Reklama

Nie lubię przyznawać się do błędów, ale dziś wiem, że wtedy dałem się złapać jak na lep. Kiedyś byłem kierownik działu w jednej z większych warszawskich korporacji. A teraz jestem byłym milionerem.

Reklama

Pamiętam, jakby to było wczoraj. Siedziałem z laptopem na kolanach, w tle leciał jakiś głupi serial, a ja dla żartu wszedłem na stronę totka. I zobaczyłem liczby. Te, które przez przypadek skreśliłem tydzień wcześniej, bo nie chciało mi się kombinować. Zamarłem. Serio. Na ekranie: dziewięć milionów. Narzeczona wrzeszczała, skakała, płakała ze śmiechu. Ja też. To był najpiękniejszy dzień mojego życia.

Do pracy już nie wróciłem. Po tygodniu kupiłem auto – czarne, szybkie i zupełnie niepraktyczne. Po miesiącu byliśmy na Bali. Po dwóch kupiłem apartament na Wilanowie. Imprezy. Nowi znajomi. Loty w klasie biznes. Zakupy bez patrzenia na ceny. Wszystko. A potem… potem zaczęło się robić cicho.

– Jarek? – usłyszałem znajomy głos. – Jak tam życie milionera? – roześmiał się Adam i poklepał mnie po ramieniu. – Pewnie już nie pamiętasz, co to raport miesięczny, co?

– No... wiesz – uśmiechnąłem się, ale ten uśmiech był pusty. – Różnie bywa.

Patrzyłem, jak Adam odchodzi w garniturze, na który kiedyś narzekał. I wtedy coś mnie tknęło. Po raz pierwszy od dawna zatęskniłem. Nie za pieniędzmi. Za rutyną.

Poczułem zazdrość

Obudziłem się o 9:47. Słońce przeciskało się przez drewniane żaluzje w moim apartamencie, a ja leżałem na pościeli z egipskiej bawełny. Nie spałem dobrze już od tygodni. Zwlokłem się z łóżka. Cisza. W kuchni ekspres do kawy za osiem tysięcy wypluł cappuccino. Oparłem się o marmurowy blat i patrzyłem w swoje odbicie w kuchennych kafelkach.

Po cholerę ci to było? – zapytałem sam siebie na głos.

Tego dnia podjąłem dziwną decyzję. Wsiadłem w samochód i pojechałem pod budynek, który kiedyś był moim drugim domem. Portierka spojrzała na mnie przez okulary, zawahała się, potem rozpoznała.

– Pan Jarek? – uśmiechnęła się niepewnie.

– Tak tylko... wpadłem. Z sentymentu – odpowiedziałem, sam nie wierząc, że to mówię.

Wjechałem na piętro. Gdy tylko drzwi się otworzyły, uderzył mnie znajomy zapach kawy, drukarek i perfum. Ludzie się śmiali. Przekrzykiwali. Żyli.

No patrzcie, kto się zjawił! – zawołał Adam, ten sam, którego spotkałem niedawno. – Milioner wrócił sprawdzić, czy nam się bez niego nie zawaliło, co?

Kilka głów się odwróciło. Uśmiechy. Radość. Uprzejmość. Ale w oczach niektórych – dystans. B Usiadłem na krześle, które kiedyś było moje. Nikt jeszcze go nie zajął. Spojrzałem na klawiaturę, na notatki, na porzucony długopis z logo firmy. I wtedy poczułem coś, czego się nie spodziewałem. Zazdrość.

Straciłem ukochaną

Wróciłem do domu i usiadłem na kanapie w salonie. Włączyłem telewizor, żeby zagłuszyć ciszę. Sprawdziłem telefon i okazało się, że nie miałem komu wysłać głupiego mema. Zacząłem przeglądać stare zdjęcia. Na jednym Marta siedzi w dresie, z rozmazanym tuszem, i wcina lody z pudełka. Uśmiecha się do mnie, jakby wiedziała, że nie będzie nas długo. Zatęskniłem za nią.

– Hej, Marta. To ja.

– Jarek? Wszystko w porządku?

– Tak... nie wiem. Po prostu... pomyślałem, że może... moglibyśmy się spotkać?

Chwila ciszy. Zbyt długa.

– Wiesz, mam teraz trochę napięty grafik, ale... okej. Może jutro wieczorem? Na kawę?

Marta przyszła punktualnie, wyglądała ładnie, spokojnie. Nie nosiła już pierścionka, który jej kiedyś kupiłem. Zresztą nie spodziewałem się, że będzie.

Miło cię zobaczyć – powiedziała, siadając naprzeciwko mnie.

Rozmawialiśmy o pogodzie, o tym, że nie ma co oglądać z seriali, o tym, że znowu korki w mieście. A potem zapadła cisza. Poczułem, że to ten moment.

– Gdybym wtedy nie odszedł... Myślisz, że bylibyśmy jeszcze razem?

Spojrzała na mnie spokojnie, a potem westchnęła.

– Wygrałeś pieniądze, ale przegrałeś wszystko inne.

– A teraz może...?

– Mam swoje życie. Nie tęsknię. Przykro mi – dodała cicho, ale z szacunkiem.

Zapłaciłem za kawę. Odprowadziłem ją wzrokiem, jak odchodziła. I pierwszy raz od miesięcy poczułem się naprawdę sam.

Byłem zły

Zacząłem tam bywać częściej w pracy. Zawsze z jakimś pretekstem. Ale ludzie nie są głupi. Wiedzieli, że coś jest nie tak. Pewnego dnia, kiedy zostawiłem na kuchennym blacie pudełko z drożdżówkami, usłyszałem głosy zza uchylonych drzwi sali konferencyjnej.

– Jarek znowu przyszedł? – to był głos Adama.

– Mhm. Trzeci raz w tym tygodniu – odpowiedział ktoś.

– Myślisz, że naprawdę chce wrócić?

– Chyba tak... Ale nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie ma już dla niego miejsca. Zespół się zmienił, struktura też. Poza tym… on już tu nie pasuje.

Zamarłem. Dłonie mi się spociły. Poczułem się, jakby ktoś mnie przyłapał na żebraniu o uwagę. Musiałem zareagować.

– Wiem, że nie mam tu już czego szukać – powiedziałem spokojnie, bez złości, ale też bez uśmiechu.

– Nie o to chodzi...

– Wiem, o co chodzi. I naprawdę, wszystko w porządku.

Chciałem wyjść, ale Adam podszedł, położył mi rękę na ramieniu.

– Zazdrościłem ci kiedyś. Teraz już nie zazdroszczę. Ale wiesz, co ci powiem? Masz jeszcze czas, żeby zacząć coś nowego. Nie musisz wracać tutaj.

– A dokąd mam iść?

Adam wzruszył ramionami.

– Może właśnie tego musisz się dowiedzieć.

Wyszedłem. I pierwszy raz od dawna... byłem wściekły.

Chodziłem po domu w kółko. I wtedy dotarło, że nie chodziło nigdy o pracę. Tylko o ludzi, rutynę i poczucie, że jest się częścią czegoś większego. Ojciec pracował na poczcie przez trzydzieści pięć lat. Nigdy nie narzekał. Codziennie wstawał o szóstej, wkładał ten sam sweter, ten sam szalik, brał herbatę w termosie i szedł. I wracał zadowolony, jakby znów zrobił coś ważnego. Zrozumiałem, że ojciec miał coś, czego mi brakowało: zakorzenienie. Wieczorem wyszedłem na spacer. Na klatce spotkałem sąsiada – starszy pan z drugiego piętra, emeryt, kiedyś chemik. Przysiadłem się do niego na ławce.

– Pan Jarek, prawda? – uśmiechnął się.

– Tak. To ja. Milioner na chwilę – zażartowałem gorzko.

– Wie pan co... Wielkie życie? Najlepsze jest takie, które chce się przeżyć jeszcze raz – powiedział.

Zapadła cisza. Ale to była ta dobra cisza. Kilka dni później zapisałem się na kurs. Montaż mebli. Śmieszne? Może. Ale kiedy wkręcasz śrubę i widzisz, że coś się trzyma – masz dowód. Masz sens. Po raz pierwszy od dawna poczułem… spokój.

Odnalazłem siebie

Odwiedziłem raz jeszcze dawnych kolegów z pracy. Ale tym razem nie z drożdżówkami, nie z udawaną lekkością na twarzy. Przyszedłem, żeby się pożegnać. Naprawdę. Adam siedział sam w kuchni z kubkiem kawy. Na jego widok uśmiechnąłem się, jak człowiek, który już wie, gdzie nie musi być.

– Co tam?

Przyszedłem coś ci zostawić – wyjąłem z torby pióro.

To było pióro, które kupiłem sobie zaraz po wygranej. Drogie, ciężkie, eleganckie. Leżało w szufladzie od miesięcy.

– Nie no, bez przesady...

– To nie prezent. To raczej... pamiątka po mnie. A może talizman? Tobie się jeszcze przyda – zaśmiałem się.

Adam uśmiechnął się lekko.

– Wyjeżdżam – dodałem. – Na jakiś czas.

– Masz już jakiś plan?

– Może. Ale już nie uciekam.

Zazdroszczę ci tej odwagi. Powodzenia.

Podałem mu rękę na pożegnanie. Wyszedłem z budynku. Powietrze było zimne, ale rześkie. I pierwszy raz od dawna nie obejrzałem się za siebie.

Siedziałem w kawiarni, a przede mną leżało moje CV. Wydrukowane na zwykłym papierze, bez złotych liter, bez pozycji „inwestor prywatny”, „CEO mojego życia” ani „ekscentryczny milioner”. Nauczyłem się jednej rzeczy: nie można kupić sensu. Można sobie kupić jacuzzi, podgrzewane podłogi, lot do Dubaju, ale to wszystko nie znaczy nic, jeśli nie masz po co wstać rano z łóżka. Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem, że nie chcę już żyć marzeniem. Chcę żyć dniem. I dziś, tu, z kubkiem czarnej kawy i zadrukowanym papierem przede mną, czuję się lżejszy niż kiedykolwiek. Nie jestem już milionerem. Ale może wreszcie... byłem sobą.

Reklama

Jarosław, 46 lat

Reklama
Reklama
Reklama