko legalnie.

Jarek długo milczał. W końcu podszedł, usiadł i pokiwał głową.

To... strasznie dużo pieniędzy.

– Wiem. Możemy coś sobie kupić. Może nową kuchnię. Albo w końcu pojechać gdzieś dalej, niż na działkę do twojej mamy.

– Właśnie... – odchrząknął. – Bo wiesz, Hania... Moja mama ma ostatnio trudny czas. Długi po ojcu, kredyt na mieszkanie. Pomyślałem...

– Że co? – uniosłam brwi.

– Że może byśmy dali jej te pieniądze. No... całość. Ona bardziej ich potrzebuje.

Nie wiedziałam, czy go jeszcze kocham

– Przepraszam, chyba coś mi się przesłyszało – powiedziałam bardzo spokojnie, choć czułam, jak mi drży broda. – Czy ty właśnie powiedziałeś, że mam oddać te dwieście tysięcy twojej matce?

– No bo, Hania, pomyśl. Przecież nam niczego aż tak nie brakuje. A mama… Ona jest sama z tym wszystkim. Spłaca kredyt po ojcu, ledwo wiąże koniec z końcem...

– A to niby kto ją do tego kredytu namówił? – przerwałam mu. – Przypomnę ci, że sama chciała to większe mieszkanie. Sama. Nikt jej nie ciągnął za rękę!

Jarek spuścił wzrok. Westchnął ciężko.

– Ale teraz nie da rady. A my możemy. To taka szansa, żeby pomóc.

– Pomóc, rozumiem. Czyli co? Mam od razu przelać na jej konto, czy może lepiej wręczyć w kopercie?

– Hania, nie przesadzaj... Nie rób sceny.

– Sceny?! – uniosłam głos. – Przez całe życie klepiemy biedę, nie mamy nawet porządnej łazienki, a jak w końcu los się do mnie uśmiechnął, to ty chcesz wszystko oddać swojej mamusi?!

– Przesadzasz – powtórzył cicho, jakby to miało być jakieś magiczne słowo-klucz, które kończy dyskusję.

– Nie. Nie, Jarek. Wiesz, co jest najgorsze? Nie to, że masz taki pomysł. Najgorsze, że mówisz to z takim spokojem, jakby to było oczywiste. Jakby to było... twoje prawo.

– Hania, nie bądź samolubna.

W tym momencie spojrzałam mu prosto w oczy i po raz pierwszy od dawna pomyślałam, czy ja naprawdę go jeszcze kocham?

Szlag mnie trafiał na samą myśl

Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, licząc w myślach, ile z tej kwoty mogłabym przeznaczyć na remont kuchni, ile na wakacje, a ile zostawić na czarną godzinę, ale co chwilę wracała do mnie ta jedna natrętna myśl, że Jarek chce to oddać mamie. Rano zastałam go w kuchni, robił sobie kawę jak gdyby nigdy nic.

– Jarek – zaczęłam ostrożnie. – Przemyślałam to. I nie, nie oddam tej kasy twojej mamie. Koniec tematu.

– Hania… – westchnął. – Ja też myślałem. I wiesz, ty mnie nie rozumiesz. To nie chodzi o to, że ja chcę ci coś zabrać. Chcę, żebyś… żebyśmy zrobili coś dobrego. Coś większego.

– Oczywiście, bo przecież nie możemy po prostu żyć normalnie. Musimy być święci i miłosierni, prawda?

– Nie drwij. Ty widzisz tylko siebie.

– Tak? A może to ty całe życie widzisz tylko ją?

Zapanowała cisza. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem. I może nawet trochę z wyrzutem.

– Mama dużo mi dała, kiedy dorastałem. Zawsze się poświęcała. A teraz to ja mogę się odwdzięczyć.

– Tylko czemu za moje pieniądze, Jareczku?

Zastygł z kubkiem w dłoni.

– Bo to nie chodzi o to, czyje to pieniądze. Jesteśmy małżeństwem. Powinniśmy być jednością. A ja czuję, że to właściwe.

– A ja czuję, że to najgłupszy pomysł, jaki kiedykolwiek miałeś.

Czułam się jak na bankomat

W sobotę po południu pojechaliśmy do niej. Do „mamy”. Właściwie Jarek jechał, ja tylko siedziałam obok i udawałam, że nie gotuję się w środku.

– Może nie mówmy jeszcze o pieniądzach – rzuciłam chłodno. – Nie przy niej. Nie chcę, żeby patrzyła na mnie jak na bankomat.

– Ale to nie będzie wyglądało, jakbyś jej coś zabierała, tylko... dzieliła się – próbował znów ten swój ton dobrego misjonarza.

– Daruj sobie – ucięłam.

Teściowa otworzyła drzwi w fartuszku jak zwykle. Z tym swoim uśmiechem pełnym cierpiętniczej wyższości.

– Ooo, dzieci, co za niespodzianka! Chodźcie, zrobiłam szarlotkę.

– Mama, bo my tak wpadliśmy na chwilę – Jarek się ożywił. – Hania ma ci coś powiedzieć.

Zamarłam.

– Ja?

– No, o tej wygranej…

Zabolało. Bardziej niż się spodziewałam. Patrzył na mnie z takim oczekiwaniem, jakby naprawdę wierzył, że się ugnę.

– Wygrałam pieniądze, mamo – powiedziałam powoli, siląc się na spokój. – W zdrapce, ale to moja wygrana. Moje szczęście.

– Ojej... – rozłożyła ręce teściowa. – To cudownie, kochanie. A Jaruś mówił, że może pomoglibyście mi spłacić ostatnią ratę...

Jaruś nie wygrał tych pieniędzy – przerwałam jej stanowczo. – I Jaruś chyba zapomniał, że ja przez całe życie nie prosiłam cię o nic. Ani o opiekę, ani o wsparcie.

Zrobiło się niezręcznie. Czułam, że Jarek się napina, jakby chciał mnie kopnąć pod stołem.

– Hania, możemy porozmawiać na osobności? – warknął cicho.

– Nie. Załatwmy to tu i teraz.

Miałam tego już po prostu dość

– Wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze, Jarek? – powiedziałam, wstając od stołu. – Nawet nie to, że chcesz oddać moją wygraną. Najgorsze jest to, że ani razu nie zapytałeś, czego ja chcę.

– Bo nie chodzi o to, czego ty ciągle chcesz! – podniósł głos. – Chodzi o to, co jest słuszne!

– A kto ustala, co jest słuszne? Ty? A może mama?

– Hania... – teściowa próbowała łagodzić. – Nie kłóćcie się. Ja niczego nie wymagam, ja tylko…

– ...jesteś wdzięczna za każdą pomoc, tak? – dokończyłam zgryźliwie. – To twój ulubiony tekst, mamo.

Jarek wstał. Patrzył na mnie tak, jakby nie poznawał.

– Nie wiedziałem, że jesteś aż tak małostkowa.

– Nie jestem małostkowa. Jestem po prostu zmęczona. Całe życie się poświęcam. Dla ciebie, dla tej rodziny. I nie mam już siły być tłem dla waszego dramatu o wspaniałym synu i wiecznie potrzebującej matce.

– To nie dramat. To życie. A w życiu pomaga się bliskim.

– To pomóż jej sam, ale beze mnie i bez moich pieniędzy.

Zapanowała cisza. Teściowa spuściła wzrok. Jarek skrzyżował ramiona i tylko zacisnął szczęki. Wiedziałam, że właśnie przekroczyłam jakąś granicę, ale po raz pierwszy od dawna – było mi z tym dobrze.

– Wiesz co? – rzuciłam, biorąc torebkę. – Chyba pójdę na spacer. Potrzebuję pomyśleć. Sama.

Wyszłam i zostawiłam ich w tej swojej cichej zmowie zależności. Nie oglądałam się za siebie.

Nie chodzi tylko o pieniądze

Przeszłam kilka ulic bez celu. Mróz szczypał w policzki, ale dobrze mi to robiło. W głowie miałam totalny chaos, ale w końcu... coś się we mnie uspokoiło. Zadzwoniłam do Ali. Odebrała od razu.

– No i co? Dałaś kasę królowej-matce? – zapytała bez owijania w bawełnę.

– Jeszcze nie. I chyba nie dam.

– Chyba?

– Zrozumiałam coś. Ta wygrana to nie tylko pieniądze. To pierwszy raz od lat, kiedy mogę zadecydować. Sama o sobie. Bez pytania, bez tłumaczenia się.

– I co zrobisz?

– Jeszcze nie wiem, ale wiem, że nie oddam wszystkiego. Chcę coś dla siebie. Choćby nową pralkę. I żeby wreszcie nie musieć wybierać: rachunek czy lekarz.

– Dobrze mówisz, siostro. A Jarek?

– Nie wiem, Ala. On chyba bardziej kocha swoją matkę niż nasze wspólne życie. I teraz ma okazję to pokazać. Zobaczymy, kogo wybierze, gdy nie pójdę za nim jak cień.

– Obyś nie była zbyt rozczarowana.

– Już jestem, ale też… czuję się trochę lżejsza.

Wracałam do domu wolnym krokiem. Po raz pierwszy od dawna nie bałam się, co będzie. Bo cokolwiek się wydarzy – nie oddam siebie. Ani za dwieście tysięcy, ani za żadne „słuszne decyzje”.

Hanna, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama