„Wygrałem 400 tys. zł na loterii, a była żona tonęła w długach. Chciałem jej pomóc, a ta oszustka mnie wykiwała”
„Taki stary, a taki głupi! Co ja najlepszego bym narobił. Dobrze, że się w porę opamiętałem. Bidusia z długami? Moja była żona to zwykła oszustka”.
- Konrad, 50 lat
Elżbieta była moją pierwszą wielką miłością. Kochałem się w niej od dwunastego roku życia. Jednak zwróciła na mnie uwagę dopiero wtedy, kiedy oboje skończyliśmy szesnaście lat. Pamiętnego dnia dała się wziąć za rękę i zaprosić na dyskotekę. Tak się zaczęło, a skończyło małżeństwem kilka lat później. Potem była praca, dzieci, wiele kłótni i po dwudziestu ośmiu latach doszedłem do wniosku, że mam dosyć tego małżeństwa.
Może i uciekłem z własnego domu niczym pies z podkulonym ogonem (tak rozpowiadała o mnie była). Jednak biorąc pod uwagę moją zgodną psychikę, i tak uważałem siebie za najodważniejszego faceta na świecie. I byłem szczęśliwy. Nikt już nie mówił mi, jak mam jeść, (chociaż należę do cywilizowanych ludzi), co powinienem o czymś myśleć (chociaż jestem facetem umysłowo rozgarniętym), jak powinienem odnosić się do jej rodziców, a jak do własnych (chociaż jednych i drugich zawsze poważałem). Jeśli zaś chodzi o rzecz najważniejszą, czyli wzajemną miłość, to ta ulotniła się w trakcie naszego pożycia jakoś tak niepostrzeżenie, że nawet tego nie zauważyliśmy. Nawet Ela nie dostrzegła, że brakuje nam małżeńskiego spoiwa, mimo że uwielbiała zawsze pouczać każdego dokoła, jako że wszystko zawsze wiedziała najlepiej.
Moja żona zawsze starała się dowieść innym, że jestem starym łapciem
Wzięliśmy rozwód. Moja żona pozwoliła mi zabrać rzeczy osobiste z naszego mieszkania i wielkodusznie zatrzymać kawalerkę, którą moja mama zapisała tylko mnie przed własną śmiercią. Oczywiście na koniec Ela nie omieszkała mi wypomnieć, że zawsze byłem nikim i nigdy w życiu nie zrobiłem jej (prócz dzieci) niczego dobrego.
Myślę, że już wcześniej czułem, że duszę się w moim szczęśliwym (według postronnych obserwatorów) małżeńskim stadle, jednak dotrwałem w nim do czasu, aż dzieci pokończyły studia i poszły na swoje. Moja żona zawsze starała się dowieść innym, że jestem starym łapciem, jednak nie wszyscy dali się przekonać. Pewnego dnia, już po rozwodzie, spotkałem byłego teścia. Nie ukrywam, że spodziewałem się wymówek, on jednak poklepał mnie pocieszająco po plecach.
– Szkoda. Powiem szczerze, podziwiam twoją odwagę. Dlatego zapraszam na piwo.
– Ale ojciec wie, że nie lubię browaru.
– Złamałeś się w jednej ważnej sprawie, to możesz i w drugiej.
Owo spotkanie na tyle poprawiło mój dobry nastrój, że kolejne jedenaście lat przeżyłem już w dobrym humorze. Początkowo była żona chciała przekabacić dzieciaki, żeby przeklęły wyrodnego ojca. Te jednak były już za stare na jej manipulacje i nic z tego nie wyszło. A że Ela zawsze była praktyczną osobą, zatem przestała ze mną wojować i (o czym byłem przekonany na sto procent) głęboko zakopała topór wojenny.
Podobno czas goi stare rany. I ja też z czasem zapomniałem, jak to wtedy było. Więc kiedy dawni znajomi czasami opowiadali mi, jak jest u mojej byłej, słuchałem. A podobno, jak sama rozpowiadała, nie działo się u niej najlepiej. Wbrew zdrowemu rozsądkowi zadłużyła się na jakieś sumy i przędła nie najlepiej. Dzieci pomagały jej w spłacie kredytu, ale było jej ciężko (co w podtekście nadal miało zaświadczać o mojej winie).
Kiedy się dowiedziałem o tym, że mojej byłej się nie układa, akurat trafiłem wygraną na loterii. Czterysta tysięcy to prawdziwy skarb. Jak mówi stare przysłowie, jak nie masz pieniędzy, to boli cię głowa. Kiedy zaś masz ich w nadmiarze, to dostajesz prawdziwej migreny. Tak więc moją pierwszą myślą był lęk przed złodziejami. Co prawda pieniądze leżały spokojnie na koncie, ale zaraz zaczęły nachodzić mnie myśli, że już raz przeżyłem dni, gdy za cztery złote kupowało się bochenek chleba, a po jakimś czasie płaciło się już za ten sam bochenek złotych czterysta.
– Może w coś zainwestujesz – podpowiedział przyjaciel, który pracował w banku.
– W obligacje? – spytałem z nadzieją, że dowiem się o jakiejś jego tajemnicy.
– Od banków trzymaj się z daleka, bo dla tamtych gości jesteś za chudy w uszach. Najlepiej kup mieszkanie i wynajmuj je za godziwe pieniądze. Co miesiąc do pensji, a potem emerytury, dojdzie ci, co najmniej, tysiak na czysto.
Pomysł niegłupi i kiedy już rozważałem kupno dwupokojowego mieszkania w przyzwoitej dzielnicy, spotkałem znajomego z dawnych lat. Oczywiście zaczął opowiadać o mojej byłej, jakbym tylko tym był zainteresowany. Wtedy ku mojemu nieszczęściu zadałem sobie pytanie, co Ela zrobiłaby z tymi pieniędzmi? Wyszedł mi następujący ciąg myślowy: co Elka zrobiłaby z forsą? Co teraz się u niej dzieje? Czy nadal ma kłopoty? Jak duże? Czy już jest na dnie, czy też jeszcze utrzymuje się na wierzycielskiej powierzchni kredytu?
Szedłem wtedy ulicą i mój wzrok nieopatrznie spoczął na szyldzie agencji detektywistycznej.
– Czemu nie? – powiedziałem do siebie.
Wszedłem do środka i wynająłem faceta, by dokładnie dowiedział się, co dzieje się u mojej byłej. Facet był rudy, piegowaty i miał jakiś pokręcony wzrok. No i ogólnie sprawiał wrażenie kurduplowatego zakonnika, który jakiś czas temu prysnął z zakonu. Ale w końcu wygląd nie musi świadczyć o fachowości.
Postanowiłem spłacić dług byłej
Miesiąc później detektyw pojawił się z grobową miną. Dowiedziałem się, że w ostatnim miesiącu żona z trudem spłaciła jedną z zaległych rat kredytu.
– Kredytu – stwierdził detektyw – który pańska była wzięła, żeby finansowo wspomóc pańskie dzieci, które osiedliły się w Anglii. W chwili obecnej jej zdrowie… – zamilkł na dłuższą chwilę i wzruszył ramionami. – Ruina to mało powiedziane. Nawet nie stać jej na leki, bo wszystkie pieniądze ładuje w spłatę zadłużenia. W ostatnim miesiącu bank wysłał do niej list z żądaniem spłaty długu. Jeśli tego nie zrobi, to do jej drzwi zapuka komornik.
– Na ile Ela jest zadłużona?
– Na trzysta pięćdziesiąt tysięcy.
O mało sam nie dostałem zawału, kiedy usłyszałem wysokość sumy. Co ona zrobiła z tymi pieniędzmi? Faktem było, że moje dzieci przed rokiem wyjechały do Wielkiej Brytanii, ale żeby ich start kosztował aż tyle? I dlaczego nic mi nie powiedziały? Wychodziło, że matka przekupiła ich pieniędzmi i w ten sposób zabrała je sobie na własność.
Ale jakby nie patrzeć, to nadal były moje dzieci. No i w końcu w czasie tych dwudziestu ośmiu lat, które spędziłem z Elą, wiele chwil było szczęśliwych. O wiele więcej niż złych… Dlatego postanowiłem spłacić dług byłej. Miałem niezłą pracę, perspektywę dobrej emerytury, więc ten tysiąc mniej miesięcznie (za wynajem kupionego mieszkania) nie będzie dla mnie aż tak bezcenny.
Poprosiłem detektywa o zdobycie numerów żoninego konta kredytowego, które mogłem zasilić. Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby iść do byłej i wręczyć jej kasę. Chciałem jej pomóc, ale niekoniecznie słuchać podziękowań. Wiem, jestem dziwnym gościem, ale ten egzemplarz tak już ma.
Wynająłem faceta, by sprawdził, co dzieje się u Eli.
Ona zawsze publicznie robiła za bidusię
Następnego dnia spotkałem kolejnego znajomego z dawnych lat, o którym wiedziałem, że ma kontakt z byłą.
– Co u Eli? – spytałem automatycznie.
– Ma się dobrze, jak pączek w maśle – usłyszałem. – Spotkaliśmy się kilka dni temu w nocnym klubie, szalała na parkiecie z jakimś rudym kurduplem. Kiedy spytałem, co u niej, odpowiedziała, że wygrała na loterii i puściła do mnie oko.
– Przecież podobno tonie w długach – szczerze się zdziwiłem.
– Nie znasz Elki? Ona zawsze publicznie robiła za bidusię.
Nie dałem żonie pieniędzy. A kiedy rudzielec przyszedł do mnie z pytaniem, co z kasą dla byłej, powiedziałem, że jeśli jeszcze raz go zobaczę, to powiadomię policję, że wraz z Elką próbowali mnie okraść. Bo jak dowiedziałem się od innego wynajętego detektywa, moja żona rzeczywiście ma w banku dług, tyle że trzydzieści pięć tysięcy, i spłaca go bez problemów. Mimo wszystko nie zdecydowałem się wnieść wobec Elżbiety oskarżenia o próbę wyłudzenia dużej sumy pieniędzy. Więc niech teraz nie mówi, że nigdy nic dobrego dla niej nie zrobiłem.